środa, 30 lipca 2014

Rozdział 27

     Poczułam się tak, jakby ktoś na żarzące węgle niepokoju w moim umyśle rozlał całe wiadro benzyny, powodując wybuch niekontrolowanych emocji. Gwałtowne uderzenie gorąca od palców dłoni, aż po oczy. Serce postanowiło wybić swój nowy rekord w pompowaniu krwi w szaleńczym tempie, a tętno dawało mi się we znaki w każdym odcinku skóry. W gardle pojawiło się nieznośne uczucie ucisku, którego nie da się za nic boleśnie przełknąć.
     Nabierając co sekundę powietrza wbiłam wzrok w pomiętą od nerwowych palców serwetkę, próbując zapamiętać najważniejsze elementy z czarnego, starannego druczku.
    "Saluton ulojn!" - brzmiał sam nagłówek, który przyprawił mnie o grozę.
    - Nie mówiłeś, że mam gadać w esperanto! - syknęłam do Eydena, czując że panika ogarnia mnie stopniowo coraz bardziej.
    - To tylko nagłówek, uspokój się - odparł brunet spokojnym głosem, rzucając baczne spojrzenia w stronę orkiestry. - Wymów tak, jak widzisz, będzie w porządku.
      Saluton ulojn, saluton ulojn, mruczałam pod nosem, a kiedy powitanie zapadło mi porządnie w pamięci, przeleciałam wzrokiem resztę przemowy, chcąc zapamiętać najważniejsze wątki.
    - Oni rozumieją po angielsku? - zaniepokoiłam się.
    - W powietrzu zasiane są niewidzialne filtry oczyszczające mowę z wszelkich języków, tak więc dla zgromadzonych liczy się tylko treść. Do ich uszu trafiają tylko czyste informacje. Każdy zrozumie.
   No, to był bajer. Gdyby ktoś wynalazłby to w jakiś sposób w normalnym świecie, usunęłoby to mnóstwo problemów, wynikających z zaburzeń komunikacji. 
   Odgoniłam zbędne myśli i znów wpatrzyłam się w serwetkę.


   
" Czuję się zaszczycona faktem, iż od dziś mogę prawowicie pełnić rolę Głównego Stróża Linii Przypadków i Przeznaczeń oraz do roli Dyrektora Departamentu Końca Świata..." - o mój Boże.
" Jako potomkini Ozyrysa, tak jak on, przysięgam wypełniać moje obowiązki godnie..."
" Jestem tutaj, by pomóc Wam tutaj zgromadzonym w kryzysie..."
" Jestem gotowa na to, by skrupułów pozbawiać życia..."                                    
                                           


     Pisnęłam cicho, kiedy orkiestra nagle przestała grać, a jej członkowie poprawili sobie szybko krawaty i mankiety koszul, odpowiednio ustawiając swoje 7instrumenty w gotowości.    Dyrygent ustawił się twarzą do sali i nieznacznie postawił sobie siwe włosy do góry, uśmiechając się przelotnie do zgromadzonych. Sądząc po ich minach, pary na parkiecie doskonale widziały, co się święci, tak więc nie robiąc zamieszania opuściły wydzielone do tańców miejsce i skierowały się bliżej ścian stref stolikowych, stając w zwartych kupkach. Większość z nich rzucało mi spojrzenia, których intencji nie potrafiłam rozpoznać. Może było to zniecierpliwienie, radość? A może przestroga?
    Niektórzy jednak wciąż zajęci byli własnymi rozmowami i nie dostrzegali narastającego napięcia wśród tłumu biało czarnych istot. 
    - To już? - szepnęłam, trzęsącymi się rękoma wręczając Eydenowi serwetkę. W tym stanie i tak nic nie zapamiętam, ba, mogłabym zrobić z tych słów idiotyczną mieszankę kompletnie pozbawioną sensu.
    Brunet pokiwał głową, schował świstek do wewnętrznej kieszeni marynarki i podając mi rękę pomógł wstać z krzesła. Poprawiłam sobie sukienkę, przeleciałam palcami po włosach i odetchnęłam głęboko. Eyden rozprostował ręce wzdłuż tułowia i wbił nieprzytomny wzrok w nieznanym kierunku.
    Czy on przypadkiem nie powinien mnie teraz wspierać?
  Nagle światła na sali zgasły, a ukryci technicy pobudzili do życia mocne fioletowe reflektory, zawieszone przy tuż suficie. Snopy błyszczącego światła rozciągnęły się z każdego miejsca okrągłej sali, łącząc nareszcie na samym środku, gdzie wcielenia ustąpiły miejsca, tłocząc się naokoło. To niesamowite, że tylu ludzi bez żadnych krzyków i zbędnego zamieszania zgodnie rozstąpiło się, tworząc ogromny, oświetlony pusty obszar.
   Jedyne, co mnie zastanawiało, to to, że skoro jestem tak ważna, to dlaczego nie mogłam zrobić wejścia smoka razem z Parą Królewską? Czyżby uznali, że nie nadawałam się na takie bajery?
      Wszyscy do końca powstawali ze swoich miejsc. Teraz słychać było jedynie zaintrygowane szepty małżeństw, cichutkie uwagi dzieci i stukot wysokich obcasów wystrojonych kobiet, które tuptały w miejscu nogami z niecierpliwości. Wszyscy oczekiwali uroczystego wkroczenia ich władcy.
    Aż w końcu zapadła absolutna, wiercąca uszy na wylot cisza.
   Przenosiłam wzrok z reflektora na reflektor, z orkiestry na tłum, a z tłumu na oświetlony obszar pośrodku. Kolejne sekundy oczekiwania zdawały się wydłużać do niezliczonych godzin.
    Stolik, przy którym stałam z Eydenem oraz krzesła zaczęły delikatnie wibrować, a ustawione na nim kieliszki dzwonić wysokimi dźwiękami szkła. Spojrzałam zdezorientowana na stojącego obok mnie bruneta, napotykając jego wzrok.
   Nauczyłam się rozpoznawać teraz jego emocje bez udziału oczu, skupiałam uwagę na ustach. Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, choć z wyczuwalną nutką niepewności.
     Orkiestra uderzyła w swoje bębny i wprawiła w ruch skrzypce, lecz ku mojemu zaskoczeniu nie była to jednak wcale spokojna muzyka klasyczna, tylko jednocześnie podniosła i pełna radości rytmiczna piosenka, która brzmiała zadziwiająco podobnie do Firework Katy Perry.
     Podłoga trzęsła się teraz na tyle mocno, że musiałam dłońmi podtrzymać się swojego krzesła.  Ludzie w dole zapierali się ścian, jednocześnie machając głowami, chcąc mieć jak najlepszy widok na środek sceny, który wyraźnie drgał najmocniej. Wytężyłam wzrok i stanęłam na palcach, by lepiej zamortyzować wstrząsy na ciele.
     Ku zachwytowi ludzi na ziemi w wyeksponowanym miejscu zaczęły pojawiać się najpierw drobne, a potem coraz dłuższe pęknięcia, niczym szczeliny charakterystyczne dla trzęsień ziemi.
     Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc oderwać wzroku od widowiska. Czyżby przedstawienie właśnie się zaczynało?
   Pęknięcia w podłodze postępowały do przodu, rozszerzając się i umacniając, aż w końcu pierwsze jej części odłamały się od szerokich szczelin i poturlały na boki, wywołując od spragnionego emocji tłumu kolejny okrzyk. Ziemia właśnie na oczach wszystkich łamała się na pół, tak samo jak wtedy, gdy nasz pociąg runął prosto w ulicę miasta. Z podziemnych ciemności i głębin na powierzchnię zaczęło wydostawać się okrągłe, oświetlone podium. Podium, na którym stały dwie boskie osoby.
     Ozyrys i Izyda w wielkim stylu wychynęli z ciemności trzymając się triumfalnie za ręce. Tłum wręcz oszalał, na ich widok rozległy się głośne wiwaty i brawa, pomieszane z niezdarnymi ukłonami i piskami dzieci.
    Ozyrys miał na sobie prawdopodobnie jedną z najlepszych szat, z dodatkami na bank prawdziwego złota i kamieni szlachetnych w kolorze fioletowym. Jego głowę zdobiło wysokie nakryci, które miał ubrane na większości malowideł, idealnie podkreślające jego grube i ciemne brwi. Umięśnione ramiona pokryte były bransoletami, które poprzednim razem, na święcie Membreco, niebezpiecznie płonęły.
     Izyda, choć widziałam ją drugi raz ponownie zrobiła na mnie ogromne wrażenie, sprawiając, że większości facetom na sali zmiękły kolana. Na jej widok każda kobieta albo wpadała w kompleksy, albo robiła się śmiertelnie zazdrosna o wygląd, ubiór czy jej styl. Twarz władczyni zdobił jednak tak olśniewający i szczery uśmiech, iż nie lada wyzwaniem byłoby za nią nie przepadać. Kreacją została umiejętnie podpasowana do męża; jej zgrabną sylwetkę pokrywała biała suknia ozdabiana złotem, a na szyi zawieszony miała brylantowy naszyjnik. Jej lśniące, kruczoczarne włosy zdobił przepiękny diadem.
     Podium wysunęło się na wysokość około dwóch metrów, tak, by wszyscy zgromadzeni mogli podziwiać Królewską Parę w całej okazałości. Pochodnie zawieszone powyżej głów tłumu przy suficie zapłonęły fioletowym ogniem, buchając płonieniami co pewien czas.
    Orkiestra zamilkła. Tłum posłusznie skłonił swoje głowy, oddając część i uwielbienie swoim władcom. Posłusznie naśladowałam Eydena, by na takiej uroczystości przypadkiem nie naruszyć jakiejś wykwintnej etykiety.
    Skłoniwszy również swoje głowy i pozdrowiwszy dłonią poddanych, Para Królewska zwróciła się nagle w naszą stronę. Tysiące pustych oczu skierowanych prosto na mnie zmroziły mnie krew w żyłach. Izyda postąpiła krok do przodu, podniosła obie dłonie w geście radosnego przywitania, po czym otworzyła usta:
     - Bonvenon al la nova gardisto!
  Wstrzymałam oddech, panicznie rozglądając się na boki.
     - Co się dzieje? - syknęłam do Eydena bezgłośnie.
     - Dwa oddechy, Noemi. Weź dwa oddechy.
    Upewniwszy się, że potrafię utrzymać  równowagę na tyle, by się nie prze koślawić do poziomu niepewnie zaczerpnęłam powietrza w płuca.
  I w tym momencie orkiestra znów wybuchła, eksplodując radosną muzyką na wszystkie strony i wprawiając tłum w kolejną falę dzikiej ekscytacji. Reflektory na ziemi oraz nad naszym stołem rozbłysły fioletową mocą, kierując swoje światła prosto na mnie. Moje stopy gwałtownie oderwały się od ziemi, jakby od dołu działały na mnie podmuchy powietrza. Powoli wzbijałam się w powietrze, jakbym ważyła tyle, co piórko.
     - Eyden, co się dzieje?! - chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, jednak chwilkę potem znów się delikatnie uśmiechnął.
     - Dwa oddechy.
 Wymachując we wszystkie strony rękami, by utrzymać równowagę, przeskanowałam wzrokiem całą publiczność. Wszyscy, dosłownie wszyscy gapili się na mnie, obserwując każdy mój niezręczny ruch, każde moje idiotyczne szamotanie się w powietrzu.
    Czułam, jak narasta we mnie przeszywająca panika. Od kiedy pamiętałam mam trochę lęk wysokości, a teraz, kiedy znajdowałam się w miejscu gdzie spokojnie mogłam uklęknąć komuś na głowie, poczułam nagły zawrót głowy.
    - Ona lata! - usłyszałam radosny pisk znajomych dziewczynek w sukienkach, które stojąc z przody pokazywały na mnie palcem.
    Właśnie, kurde, przecież ja latam!
  Czując przypływ nagłej pewności siebie poprawiłam swoją pozycję, prostując w powietrzu nogi i ręce. Teraz o wiele łatwiej było mi utrzymać się w pionie. Uśmiechnęłam się do zgromadzonych w dole, a widząc motywujące spojrzenie Izydy, zgodnie z radą Eydena wciągnęłam mocno do płuc jeszcze raz powietrze. Podmuch z dołu nasilił się, jakby to właśnie mój oddech kontrolował lot mojego ciała. Wzbijałam się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu niechcący kopnęłam Eydena w głowę.
    - Sorki - zaśmiałam się do niego przepraszająco, po czym biorąc statkowe oddechy pognałam naprzód, zmierzając prosto w kierunku oświetlonego podium. Poruszając stopami i dłońmi sterowałam tak, by przypadkiem nie znaleźć się centralnie nad czyjąś głową. Miałby niezłe kino.
     Spod palców orkiestry wydobywał się istny majstersztyk, dopiero teraz ujrzałam, że muzycy stali na świecących platformach ustawionych na wodzie. Za nimi pluskały się na kilka metrów wysokości oświetlone ozdobne fontanny.
     Brnęłam w powietrzu na przód, kiwając od czasu do czasu ręką do machających do mnie roześmianych wcieleń. Czułam się tak wspaniale! Klimat, który teraz zapadł na sali odpowiadał mi o wiele bardziej, niż wtedy, kiedy tu przyszłam. Dopiero z góry zdołałam dostrzec jak wielu uczestników miało przyjemność tutaj być. Sala była naprawdę ogromna, a wypełniona po same brzegi.
     Kiedy wreszcie znalazłam się tuż przy podium Pary Królewskiej, Izyda wyciągnęła do mnie swoją oliwkową dłoń i pomogła wylądować, ściągając mnie delikatnie na dół. Odczekałam chwilę, aż wszystko w głowie mi się poukłada, a moje stopy przyzwyczają się do twardego gruntu, jednak nim zdążyłam przybrać pozycję do ukłonu Izyda przytuliła mnie serdecznie na powitanie.
     - Witamy - powiedziała aksamitnym głosem z uśmiechem, kiedy odwzajemniłam uścisk. Zaskoczyła mnie swoją prostotą i skromnością w zachowaniu, która nie była ani trochę adekwatna do jej stylu ubierania. Nic dziwnego, że była wprost uwielbiana przez poddanych, a już szczególnie dzieci.
    Tłum ponownie gorąco zawiwatował, kiedy najdostojniej jak tylko potrafiłam ukłoniłam się Ozyrysowi. Ten obdarzył mnie delikatnym uśmiechem, który tylko na chwilę zmienił jego z natury poważny wyraz twarzy. Odetchnęłam głęboko.
    - Zechcesz zaszczycić nas przemową? - spytała pogodnie Izyda, a mi ponownie stanęła krew w żyłach. Oczami wyobraźni  starałam się odszukać w pamięci pomiętą serwetkę od Eydena i wykreować któreś ze starannych zdań.
    Mogłam odmówić? Przecież mnie zapytała czy chcę... Może odmówię?
    - Oczywiście - odparłam i czym prędzej ugryzłam się w język. Nie, musiałam się zgodzić. Nie po to Eyden pisał mi tą nieszczęsną przemowę i się stresował, żebym teraz odmawiała.
   Orkiestra przestała grać. Ozyrys wskazał mi miejsce, gdzie mogę stanąć i szybkim ruchem dłoni uciszył tłum, powodując na sali martwą ciszę, po czym razem z małżonką usunęli się na bok.
    Stanęłam pośrodku i odchrząknęłam cichutko.
    - Em...Cześć - zaczęłam niezdarnie, obserwując reakcję słuchającego mnie ludu. Ten milczał, jak zaklęty, wpatrując się we mnie niepewnie. - To znaczy... Saluton ulojn!
    Okrzyk aprobaty rozległ się po całej sali, a ja odetchnęłam z ulgą. Może nawet coś z tego będzie?
     - Witam was wszystkich na tej wspaniałej uroczystości! Jestem bardzo dumna i szczęśliwa, że mogę dzisiaj tu z wami być. - Kontynuowałam, ważąc każde kolejne słowo. - Dziękuję za wszelkie przygotowania do tego balu, jestem zachwycona. Czuję się zaszczycona, iż od teraz mogę godnie pełnić rolę Przeznaczenia i przybyć wam na pomoc w obecnej sytuacji, a także dać nadzieję na lepsze jutro. Obiecuję sumiennie wypełniać moje obowiązki i...
   "Bez skrupułów zabijać, bez skrupułów zabijać..." - krążyły mi w głowie słowa, które wypisał mi Eyden.
    - I podarować wam życie i czas. Znaczy nie wiem, jak to wyjdzie, ale się postaram. Dziękuję. - Zakończyłam z ulgą i czym prędzej cofnęłam się kilka kroków w tył. Miałam wrażenie, że startuję w jakichś wyborach na prezydenta i reklamuję swoją osobę, chcąc zachęcić do niej innych.
  Yh, nigdy więcej polityki.
    Ludzie nagrodzili moją koślawą przemowę oklaskami wymieniając między sobą komentarze. Kilka osób pokiwało z uznaniem głowami, dając mi do zrozumienia, że spełniłam ich warunki. Kamień spadł mi z serca.
     - Skoro zaczęliśmy już uroczystość - odezwał się Ozyrys swoim męskim, tubalnym głosem, przerywając wszystkie rozlegające się szepty. - Zapraszam wszystkich do Tanvieny!
   Zbita z tropu patrzyłam, jak zachwycony tłum przedziera się powoli do parkietu, parując się w międzyczasie. Niektóre starsze osoby zajęły miejsca przy stolikach, kontynuując przerwane rozmowy, bądź zaczynając zawzięcie nowe. Technicy zapalili kilka lamp, by ludziom łatwiej było dotrzeć do wolnych miejsc na sali. Spojrzałam zdezorientowana na Izydę.
     - Tanviena to nasz typowy dla takich uroczystości taniec - poinformowała mnie, ukazując swoje idealnie białe zęby. - Czy masz parę do tańca?
     - Eee... - rzuciłam pełne nadziei spojrzenie w stronę naszego stołu, gdzie siedzieliśmy z Eydenem, lecz po brunecie nie było ani śladu. - To znaczy...
     - Z chęcią zatańczę z panną Edwards - usłyszałam za plecami czyjś głos, po czym odwróciłam się z ulgą.
    Lecz nie stałam przed osobą, której się spodziewałam i przed którą chciałam stać. Pomarszczoną rękę wyciągał do mnie Pers Collins.
    - A więc miłej zabawy! Ozyrysie? - Izyda złapała za rękę małżonka, po czym razem dostojnie opuścili podium, by również dołączyć do przygotowującego się do tańca ludu.
    - Podaruje mi pani Tanvienę? - siwy, zgarbiony Collins postąpił kilka kroków do przodu, biorąc mnie łapczywie za rękę i składając na niej trzeci już dziś pocałunek.
    - Nie potrafię tego tańczyć - zająknęłam się zrezygnowana, rzucając wymówkę. - Będzie się pan tylko męczył - przyznałam, kiwając głową.
    - Ależ spokojnie, nauczę panią. - Wziął mnie pod rękę, owijając powietrze wokół mnie swoją nieco dławiącą wonią.
   Nagle z mojej bransoletki poluźnił się, a potem odczepił jeden z fioletowych kamyczków od Ombry i upadł koło końca mojej sukni. Oboje z Collinsem, który wciąż trzymał mnie kurczowo pod rękę (chyba po to, by się mnie podtrzymać) schyliliśmy się, by podnieść zgubę.
    - Proszę bar... - Pers wyprostował się powoli, chcąc wręczyć mi kawałek biżuterii, lecz nie dokończywszy zdania zrobił zdumioną minę.
   Staruszek stał teraz naprzeciw mnie. Kto zatem wciąż trzymał mnie silnie pod rękę?
     - Eyden - szepnęłam z ulgą, uśmiechając się w duchu. Jak on to, do cholery, robił? Zamienił się miejscami z Persem w ciągu sekundy, pojawiając się znikąd koło nas!
     - Dziękujemy - przystojny brunet odebrał od Collinsa kamyczek i schował go do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Przepraszam najmocniej, byliśmy już umówieni z panną Edwards. - Powiedział ze smutkiem w głosie, choć na jego ustach malował się złośliwy, choć ledwie zauważalny uśmieszek.
     - Dobrze, dobrze... - Pers Collins odchrząknął, ulizując swoją ledwie widzialną fryzurę. Oblizał usta i uśmiechnął się do mnie. - Następnym razem, panno Edwards. - rzekł, unikając spojrzenia Eydena, po czym oddalił się w stronę swojego stolika nieopodal.
    Pokiwałam głową przepraszająco i odwróciłam twarz, by nie zauważył mojego szerokiego uśmiechu, od którego nie umiałam się powstrzymać. Odetchnęłam z ulgą. Wiem, że to niegrzeczne, ale ani trochę nie widziało mi się tańczyć ze starszym o sześćdziesiąt lat dziwnym facetem, który uwielbiał lizać moją dłoń.
    Zadowolony z siebie Eyden pomógł mi zejść z wysokiego podium, po czym znów biorąc mnie pod rękę, zaczął prowadzić w stronę wydłużonego o kilkanaście już metrów parkietu do tańca. Par na nim wciąż przybywało, tak więc lśniące deski parkietu wiły się, ustępując więcej miejsca.
    - Dziękuję - powiedziałam do bruneta, nie potrafiąc ukryć rozbawienia. - Jak to zrobiłeś?
   Spojrzał na mnie pustymi oczyma. Sądząc po ich zmarszczonych kącikach - były również uśmiechnięte.
    - Ale co? - udał, że nie wie o co mi chodzi.
    - Doskonale wiesz, co.
    - Jestem twoim przełożonym - odparł służebnym głosem, pomagając mi wymijać kłębiące się pary.
    - Chyba raczej Edwardem ze Zmierzchu.
Obruszył się.
    - Jestem o wiele przystojniejszy od jakiegoś Edwarda!
  Wywróciłam oczami i pokiwałam z niedowierzaniem głową.
  Ale fakt, w tym białym fraku był milion razy lepszy, niż dziesięciu takich Edwardów.
   Zatrzymaliśmy się  nareszcie gdzieś pośrodku parkietu, gdzie odnaleźliśmy na tyle dużo miejsca dla siebie, by nikogo przypadkiem nie potrącić. Tak, ja szczególnie potrzebowałam dużo miejsca, z uwagi na moją koordynacją ruchową.
    - Eyden, ja tego nie potrafię... - Zamarłam, kiedy dyrygent ustawiał już przed sobą nuty, powoli się przygotowując. - Nawet nie wiem co to jest ta Tawerna, i...
    - Tanviena - brunet poprawił sobie szybko fryzurę i uśmiechnął się szeroko. - To mieszanka tanga i walca wiedeńskiego.
    Otworzyłam szeroko oczy. Co prawda tańczyliśmy coś w rodzaju tanga na lekcjach w-fu w Fort Nelson, ale zawsze grałam w parze chłopaka. Nigdy nie potrafiłam kręcić tyłkiem na tyle dobrze, by w końcu móc przestać przebierać się za faceta.
    - Zrobię z nas idiotów - jęknęłam, kiedy dyrygent dał znać zgromadzonym, iż zaraz zaczynamy.
                                                           
                                   https://www.youtube.com/watch?v=XjwZAa2EjKA  (Jeśli nie lubisz tej piosenki, wyłącz :) )


      Eyden zignorował moje zażalenia i tak, jak wszyscy partnerzy ukłonił się, zginając się do pasa z dłonią przyłożoną do piersi. Podniósł się i rzucił mi rozbawione spojrzenie. Rozglądając się kątem oka po kobietach koło mnie, złapałam sukienkę po dwóch stronach i przycupnęłam lekko, odwzajemniając ukłon.
    Eyden podszedł do mnie tak, by nasze klatki piersiowe się stykały. Teraz łatwo było porównać nasze wzrosty - był wyższy o niemal głowę. Jedną dłonią złapał mnie w talii, a w drugą ujął delikatnie moją dłoń, zaciskając na niej swoje chłodne palce.
    - Zimno ci? - zdziwiłam się, opierając się dłonią na jego ramieniu. Prychnął.
    - To przecież ty cała się trzęsiesz.
  Gorący rumieniec oblał mi policzki. Czując sam zapach Eydena każda dziewczyna dostałaby palpitacji serca, a ja po prostu reagowałam prawidłowo.
    Orkiestra zaczęła grać, wprawiając w ruch skrzypce, klarnety, gitary, i mnóstwo innych nieznanych mi z dźwięków instrumentów. Światła na sali przygasły, znów odsłaniając niezwykłe piękno pomieszczenia i nadając mu niepowtarzalny, romantyczny klimat.
    - Powiedz, że potrafisz to tańczyć - szepnęłam błagalnie, czekając na odpowiedni moment, by zacząć ruszać nogami w ta i we w ta i zacząć się wreszcie kompromitować.
    - Przecież jesteśmy na balu. - Złapał mnie mocniej za dłoń i kiedy muzyka wkroczyła w swoje rozwinięcie, tak jak inne pary poszybowaliśmy nagle w prawo, kręcąc się nie tylko wokół sali, ale także wokół własnej osi. Eyden zwinnie przebierał nogami, robiąc idealne kroki i sprawnie podtrzymując mnie przy życiu. Ja natomiast nie miałam pojęcia co robię i szczerze powiedziawszy bardziej skakałam, niż tańczyłam. Bogu dzięki, że miałam trampki i na tyle długą suknię, by nikt nie mógł ujrzeć moich szamoczących się stóp.
    - Rób to, co ja - podpowiedział mi mój partner, widząc, jak bardzo się gubię. Rzuciłam mu zdegustowane spojrzenie.
    - Ostrzegałam cię.
   Ale musiałam przyznać, że tańczył naprawdę niesamowicie. Jego silne ramiona i dłonie świetnie mnie podtrzymywały i prowadziły przez cały parkiet z niesamowitą wprawą. Mimo swojej umięśnionej postawy poruszał się z gracją i lekkością, niczym czarny łabędź.
 Po chwili wszystkie pary znalazły się na krawędzi parkietu, pozostawiając środek pusty i kręcąc się zgodnie wokół sali, tak, jak w walcu wiedeńskim.
    - Może zejdziemy? - spytałam z nadzieją w głosie napotykając roześmiane spojrzenia innych partnerek.
    Brunet spojrzał na mnie oburzony, po czym stanowczo pokręcił głową.
  Poprawił sobie rękę na mojej talii, złapał mocniej za moją dłoń, po czym bez żadnego skrzywienia na swojej gładkiej twarzy z łatwością uniósł mnie kilkanaście centymetrów nad ziemię.
    Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Roześmiałam się na cały głos z tego rozwiązania, starając się zrozumieć kim jest ten dziwny, niesamowity człowiek, z którym właśnie tańczyłam.
    I pomyśleć, że gdyby nie on, pewnie turlałabym się teraz z Persem Collinsem.
   Nabrawszy pewności siebie fruwaliśmy wokół parkietu niczym dwa łabędzie, zgrabnie wykonując obroty, piruety i skomplikowane zmiany kierunków w odpowiednim czasie. No, Eyden wykonywał.
    - A mówiłaś, że nie umiesz tańczyć - powiedział, uśmiechając się szeroko. Nie miał ani trochę zadyszki. Z tej odległości jego oczy wydawały mi się być niczym błękitna studnia bez dna. Były wręcz hipnotyzujące.
    - Ba, jestem lepsza od ciebie - przyznałam zaczepnie. - Czy ja przypadkiem nie jestem za ciężka na takie... ekstremalne rozwiązania?
    - Jedyne, w czym jesteś poza skalą, to piękno. - Odparł z poważnym wyrazem twarzy, zatrzymując moją akcję serca.
 Cholera, nigdy w takich momentach nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, ani jaką minę zrobić. Jedyne, czego byłam pewna, że wyglądałam wtedy jak pomidor.
    Muzyka nagle zmieniła nieco swój klimat, nadając mu ostrości i szybszego, rytmiczniejszego tempa.
    Eyden złapał mnie mocniej w talii i zwinnie przechylił, niczym w tańcu z gwiazdami.
    - Co ty robisz? - gwałtownie wciągnęłam powietrze. 
    - Popisuję się - rzucił z uśmiechem, po czym wyprostowawszy się znów fruwaliśmy po parkiecie, dodając jednak do tańca więcej obrotów, przechylań, czy typowego dla tango kręcenia głową.
    
      Kiedy muzyka wreszcie zamilkła, a na całej sali rozległy się gorące oklaski i okrzyki zadowolenia, zdjęła dłoń z ramienia Eydena. W miejscu, gdzie ją trzymałam marynarka była trochę pognieciona, bo nieraz kurczowo przytrzymywałam się jej, by nie stracić równowagi, choć przy żelaznym uścisku Eydena i tak byłoby to niemożliwe.
    - Dziękuję za wspaniały taniec - brunet zdjął rękę z mojej talii i nie puszczając dłoni ukłonił się nisko.
    - Ja również - z uśmiechem przycupnęłam, czując, jak miękną mi kolana. Eyden po tych wyczynach będzie miał niezłe zakwasy w ramionach.
    Orkiestra przygotowywała się do kolejnej porcji muzyki, która miała wystartować za dziesięć minut. W tym czasie większość par poschodziła z parkietu, chcąc napić się czegoś zimnego, tak dla zasady. W rzeczywistości z racji, że nie byli ludźmi nie odczuwali pragnienia. Na takiej uroczystości dominowała jednak ważna tradycja, przypominająca o tym, że kiedyś każdy z nas był człowiekiem.
    Odwróciłam się w stronę stolików, chcąc również odsapnąć, jednak Eyden przytrzymał mnie za rękę. Spojrzałam na niego zaskoczona i ponownie zwróciłam się ku niemu.
    Przyciągnął mnie za rękę do siebie i spojrzał prosto w oczy, ujmując jednocześnie moją drugą dłoń w swoje chłodne palce.
    - Ufasz mi, prawda? - spytał całkiem poważnie, a mnie owionął jego słodki, świeży oddech.
    Czy ja mu ufałam? - myślałam gorączkowo zbita z tropu. Przez niego całe moje życie przewróciło się do góry nogami, przez niego byłam narażana przez niebezpieczeństwo. Przez niego traciłam bliskich.
    - Ufam ci.          
   Patrzył się na mnie jeszcze przez pewien czas. Ujął błyskawicznie moją twarz w dłonie i skupiając wzrok na moich oczach zbliżył swoją twarz do mojej. Zdezorientowana zamarłam, z mojej głowy wyfrunęły wszystkie myśli.
   Nasze twarze dzieliły zaledwie dwa centymetry. Zamknęłam oczy. Eyden, dotknąwszy swoimi wargami moich, delikatnie i sumiennie złożył pocałunek na moich ustach.
   Po moim ciele przebiegł miliard elektrolitów, a serce zaczęło bić w szaleńczym tempie.
  Ostatni raz całowałam się na poważnie w szóstej klasie, z miłością mojej podstawówki -  Tobbym Steven'em. Jednak to niezręczne wspomnienie nie mogło nawet równać się z tym, co przeżyłam sekundę temu. Omotały mnie tysiące emocji, wprawiając mój umysł w przedziwny stan hibernacji.
    Eyden odsunął się lekko ode mnie i znów łapiąc za dłoń szepnął mi do ucha:
    - Wybierz nóż.
         





ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ
Przeczytałaś = skomentuj, proszę, to mega ważne dla mnie. :))


   No i proszę, kolejny rozdział za nami! :D Oby Wam się spodobał ^^  Czyżbyśmy zbliżały się do końca tomu pierwszego? :O
  Co sądzicie, o zachowaniu Eydena? Macie jakieś podejrzenia co do jego ostatnich słów?


Dziękuję Wam kochane za 22 tysiące wyświetleń i za rekord komentarzy!! <3
Dziękuję wszystkim, który ustawili sobie koło nazwy na asku #Seconders, aż mam ciarki haha <3
Jesteście wspaniałe!
Dziękuję :3





środa, 23 lipca 2014

Rozdział 26

    - Zatańczymy? - spytał, obdarzając mnie swoim spojrzeniem, które mimo że było puste, napełnione zostało przez niego mnóstwem emocji, których w tym momencie nie potrafiłam do końca odczytać. W ogóle nie potrafiłam go odczytać. Może niedostatecznie znałam jego ludzką stronę, która ukazywała się tak rzadko?
    - Przepraszam, może potem - westchnęłam i uśmiechnęłam się przepraszająco, wodząc wzrokiem po kilkunastu parach kołyszących się w rytm rozgrzewającej się powoli orkiestry. Eyden spojrzał na mnie z wyrozumiałością i cofnął dłoń.
    - Denerwujesz się przed swoją przemową, czyż nie?
    - Jaką przemową? - zamarłam, wstrzymując oddech. O żadnym przemawianiu nie było wcześniej mowy...
    Eyden poruszył się niespokojnie na krześle.
    - Czytałaś Regulamin, czy nie? - spytał, już nieco ostrzejszym tonem, bawiąc się kawałkiem obrusu.
    - W rozdziale o balu nic nie było o żadnej...
    - Kolejnym rozdziałem były twoje przemowy - przerwał mi, krzywiąc się z nerwów. - Jak mogłaś tego nie doczytać, Noemi!
    - Nie zdążyłam, dałeś mi za mało czasu żeby...
    Spojrzał na mnie surowo.
    - Mogłaś odpuścić sobie chociaż jeden dzień z Harrym i byś wszystko wiedziała - rzucił sucho.
   Znów o nim wspomniał. Specjalnie. Obserwował mnie każdego dnia, w każdej chwili. Może do łazienki też mi zaglądał, hm?
 Zachciało mi się płakać, tak jak zawsze, gdy nagle na moją drogę z zaskoczenia wyskoczy coś, co musi wszystko zepsuć. Spojrzałam spanikowana na Eydena i zacisnęłam zęby, by utrzymać jakoś swój rozsądek w ryzach. Dlaczego byłam zbyt leniwa, by nie zajrzeć rozdział dalej, no dlaczego?!
     - I co teraz? - zagryzłam wargę. - Co ja miałam tam powiedzieć?
   Brunet zrezygnowany przyłożył dłoń do czoła i zaśmiał się do siebie histerycznie.
     - Widzisz tych ludzi w dole? - wskazał głową na czarno biały tłum wcieleń kłębiących się na parkiecie, oraz tych siedzących przy stolikach. Przytaknęłam cicho i spuściłam wzrok. - Oni wszyscy czekali tysiące lat, abyś się w końcu narodziła jako Przeznaczenie i teraz, a dokładnie za jakieś pół godziny, kiedy zacznie się część oficjalna, miałaś wygłosić uroczystą mowę i przysięgę, zgodnie z tym co postanowiono zanim pojawiłaś się na świecie. - Kładł silny akcent na co drugie słowo, by podkreślić jak wielki błąd popełniłam i skopać mój spokój ducha. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić.
     - Nie możesz za mnie tego powiedzieć? - spytałam szeptem, rozglądając się, czy przypadkiem nikt nas nie podsłuchuje. - Jako mój przełożony.
     - Zwariowałaś? - prychnął i spojrzał na mnie rozzłoszczonym wzrokiem. - Nie wiem, jak to zrobisz, ale skoro nawarzyłaś sobie piwa, to teraz je wypij.
     - Nie jestem pełnoletnia - burknęłam do siebie, zakładając ręce na piersi.
     - Słucham?
     - Eyden ja nie potrafię przemawiać - wyprostowałam się i przysunęłam bliżej niego. - W trzeciej klasie prawie zwymiotowałam na publiczność kiedy miałam powiedzieć głupi wierszyk, a co dopiero taka przemowa! W piątej klasie zemdlałam na środku sceny podczas śpiewania piosenki, pani od pianina zbierała mnie z podłogi - próbowałam dramatycznie się usprawiedliwić, coraz szybciej mówiąc. - Eyden, proszę cię... Ozyrys to zrozumie...
     Chłopak pokręcił przecząco głową i przymknął na chwilę oczy, próbując sobie wszystko poukładać w głowie.
    Najchętniej teraz udałabym przed wszystkimi tutaj, że jestem kompletnie obojętna na ich świat i nic nie obchodzą mnie żadne bale, przemowy, czy przeznaczenia i po prostu stąd zwiała nie oglądając się za siebie. Znalazłabym w pałacu jakiś guzik cofający czas i nie weszła nigdy do tego cholernego lasu, by poznać Eydena, pozostawiając swój ułożony świat takim jaki jest i dożyć spokojnie sędziwej starości u boku Harrego, czy kogokolwiek innego. Chciałam rozlać na ostatni miesiąc falę obojętności, która zapełniłaby dziurę niepokoju, która ostatnio stała się częścią mojego życia.
    Ale tak nie umiałam.
    - Napiszę ci, co masz powiedzieć, a ty się tego nauczysz. Masz jeszcze trochę czasu. - Eyden ściągnął z talerza perfekcyjnie złożoną serwetkę i rozprostował ją ostrożnie na kolanach. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki czarny długopis i nie namyślając się specjalnie zaczął skrobać dla mnie starannym pismem tekst przemowy. Jęknęłam cicho ze zrezygnowaniem. Na miłość boską, przecież ja nie umiem przemawiać! A już w ogóle przed martwymi ludźmi...
    - Mogę się dosiąść? - usłyszałam nagle nad uchem czyjś mocny, męski głos. Odwróciłam się zaskoczona i ujrzałam nad sobą nieco zgarbionego, powoli siwiejącego mężczyznę, który uśmiechał się do mnie zmęczonymi, pustymi oczami, które w pierwszym momencie wzbudziły we mnie przerażenie.
    - Proszę - odparłam i przesunęłam się trochę, by ustąpić mu miejsca na krześle obok. Mężczyzna sapiąc nieznacznie spoczął koło nas, a kiedy tylko wygodnie ulokował się na miękkim siedzeniu złapał za moją dłoń i złożył na niej siarczysty pocałunek.  Z trudem powstrzymałam się, żeby się nie skrzywić z obrzydzeniem. Nie cierpię, kiedy ktoś całuje mi dłoń.
    - Witam, panie Eyden - rzucił chwilę potem do chłopaka, kiedy w końcu ulitował się nade mną i zostawił moją rękę w spokoju. Niezauważalnie wytarłam ją w obrus. - Miło pana znów widzieć. Jak tam interesy?
    - Wspaniale - burknął pod nosem brunet i odchrząkując uciekł wzrokiem w drugą stronę. Rąbek obrusu przeciągnął się w jego stronę, zaciśnięty w bladą pięść. Spojrzałam na faceta zdezorientowana.
    - Oh, najmocniej przepraszam, nie przedstawiłem się - z rozpaczą spostrzegłam, że znów sięga po moją dłoń. - Nazywam się Pers Collins, obejmuję stanowisko kierownika Apartamentu Aniołów Stróżów w Redanie Pierwszym - po raz drugi ucałował mi wierzch dłoni, spierzchniętymi ustami.
    - Noemi Edwards, miło mi - odrzekłam i jak najbardziej taktownie cofnęłam rękę, bo to co on z nią wyprawiał było po prostu żenujące. Uśmiechnęłam się, chcąc zamaskować wszelkie uprzedzenia.
    - Doskonale wiem kim pani jest - dodał i uśmiechnął się, ukazując swoje przeraźliwie proste zęby. - Domyśliłem się po tych pięknych, napełnionych ludzkością oczach.
   Zaśmiałam się idiotycznie pod nosem pewna, że spiekłam na twarzy buraka. Eyden poruszył się na krześle i taktownie schował pod stół serwetkę z przemową. Collins uśmiechnął się do nas.
    - Jak podoba się pani sala balowa?
    - Jest przepiękna - odparłam, wodząc wzrokiem po zdobionym, eleganckim suficie. - Przeszła moje wszelkie wyobrażenia.
    - O tak, projektanci wykazali się niezwykłym gustem - przytaknął, kiwając w zamyśleniu głową. - Mój znajomy projektował tu te okazałe filary. Przy bazie, oraz u góry wyryte są nazwiska tych, którzy kiedykolwiek dążyli do przejęcia władzy nad światem, lub posiadali tego ideę.
    Sala balowa posiadała dobre kilkadziesiąt filarów, jak wielu więc ludzi na świecie było tak rządne władzy?
    Collins pokiwał w zamyśleniu głową, a między nami zapadło milczenie. Chcąc uniknąć zbyt długiej niezręcznej ciszy postanowiłam poruszyć temat, który w tym momencie najbardziej mnie interesował.
    - Pracuje pan z Aniołami Stróżami?
    - Kieruję nimi, przydzielam do odpowiednich podopiecznych i nadzoruję ich działania - odparł szybko, jakby tę formułkę wypowiadał już setki razy. - To bardzo intrygująca praca.
    - Nie wątpię - przyznałam. - Kiedyś wielokrotnie wątpiłam w istnienie Aniołów. Jak widać ten świat coraz bardziej mnie zaskakuje.
    - Nie wolno wątpić, panno Edwards. To piękna sztuka wierzyć w coś, czego nie można zobaczyć, nie sądzi pani?
    Kiwnęłam przytakująco głową i przygryzłam niezauważalnie wargę.
    -  Proszę mi powiedzieć, potrzebuje pani czegoś? - spytał poważnie Pers, ni z gruszki, ni z pietruszki.
     - Nie rozumiem? - rzuciłam mu pytające spojrzenie. Przysunął się bliżej mnie, dając mi poczuć charakterystyczną woń jego marynarki, przesiąkniętej mieszanką starej, może przedwojennej wody kolońskiej i starej szafy.
     - Czuje się pani bezpieczna?
     - Czemu nie miałabym się czuć bezpieczna? - spytałam zbita z tropu.
     Collins rzucił przelotne spojrzenie na siedzącego z mojej drugiej strony chłopaka i przeczesał dłonią swoje rzadkie, siwe włosy.
      - Cóż, mimo wszystko jeśli potrzebowałaby pani dodatkowej ochrony, proszę się do mnie zgłosić, udzielę najsolidniejszej pomocy, na jaką stać mój oddział.
    Eyden odchrząknął nagle i poruszył się na krześle.
    - Przepraszam najmocniej, panie Collins, jednak byliśmy w trakcie ważnej rozmowy... - rzekł brunet i rzucił mężczyźnie smutne spojrzenie niesamowicie zdolnego aktora. Pers pokiwał głową ze zrozumieniem, marszcząc przy tym gęste brwi.
    - Oczywiście, lecę dalej. - zwrócił się w moją stronę. - Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję jeszcze porozmawiać, panno Edwards i że poświęci mi pani dzisiejszego wieczoru choć jeden taniec.
    - Z pewnością - odpowiedziałam z najmniej sztucznym uśmiechem, na jaki mnie było stać. Na myśl o przytulaniu się z nim w rytm muzyki dostawałam drgawek wewnętrznych.
    Collins powstał ostrożnie z miejsca, skłonił głowę w naszą stronę i mierząc od stóp do głów Eydena, oddalił się powoli do innego stolika, ostrożnie schodząc po schodkach.
    
     Przeczekałam w milczeniu do momentu, aż lekko przygarbiony mężczyzna znajdzie się poza zasięgiem naszych szeptów, po czym spojrzałam zdezorientowana na Eydena.
    - Spławiłeś go?
    - Tak, a co? - wzruszył ramionami i wyciągnął spod stołu serwetkę, na której zaczął starannym pismem kontynuować moją przemowę.
    - To było dość niegrzeczne... Czy to nie był ktoś ważny? - zmarszczyłam brwi. - Przyjaźnicie się?
 Rzucił mi negujące spojrzenie znad serwetki i wykrzywił wargi w leniwym uśmiechu.
    - Gdybyśmy się przyjaźnili nie spławiłbym go, nie sądzisz?
    - Nie lubisz go? - zgadywałam dalej. - Wygląda na całkiem miłego...
   Znów uniósł głowę znad swojej pracy i rzucił okiem na Persa, stojącego kilkanaście metrów dalej obok jakiejś pary, zajęci wspólną rozmową.
    - Faktycznie wygląda na miłego. - Skwitował z głupim uśmieszkiem.
    - Więc dlaczego go...
    - Skończyłem - przerwał mi nagle, poprawiając sobie przy szyi czarną muszkę z zadowoleniem. Podał mi prowizoryczną kartkę, prawie całą zapisaną czarnym, cieniutkim pismem, a ja przeskanowałam tekst.
    - Ile mam czasu? - spytałam, wypuszczając powietrze z ust, by uspokoić narastające tempo bicia serca.
    - Nie wiem, musimy zaczekać na Izydę i Ozyrysa - odparł Eyden, rozglądając się po sali. Na podest, gdzie stał nasz stół wskoczył jakiś mężczyzna w białym, długim fraku, sięgającym niemal do ziemi i kiwnął palcem na bruneta, przywołując go do siebie.
    - Chwileczkę - mruknął Eyden i odsuwając swoje krzesło ruszył do czekającego z boku niskiego blondyna.
    Z grzeczności nie chciałam oglądać się za nimi i obserwować ich rozmowę, to byłoby nie taktowne.
  Wychyliłam się nieco ze swojego miejsca i pokiwałam ręką do małych, ślicznych dziewczynek, chichoczących nieopodal podestu i rzucających mi nieśmiałe spojrzenia. Widząc mój uśmiech jeszcze bardziej się zarumieniły i wybuchły charakterystycznym, dziecięcym śmiechem.
     Nim zdążyłam odwrócić od nich zaczarowany wzrok, Eyden powrócił na miejsce obok mnie.
    - Z którego Redanu są te dziewczynki? - spytałam go z czystej, kobiecej ciekawości. - Są takie słodkie, patrz jak się bawią!
  Brunet z poważną miną, w której nie odnalazłam ani krzty zauroczenia spojrzał w kierunku, który mu wskazałam i wytężył wzrok, mrużąc puste oczy.
    - Mają fioletowe opaski na rękach, czyli są z Trzeciego.
   Zmarszczyłam brwi.
    - Przecież mają niecałe sześć lat, jesteś pewny, że nie są z Advento?
    - Co z tego? Advento ma białe opaski - zaprzeczył Eyden obojętnym tonem i wzruszył ramionami.
    - Przecież wcielenia nie starzeją się w Revano, a jeśli już to bardzo powoli, tak?
    - Owszem.
    - Czyli że...
  Eyden przewrócił z niecierpliwością oczami i podniósł pytająco dłonie.
    - Czyli że wszystkie umarły prawdopodobnie w wieku pięciu, lub sześciu lat, proste. Nie wiem, może jakaś katastrofa lotnicza, naprawdę nie wiem, Noemi.
   Coś we mnie zmroziło mnie momentalnie od środka, powodując nieprzyjemne, chłodne uczucie na całym ciele. Zwróciłam ponownie wzrok na śmiejące się, biegające w kółko grubego filaru dziewczynki, które mogłyby być zwykłymi, ludzkimi i niewinnymi istotkami, gdyby nie to, że ich oczy były teraz całkiem puste i smutne.
    - Gdzie ich rodzice? - wymruczałam sama do siebie, nieprzytomnym tonem. Czy one były tu same? Kto się nimi zajmował? Nie wyglądały na rodzeństwo, a wiec jak mała sześciolatka może mieszkać sama? Kto im pomagał?
    - Rozmawiałem z moim znajomym, jednym z organizatorów całego przyjęcia. Nastąpiła zmiana planów.
   Stanowczy głos chłopaka wyrwał mnie z dręczących myśli. Spojrzałam na niego pytająco.
    - Para Królewska zaraz tu będzie. Przemawiasz za dziesięć minut.






ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ


  Jeśli przeczytałaś = skomentuj! :)
 No i nareszcie wzięłam się do kupy i nabazgrałam ten nieszczęsny rozdział XD i tak jestem na siebie zła, bo znów dzielę Bal na kilka części.. ale tak było po prostu szybciej i wygodniej. Mam nadzieję, że się Wam podobał i nie zapomnieliście o tym blogu, bo nie powiem, zrobiłam sobie wakacje xd
Piszcie do mnie na asku, komentujcie, wbijajcie, oceniajcie :) Miłego dnia i wakacji, #Seconders! <3