poniedziałek, 29 czerwca 2015

sobota, 27 września 2014

Rozdział 30

    Stałam. Stałam i gapiłam się z zadartą głową w niebo na zmniejszającą się uskrzydloną postać, tonącą w ciemnych, gęstych chmurach Destino. Dlaczego wcześniej nie domyśliłam się o jego pięknej tajemnicy? Przecież teraz, kiedy tylko wyobraziłam sobie jego twarz jak byk jedyną myślą, która przychodziła mi do głowy to anielska tożsamość! Sposób w jaki poruszał skrzydłami, w jaki składał swoje dłonie przy piersi podczas lotu był tak naturalny!
   Podeszłam bliżej barierki i chwyciłam ją mocno, by nie stracić równowagi. Choć nawet i gdybym wypadła, i tak by mnie złapał. Wierzyłam w to. Mogłabym na niego patrzeć i patrzeć, podziwiać jego grację, a zarazem niezwykłą siłę, której użył by wzbić się w powietrze.
    Wreszcie wylądował na dachu, dysząc i przypatrując mi się ostrożnie z podekscytowanym uśmiechem. Jakby ta chwila lotu w pełni naładowała jego baterię szczęścia. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Zaczęłam klaskać.
     - Axel, to było... przepiękne - wydusiłam, nie potrafiąc oderwać wzroku od jego kurczących się z powrotem w plecach skrzydeł. - Ty jesteś przepiękny.
    Albo mi się zdawało, albo faktycznie lekko się zarumienił. Prawdę mówiąc, ja też. Obserwowałam z zawiedzeniem, jak ogromne skrzydła powoli znikają.
     - Podasz mi koszulkę? - zapytał. Podałam mu białą bokserkę, którą uprzednio podniosłam z ziemi, kiedy ją zrzucił w wielkim stylu podczas skoku.
     - Nie wiem, co powiedzieć... - wyjąkałam, wpatrując się w jego bladą twarz, który była blada mimo otaczających nas zewsząd ciemności. Jedyne źródło światła stanowił mały kwadracik na podłodze, od którego w dół prowadziła drabina. - Jak to możliwe, że jesteś Aniołem? Jak to możliwe, że.. że one istnieją?
     - Jak to możliwe, że jesteś człowiekiem? - zaśmiał się i  podszedł do swojego leżaka po drugiej stronie dachu. Zafascynowana zajęłam miejsce obok niego. - To zupełnie normalne. - odetchnął.
     - Nie powinieneś być w niebie? - spytałam podejrzliwie. - Sądziłam, że miejsce Aniołów jest obok Boga.
     - Aniołowie owszem. Należę do Aniołów Stróżów, co oznacza, że cały czas jestem na swoim posterunku, a więc nie mogę opuścić Ziemi. - tłumaczył. - Nasza główna siedziba jest pod nadzorem Collinsa.
   Wsłuchiwałam się w jego głos w milczeniu, delektując się prawdą, która z niego płynęła. Był taki realny w tym, co mówił, w tym jak mówił. Robiło to ogromne wrażenie, przynajmniej na mnie.
     - Dlaczego chowasz skrzydła? - nie mogłam oprzeć się pokusie, by jeszcze raz oblukać jego umięśnione plecy.
     - Skrzydła trochę ważą - przyznał z uśmiechem. - Poza tym byłoby mi znacznie trudniej udawać człowieka i nie mieściłbym się w drzwiach.
     - Udajesz człowieka? - zadawałam pytania niczym mała dziewczynka, słuchająca bajki. - Nie jesteś niewidzialny? Wchodzisz przez drzwi?
   Axel parsknął śmiechem.
     - To różnie bywa, naprawdę. Mogę być niewidzialny, mogę pozwolić by widzieli mnie wszyscy, lub tylko niektórzy. Czasem muszę się objawiać, niekiedy to jedyny środek, by pomóc.
     - Pomóc...
     - Mojemu podopiecznemu, lub podopiecznej - sprostował. Pokiwałam głową. - Zwykle każdy Anioł Stróż jest czyimś opiekunem, chyba że straci swój stołek przez zaniedbanie, lub po prostu ma okres przerwy pomiędzy podopiecznymi. - mówił. - Nie otrzymujemy ich losowo. Od początku wiemy, kogo nam przydzielą, a czasem trzeba długo czekać na ich narodzenie. - ukończył swój wywód. Zapieczętowałam go westchnieniem zachwytu.
     - A czy ty masz jakiegoś podopiecznego? - spytałam.
     - Podopieczną.
     - Nie powinieneś być teraz na jej służbie? - zaniepokoiłam się. Spojrzał na mnie, prawdopodobnie układając sobie to, co ma odpowiedzieć. Wpatrywałam się w jego brązowe oczy, chcąc dopatrzeć się choć krótkiego cienia smutku.
     - Ona teraz odpoczywa - odparł, a ja nie dostrzegłam nic, co wskazywałoby na to, że nie jest szczęśliwy.
    Przychodziło mi do głowy tyle pytań! Byłam pewna, że każdy choć trochę interesuje się Aniołami, a więc cóż to byłaby za strata, gdybym nie wykorzystała tej chwili szczerości.
    - Przepraszam za moją, hm, nachalność - powiedziałam, siadając na leżaku po turecku.
    - To żadna nachalność. Gdybym nie wiedział wszystkiego o ludziach, również udzieliłabyś mi porządnego wywiadu - uśmiechnął się szeroko. - Pytaj, o co zechcesz. Siedzi przed tobą Anioł.
    Jego słowa bardzo mnie poruszyły. W jednej chwili spięłam się, próbując nie tracić pierwotnej odwagi i pewności siebie. Anioł. Rozmawiam z Aniołem - myślałam gorączkowo.
     - Czy Bóg istnieje? - padło pierwsze pytanie wywiadu.
     - Oczywiście - odparł Axel bez namysłu. - Choć to żaden dylemat, pod względem wiary. Jeśli chcesz wierzyć, naturalnie wierzysz. Niektórzy sami próbują tłumaczyć sobie to wszystko naukowymi teoriami, gasząc w sobie wszelkie nadzieje na nowy początek... - zamyślił się. - Ale wystarczy się rozejrzeć. Wasz umysł nie jest w stanie pojąć tak odległej przeszłości świata, by w pełni  zrozumieć i odpowiedzieć sobie na pytanie: Jak?. Tak więc tak, jak istnieje od zawsze nauka, istnieje też i wiara.
     Potrzebowałam chwili, by jego słowa dotarły do mojej świadomości. Mimo, że jestem osobą wierzącą, nie potrafiłam z nim dyskutować. Był stanowczo zbyt mądry. Zbyt...anielski.
     - Czy...Czy ja też mam swojego Anioła Stróża? - wstrzymałam oddech.
  Axel spojrzał na mnie spod jasnych brwi.
     - To bardzo skomplikowane, Noemi Edwards.
   Spodziewałam się innej odpowiedzi.
     - Nie mam Anioła Stróża?
     - Powiedziałem, że to skomplikowane, nie, że go nie posiadasz. - mówił spokojnie.
    Patrzyłam na niego, nie potrafiąc go zrozumieć.
     - To mam czy nie? - starałam się prześwidrować go wzrokiem, by puścił farbę. Dlaczego odnosiłam wrażenie, że jest jednak jakaś tajemnica?
     Axel westchnął.
     - Masz.
   Odetchnęłam z ulgą.
      - Lubisz go? - próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. - Spoko ziom z niego?
      - Noemi Edwards, nie mogę udzielać aż tak poufnych informacji, przynajmniej na razie.
      - Oh, rozumiem. - pokiwałam głową ze skruchą. - A jest opiekuńczy? Dba o mnie?
      Axel zacisnął zęby
      - Rozumiem, rozumiem. Zero przecieków.
  Kurczę, najpierw mi mówi, że siedzi przede mną Anioł i chce mi udzielić wywiadu, a teraz nagle pojawia się jakaś wielka branżowa tajemnica. Ja byłaby w stanie opowiedzieć mu o każdej osobie ze szkoły z osobna, gdyby tylko chciał.
      - A to facet, czy laska?
      - Noemi Edwards! - zdenerwował się Axel, chcąc stłamsić śmiech.
      - Też chciałbyś wiedzieć! - zapewniłam go gorąco, z nieukrywanym zawodem w głosie. - Po prostu choć raz od dłuższego czasu chciałabym poczuć, że ktoś czuwa nade mną, nad tym całym zamieszaniem, które się teraz wokół mnie dzieje... Pod tym względem ziemskie życie satysfakcjonowało mnie o wiele, wiele bardziej. - stwierdziłam smutno, okrywając się ramionami, ogarnięta silnym chłodem dzisiejszego wieczora.
      Axel objął mnie opiekuńczo ramieniem, prawdopodobnie słyszą moje szczękające zęby. Mimo jego zimnych, bladych dłoni poczułam promieniujące z pleców przyjemne ciepło. To pewnie po skrzydłach.
      - Zdaję sobie z tego sprawę, Noemi Edwards. W mojej pamięci zapisały się pewne słowa, które wypowiedział ponad dwieście lat temu mój, hm, ex podopieczny. "Obiecuję ci, że nic nigdy nie uskrzydli cię tak, jak niewiedza o ciężarze skrzydeł".
   
    Myślałam o tym, kiedy leżałam w swoim miękkim, iście królewskim łóżku, próbując ignorować zabawne pochrapywania Axela z kanapy piętro niżej. Trawiłam w głowie te słowa, odtwarzając je w myślach po raz setny. Za każdym razem czułam jednak, że by zrozumieć ich ukryty sens, powinnam żyć. Utwierdziłam się w przekonaniu, że należą one do jednych z tych sentencji, o których przekonam się dopiero wtedy, kiedy przyjedzie na to czas.
     Spędziłam z Axelem fantastyczny wieczór, zakończony epickim obejrzeniem "Titanica" w domowym kinie, który o dziwo, przypadł mu do gustu. Automatycznie pomyślałam o zaginionym Eydenie. On bez zastanowienia wyśmiałby tragiczną miłość Jack'a i Rose i doprowadziłby do prawdopodobnie kolejnej idiotycznej sprzeczki pomiędzy nami. Axel natomiast wiernie służył mi chusteczkami i podawał miskę z popcornem za każdym razem, gdy pojawiał się moment bez łez. Chociaż jak mogłam ich do siebie porównywać, tak samo jak nie można porównać ze sobą pracy serca i umysłu. Oba z nich są najważniejsze, bez żadnego nie mogłabym żyć, ale i tak zostaje mi na końcu wybierać. I jestem pewna, że  nie jest to dla Ciebie zagadką, co byś wybrała.


ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ

Nim coś powiem, chcę Was wszystkich bardzo przeprosić, za tak długa nieobecność rozdziału!! :(
 Nie mam sensownego wytłumaczenia.. Nowa szkoła? Brak weny? Nie wiem. Wzięłam się jednak do kupy i mam nadzieję, że skleciłam coś normalnego, mimo że rozdział dość krótki:( Ale ważne, że chociaż coś jest :D
    Jak się Wam podobało? Mam nadzieję, że Wy, Seconders zrozumiałyście ostatnie słowa Noemi, które zostały skierowane do Was. Komentujcie, jak je rozumiecie i piszcie do mnie, czy się podobało! :) Pozdrawiam serdecznie - Madzia. :)
   


                       




                                                 
                                                                   

       
   
            
   
 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 29

   
      Znów biegłam, biegłam ile sił w nogach ponownie włączając się w przerażającą ucieczkę przed nieznanym mi do końca niebezpieczeństwem. Zrzuciłam pospiesznie ze stóp rozwiązane trampki od Izaaka i dalej pędziłam boso, wzdrygając się na dotyk zimnej, kamiennej podłogi. Czym prędzej otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi i nie oglądając się za siebie wybiegłam z powrotem na mroczny korytarz, którym tu przybyłam.
    Tylko w którą stronę miałam biec? Rozglądałam się gorączkowo. Przecież teraz wystawiłabym się sługom Ozyrysa, jak znalazł!
 Upadłam boleśnie na kolana, potykając się o długą suknię i własne nogi, przejęta paraliżującym strachem i paniką, która błyskawicznie ogarnęła całe moje ciało. Podniosłam się ciężko i pędziłam dalej, czując na plecach oddech zbliżającej się śmierci.
    Jeden zakręt, z tego co pamiętałam za kilka metrów będzie kolejny, ostrzejszy. Byle nie wpaść na ścianę!
Czy byłam jeszcze w niebezpieczeństwie? Czy mogę już zwolnić i dać odetchnąć swoim obolałym stopom?
    Bam! Znów runęłam jak długa, potykając się o coś znacznie większego, niż dokuczający skrawek sukienki. Wycofałam się pospiesznie na plecach, podpierając się łokciami i z przerażeniem sprawdziłam, co stanęło na drodze mojej ucieczki. Przyłożyłam dłoń do podłogi, chcąc się podnieść, jednak natrafiłam palcami na jakąś ciepłą ciecz. Z obrzydzeniem przyłożyłam ją do nozdrzy. Ohydny, rdzenny odór uderzył mnie, powodując mdłości. To była krew.
 Kałuża krwi, w której właśnie siedziałam!
    Ostrożnie skierowałam wzrok na leżący obok mnie spory przedmiot, który stał się powodem mojego upadku i odwróciłam go delikatnie rękoma.
  Z moich piersi wydał się przeraźliwy wrzask, kiedy zdałam sobie sprawę, że siedzę tuż koło martwego ciała. Ciała małej dziewczynki w skromnej sukieneczce w kwiatki, której przeznaczeniem było zginąć okrutnie z mojej ręki.
   




      Zdusiłam w sobie krzyk i usiadłam gwałtownie na łóżku, łapczywie nabierając oddech. Zamknęłam zaszłe senną mgłą oczy i oparłam głowę na kolanach.
    To był tylko sen, tylko sen... Cholera, ale jak bardzo realny sen! Czyżby miał być dla mnie proroczy i dać mi do zrozumienia, że źle postąpiłam, uwalniając tamtą ludzką dziewczynkę? Czyżbym miała nie słuchać głosu serca, tylko rozumu i Eydena i spełnić swoje zadanie? Czy te pouczenia będą mnie prześladować już do końca?
    Wzięłam kilka głębokich oddechów, przyciskając zwinięte pięści do oczu, nie zwracając uwagi na nic dookoła. Spróbuję ponownie zasnąć, lub chociaż udawać, że śpię, może mama zrobi mi śniadanie do łóżka?
   A właściwie to...nie przypominam sobie, bym po balu wracała do domu i rozmawiała z rodzicami..
Nie pamiętałam nawet bym się kładła do łóżka, a zapach tej pościeli nie przypominał domowej, dobrze znanej...
    -  Jak się czujesz? - usłyszałam obcy, choć przyjemny głos od progu. Oderwałam gwałtownie dłonie od oczu, które momentalnie zostały zaatakowane przez masę mącących w głowie ciemnych plam. Przeczekałam w nieruchomym zamarciu chwilę, aż mój wzrok przestanie mi płatać figle, po czym z zapartym tchem otworzyłam oczy.
     Poraził mnie blask jasnych promieni słońca, wpadających do dużego, pięknego pokoju, bijącego czystością i stylem. Rozpoznałam w nim moją sypialnię w rezydencji, którą pokazał mi kilka dni wcześniej Eyden. Skierowałam nieprzytomny wzrok ku drzwiom po drugiej stronie i wydałam z siebie cichy, typowo dziewczęcy pisk.
     - Spokojnie, nic ci przecież nie zrobię - powiedział stojący na progu blondyn we fraku, ten, z którym rozmawiał Eyden przy stole i ten, którego widziałam tuż przed moją ucieczką z sali balowej. Jak on się tutaj dostał?!
    Na wszelki wypadek zacisnęłam ramiona na kołdrze opatulając się nią wokół, nie miałam bowiem pewności, czy sukienka nadal tak dobrze leży na ramionach jak przedtem, i czy w ogóle na nich leży.     Chłopak uśmiechnął się delikatnie dając mi jasno do zrozumienia, że nie ma wobec mnie żadnych złych zamiarów. W jego twarzy było coś tak...prawdziwego i jasnego, w przeciwieństwie do rysów mojego przełożonego.
     - Kim jesteś? - rzuciłam niepewnie po dłuższej chwili wpatrywania się w jego pełne wyjątkowej lojalności oczy.
     - Na imię mi Axel, jestem przyjacielem Eydena. - Odparł aksamitnym głosem i zbliżył się kilka kroków do mojego dużego, miękkiego łóżka. - Jak się czujesz?
    Ha, dobre pytanie.
    Nie pamiętam nic, co działo się kilka, lub może nawet kilkanaście godzin temu, jak się tu dostałam, zaraz po balu. Balu, który namnożył mi tyle wspomnień, iż ledwo mogłam je wszystkie pomieścić w bolącej od nich głowie.
    - Jak długo spałam? - spytałam, poprawiając przelotnie fryzurę i wykonując kilka klasycznych dla dziewczyn ruchów w obecności jakiegokolwiek chłopaka. Axel zastał mnie we wprost cudnym stanie.
    - Kilka godzin. Jest czternasta. - Uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł lekko na końcu łóżka. Z tej odległości zdołałam dostrzec, że pomimo jasnych włosów jego oczy są ciemne, bardzo ciemne. Pośrodku brązowych tęczówek brakowało tylko czarnych źrenic. 
    - Zemdlałam? - upewniłam się z grozą w głosie. Nigdy wcześniej nie straciłam przytomności.
  Blondyn pokiwał głową.
    - Znalazłem cię w starej sali na przyjęcia nieprzytomną i zaniosłem do twojej sypialni. Co jak co, ale chatę to masz niezłą!
   Zaśmiałam się krótko pod nosem, lecz chwilę później rzuciłam Axelowi podejrzliwe spojrzenie.
    - Zaniosłeś mnie do mojej sypialni?
    - Spokojnie, przecież ja nie z tych! - obruszył się z nieskrywanym rozbawieniem.
    Odetchnęłam z ulgą i utwierdzając się w stwierdzeniu, że Axel jest naprawdę w porządku, opadłam z westchnieniem na miękkie białe poduszki.
    - Pamiętasz co się stało po tym, jak uciekłaś? - spytał mnie blondyn, wpatrując się w swoje dłonie. Tak jak Eydena, były bardzo blade, jakby nie płynęła w nich w ogóle krew.
   No fakt, nie płynęła.
   Zwróciłam myśli w kierunku przeszłości, próbując powrócić nimi do ostatnich kilku przedziwnych godzin. Skupiłam się intensywnie na przerażającym tunelu przez który przerażona biegłam w ciemnościach, o ciężkich drzwiach, skrywających duże, puste pomieszczenie, pośrodku którego stało duże, zamglone lustro...
    Podniosłam wzrok z przerażeniem. Wszystkie szczegóły powróciły do mnie w mgnieniu oka, cała groza spłynęła na mnie powodując na ciele dreszcze. Pospiesznie spojrzałam na swoją klatkę piersiową, chcąc doszukać się jakichś otwartych ran po dźgnięciu nożem, jednak nic takiego nie znalazłam, ani jednej plamki krwi, ani jednego siniaka.
    Axel rzucił mi zaniepokojone spojrzenie. Czy miałam mu o wszystkim opowiedzieć, czy może poczekać na to, co powie mi Eyden? Cholera, przecież Eyden mnie zostawił!
    - Noemi, pamiętasz coś?
    - Nie wiem...to znaczy...
    Cholera, jąkając się jeszcze bardziej pogrążałam swoją wolę ukrycia niektórych szczegółów ostatniej nocy. jak zwykle w takich sytuacjach myślałam zbyt wolno. Mogłam ufać Axelowi? Wszak że w ogóle go nie znałam i szczerze mówiąc wyskoczył jak filip z konopi chcąc mi pomóc w tej całej sytuacji... Ale skoro uratował mnie i przyniósł na własnych rękach przez te wszystkie schody pałacu, nie chcąc mnie w żaden sposób skrzywdzić...
    - Sama nie do końca wszystko pamiętam...- zaczęłam powoli, układając sobie w głowie każde następne zdanie. - Tam, w sali od przyjęć wydawało mi się, że moje odbicie w lustrze poruszyło się nagle niezgodnie z moją wolą, wykonywało niekontrolowane ruchy, ale mogło mi się tylko wydawać...Może to ta głośna muzyka z balu i obrotu w tańcu. Zakręciło mi się w głowie i musiałam zemdleć. - Dokończyłam, zadowolona ze swojej niezwykle wygodnej przeróbki zdarzenia.
    Axel wpatrywał się we mnie przez chwilę, chcąc doszukać się w moich oczach jakiegokolwiek cienia innej wersji wydarzeń, jednak moja skamieniała od makijażu twarz najwyraźniej nie wpuściła żadnych niepowołanych emocji. Odetchnęłam z ulgą, kiedy blondyn wyprostował się i westchnął głęboko.
    - To wszystko?
    - Prawdopodobnie tak - pokiwałam głową, opadając na miękkie, białe poduszki, które okazały się być istnym błogosławieństwem na mój obolały od kamiennej podłogi kręgosłup.
     Zapadło między nami milczenie, jak gdybyśmy oboje wzajemnie zastanawiali się nad naszymi słowami. Axel siedział spokojnie w bezruchu, analizując nieznane mi informacje i zdarzenia. O czym mógł myśleć? Czyżby o wczorajszym dniu? O tym, co stało się na balu?
    Cholera, bal!
     Zerwałam się z miękkich poduszek, znów gwałtownie siadając na łóżku. Odniosłam wrażenie, że głośne bicie mojego serca wręcz przestraszyło Axela, bo drgnął poruszony moim nagłym zrywem.
     - Co z wczorajszą ceremonią? - Wypaliłam, z zapartym tchem obserwując pierwszą, najprawdziwszą reakcję chłopaka. Zwilżył w zamyśleniu wargi i wbił we mnie ciemny wzrok, najprawdopodobniej zastanawiając się, co jestem gotowa usłyszeć.
     - Zabiją mnie? - spytałam błagalnym tonem, chcąc już poznać prawdę, bez znaczenia, co dla mnie oznaczała. - Axel!
      - Wiesz, czym była ta ceremonia, jak ją nazwałaś? - odpowiedział pytaniem na pytanie, odnajdując dla siebie na łóżku wygodniejszą pozycję. Po krótkiej analizie pokręciłam przecząco głową.
      - To był twój Test Gotowości, Noemi.
    Zamarłam.
    Ten Test Gotowości, o którym zdołałam przeczytać w nieszczęsnym Regulaminie? A więc zapomniałam o nim, mimo że o nim wiedziałam!
    Otworzyłam szeroko usta, próbując wydusić jakiekolwiek słowa na swoją obronę, lecz te po prostu nie istniały. Nie istniało nic, co mogłoby mnie teraz usprawiedliwić.
    - Oblałam? - spytałam grobowym tonem, dziwiąc się że te słowa kiedykolwiek wypowiem w taki sposób.
  Axel posłał mi zmęczone spojrzenie.
    - Nie spełniłaś oczekiwań władz, co można porównać do niezdania... Noemi, posłuchaj...
    - A jednak! - zawołałam z oburzeniem, czując narastającą panikę w gardle. - A więc moim zadaniem było zabić bezbronne dziecko, tylko po to, by zadowolić Ozyrysa, Didiera i innych ich pokroju?!
    - Zdaję sobie sprawę, że...
    - Wiesz, że ta dziewczynka była z ziemi, prawda? Ona miała źrenice, Axel! Nie byłabym w stanie zabić nikogo, nikogo... - wbrew swojej woli wybuchnęłam głośnym płaczem, krztusząc się niewypowiedzianymi jeszcze słowami sprzeciwu i obrony, zduszonymi przez gorzkie łzy.
    Axel zamilkł, dając mi trochę czasu na uspokojenie się. Musiał uznać mnie za kompletną dziwaczkę, wątpię że tutaj, w ich świecie, ktokolwiek płakał. Tutaj każdy był szczęśliwy i prowadził piękne, beztroskie życie, nie musząc martwić się niczym związanym z szarą, ziemską rzeczywistością i kruchą ludzką egzystencją.
     Blondyn poluźnił sobie muszkę przy szyi i zdjął ją przez głowę, ciskając do kieszeni długiej marynarki. Westchnął głęboko i widząc, że zaczynam przestawać się dusić, znów podjął temat.
     - Ja cię rozumiem, Noemi. Sam nie byłbym w stanie zabić żadnego człowieka, po prostu nie umiałbym i na twoim miejscu naprawdę nie wiem, jakbym się zachował... Jesteś bardzo dzielna.
      Uniosłam głowę znad mokrych od łez kolan i pochlipując posłałam mu zaskoczone spojrzenie. Sądziłam, że zacznie na mnie krzyczeć i krytykować mój czyn, tak jak zrobiłby to Eyden. Axel natomiast z niesamowitą cierpliwością i zrozumieniem siedział na skraju łóżka i kontynuował swój wywód:
      - Mogę sobie wyobrazić, co dzieje się teraz u władz, jednak jak dla mnie postąpiłaś słusznie.
      - Gdzie teraz jest ta dziewczynka? - spytałam, ocierając dłonią oczy. Na pewno wyglądałam strasznie z rozmazanym makijażem.
      - Nie posiadam takich informacji, ale podejrzewam, że wypuszczą ja po tym wszystkim. W końcu porywając ją z Ziemi zadarli z ziemskim prawem, tak jak to powiedziałaś. Jej rodzina na pewno jej szuka. W każdym razie wszystko okaże się po rozprawie.
    Spojrzałam na niego zaskoczona, pociągając nosem niczym mała pięciolatka.
    - Rozprawie? - wstrzymałam oddech.
   Axel pokiwał smutno głową.
    -Czyniąc cię przeznaczeniem, władze oczekiwali od ciebie poprawnego ruchu. Zgodnie z umową powinnaś uspokoić tłum i zgasić wciąż na nowo wybuchające powstania w Redanie Pierwszym, by dać im nadzieję na szybsze wydostanie się na Ziemię. Morderstwo na oczach wszystkich miało być idealnym dowodem na to, że potrafisz pozbawić życia innych, już nieprzydatnych, by przekazać je oczekującym.
     Patrzyłam w jego ciemniejące oczy z zapartym tchem. Nie mogłam w to uwierzyć. Czyżby wcielenia były aż tak małej wiary, by oczekiwać tak wielkich dowodów? Moja przemowa im nie starczyła?!
     Przygryzłam wargę i skupiłam się na tym, co powiedział mi blondyn.
     - Czyli że...
     - Czyli że twój czyn jest teraz traktowany jako niedostosowanie się do tradycji i reguł, co oznacza przestępstwo. - Spuścił wzrok, znów kierując go na swoje blade splecione dłonie.
     Ukryłam twarz w dłoniach, załamana jego słowami. Dlaczego zawsze, kiedy chcę dobrze muszę sobie zaszkodzić? Dlaczego zawsze coś musi się spaprać, do cholery?
      - Niestety nie znam daty rozprawy - uprzedził moje pytanie Axel, dostrzegłszy gorączkowy wzrok swojego rozmówcy. - Ale podejrzewam, że odbędzie się jeszcze w tym tygodniu. Nie denerwuj się tym, powinnaś teraz sobie solidnie odpocząć. Może gorąca kąpiel z bąbelkami poprawiłaby ci humor? - zaproponował, uśmiechając się pogodnie, tym samym uspokajając moje nerwy niemal w zupełności. Spojrzałam na niego z nieukrywaną wdzięcznością.
      - To byłoby jak spełnienie marzeń - przyznałam i odetchnęłam głęboko. Axel mrugnął do mnie przyjaźnie okiem i zdjął marynarkę, zarzucając ją sobie wygodnie na ramię. Ruszył w kierunku drzwi prowadzących na długi korytarz mojej rezydencji.
    Jeszcze chwila i wyjdzie, zniknie mi z oczu na nie wiadomo jak długo. To była jedyna szansa, by otrzymać odpowiedź na pytanie, które nieprzerwanie wierciło mi dziurę w żołądku.
    - Wiesz może, gdzie podziewa się Eyden? - zapytałam, niby to od niechcenia. Chociaż wątpię, że nie wyczuł w moim drżącym głosie niepokoju.
    - Nie, nie mam pojęcia - odrzekł smutno, odwracając się. - Ale jeśli nie ma go teraz z tobą, to znaczy że na pewno wypadło mu coś ważnego. - Dodał już znacznie pogodniej.
    Westchnęłam i uśmiechnęłam się słabo. Nie była to na tyle satysfakcjonująca odpowiedź, bym mogła bez wyrzutów sumienia zacząć się śmiać, lub nienawidzić Eydena, ale zawsze coś. Axel naprawdę potrafił pocieszyć człowieka.
    Blondyn widząc, że zaspokoił większość moich gorączkowych pytań ponownie postąpił kilka kroków w kierunku przymkniętych drzwi sypialni.
    - Axel?
Przekrzywił głowę tak, by móc spojrzeć na mnie ciemnymi, pełnymi szczerości oczami.
    - Mógłbyś zostać jeszcze chwilę? - spytałam nieśmiało, zawstydzona tym, ile dziś dla mnie zrobił. Mimo wszystko zmroziła mnie wizja zostania w tym wielkim domu zupełnie sama, a nie byłam pewna, czy teraz mogę opuścić bezpiecznie rezydencję, nie wzburzając jeszcze większego piekła. Axel uśmiechnął się ciepło, zaskoczony moją prośbą.
    - Mam dziś wolny dzień, a zatem zaczekam na ciebie na dole - odpowiedział i poprawił sobie marynarkę na ramieniu. - Ty nie spiesz się z tą kąpielą, nigdzie mi się nie spieszy, a ty zasługujesz na odpoczynek.
    - Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować - wyszeptałam z wdzięcznością. - Dlaczego tak mi pomagasz? Przecież prawie się nie znamy...
    Posłał mi intrygujące spojrzenie znad gęstych brwi i kontynuując marsz przez mój pokój rzucił wesoło:
    - To leży w mojej naturze. - Po czym raźnym krokiem zniknął w cieniu korytarza po drugiej stronie.


                                                                         ******

       Zasugerowanie mi gorącej kąpieli wśród milionów mięciutkich bąbelków okazało się najlepszym rozwiązaniem na spędzenie wczesnego popołudnia. Zanim woda zdążyła się napuścić do białej, dużej wanny ułożyłam fioletową suknię na kanapę w garderobie, szanując ogrom pracy, którą włożyli w nią niesamowici Izaak i Ombra.
    Leżałam wygodnie pośrodku lśniącej łazienki, prawdopodobnie większej niż całe mieszkanie moich dziadków w Fort Nelson. Wdychając zapach egzotycznych olejków, których nie pożałowałam sobie w tej kąpieli, zastanawiałam się, co u nich słychać. Dawno ich nie widziałam. Ciekawe, czy ze zdrowiem babci już lepiej, i czy dziadek wciąż tak samo  uwielbia wycinać fragmenty wydań gazet i wklejać go do swojego prywatnego dzienniczka. Powracając myślami do rodzinnego, ośnieżonego Fort Nelson, ciepłych kakao każdego wieczora i codziennych wypraw nad zmarznięte jezior, samotność dała mi się we znaki jeszcze bardziej, niż kiedy tu trafiłam. Przecież miałam tu wszystko; własne spa, baseny, mini dżunglę i pięć łazienek z najlepszymi hydromasażami, a jednak brakowało mi kogoś, komu mogłabym powierzyć moje wszystkie myśli i dręczące pytania. Każda z osób, której ufałam budziła pewne "ale", które uniemożliwiało szczerą rozmowę o wszystkim. Jak długo to potrwa? Jak długo będę zmuszona trzymać język za zębami i okłamywać tych, na których najbardziej mi zależy?
     Na szczęście sama myśl o tym, że piętro niżej gdzieś w tym przeogromnym domu czeka na mnie Axel, ocieplała nieco wizję mrocznej, nieznanej przyszłości.
    Kim on właściwie był? Patrząc na jego blade dłonie, takie jak ma Eyden, na brak źrenic mogłabym stwierdzić, że jest on wcieleniem. A może tak jak brunet, należy do pokroju pół ludzi, pełniąc tajemnicze ziemskie misje? Dlaczego, kiedy ostatnio poznawałam miłych ludzi musiałam się zastanawiać, czy w ogóle jest człowiekiem?!
   Jedno było pewne: nie wiedziałam czemu, nie wiedziałam na jak długo, ale ufałam Axelowi. Gdyby jego spojrzenie okazało się być fałszywe, zwątpiłbym już w szczerość na tym świecie.
   Wytarłam się dokładnie w mięciutki ręcznik i nawilżyłam swoje ciało kojącym balsamem o zapachu brzoskwini. Osuszyłam nieco mokre włosy, a następnie wtarłam w nie specjalny olejek, który znalazłam na drewnianej półeczce do pielęgnacji głowy.
  Co jak co, ale z takim zapasem kosmetyków spokojnie mogłabym zakładać własny biznes.
    Wypuściłam z wanny wodę i uchyliłam drzwi od łazienki, by uratować zaparowane lustra. Ścieląc po drodze pospiesznie łóżko wstąpiłam do garderoby. Przejrzałam rzędy ciuchów, wiszących na licznych wieszakach i wybrałam pierwsze lepsze spodnie dresowe w szarym kolorze. Dobrałam do nich biały podkoszulek z jakimś śmiesznym nadrukiem i szybko wciągnęłam go na siebie, pogwizdując z zadowoleniem pod nosem.
     Podczesałam przy lustrze w pokoju włosy i upewniając się, że nie wyglądam jak rozmazana, zbiegła z balu przestępczyni skierowałam się w kierunku schodów, rozglądając się za Axelem.
    Zajrzałam do kuchni, przedpokoju i pomieszczenia gościnnego z ogromną plazmą, a także wsunęłam głowę do domowego baru, jednak blondyn siedział jak mysz po miotłą. Znalazłam go dopiero po jakichś dobrych pięciu minutach, rozłożonego wygodnie na jednym z niebieskim pufów pośrodku salonu, odmienionego na tryb rozrywkowy. Trzymał w ręku joysticka i z uśmiechem na ustach grał w jedną z moich niewypróbowanych jeszcze gier video. Ubrany był już nie w elegancki frak, a w podobne do moich dresy i białą koszulkę, idealnie dopasowaną do jego torsu.Nie trudno było się kapnąć, że pod względem garderoby wyglądamy jak zaginione bliźniaki.
    - Jestem - rzuciłam przy wejściu i zajęłam miejsce obok niego na drugim pufie, wygodnie opierając się na jego miękkim oparciu. - Zdążyłeś przebrać się w domu?
    Podał mi drugiego joysticka i spojrzał na mnie z uśmiechem, włączając do gry.
    - Szybko się uwinęłaś, obstawiałem czekać na ciebie z dwie godziny - zauważył rozbawiony, wykonując manewr swoim pilotem. - Wybacz, że naruszyłem nieco prywatności, ale kiedy zobaczyłem tę grę, nie mogłem się powstrzymać...
    - Spoko, nie ma problemu - zaśmiałam się, wreszcie czując, jak moje ciało rozpoczyna proces odstresowania. Uwielbiałam grać w gry video. Nie należałam do dużej grupy dziewczyn, które w dzieciństwie nie widziały świata poza swoimi lalkami i mini kuchenkami, udając gospodynie i gotując obiadki swoim pluszowym misiom. Od zawsze wolałam spędzać czas na wspinaczce na drzewach, majsterkowaniu w garażu dziadka, czy graniu u Harrego na konsoli. O tak, to był mój świat.
    - Niezła jesteś w te klocki - powiedział Axel, kiwając głową z uznaniem. - Przyznaj się, że już w to grałaś!
    - Po prostu jesteś za słaby dla mnie - śmiałam się, skacząc moim ludzikiem po odłamkach skał wokół lawy i uciekając przed krwiożerczymi zombie.
     Oboje nie zwracając uwagi na upływ czasu pochłonęliśmy się w grze, śmiejąc się do rozpuku z głupawych tekstów Axela, które rzucał niemal co chwilę. Z każdą minutą czułam, że lubię go coraz bardziej i podoba mi się spędzanie czasu w jego towarzystwie, mimo że był mi właściwie obcym człowiekiem.
     Blondyn mówiąc, że ma dziś wolny dzień faktycznie postanowił podarować mi świetne kilka godzin. Po skończonej rozrywce przed plazmą zdążyliśmy zrobić sobie mały spacer po mini dżungli, przejechać się gokartami po moim torze piętro niżej, a także zjeść przepyszne hamburgery, które upichciłam w "magicznej" kuchence. Axel pochłonął swoje trzy w zaledwie trzy minuty. Nim się spostrzegliśmy, dobiegła godzina dwudziesta.
    - A tak właściwie, jak znalazłeś przełącznik na tryb rozrywkowy salonu? - zaciekawiłam się, kiedy z pełnymi brzuchami włóczyliśmy się z długich schodów na drugim piętrze.
    - Nie zabezpieczyłaś go do końca - zachichotał. - Poza tym byłem to raz z Eydenem, kiedy trwały jeszcze budowy, a  takich bajerów się nie zapomina.
    - Ach tak - zaśmiałam się, zeskakując z ostatniego stopnia. - Na co mamy teraz ochotę? Masz w ogóle jeszcze czas? - zaniepokoiłam się.
    - Mam cały dzień - przypomniał mi. - Proponuję wyjść na dach, z tego co pamiętam jest tam taras, a zaraz zmieni się pora nocna.
    Zgodnie z niezłym pomysłem Axela z bólem w nogach znów wspięliśmy się po nieszczęsnych schodach, tym razem na sam szczyt rezydencji.
   
    - Czy tu nie ma jakiejś windy? - jęknęłam, kiedy łapiącej oddech Axel pomógł postawić ostatni krok. Rozejrzałam się po małym pomieszczeniu z kanapą w kącie, od którego odchodził korytarzyk.
    - Pewnie jest - stwierdził po namyśle. - Ale trzy hamburgery same się nie spalą. - mrugnął okiem zaczepnie.
    - Nagle zachciało ci się dbać o linię? - zaśmiałam się i podążyliśmy dalej, w stronę stojącej na końcu wąskiego korytarzyka metalowej drabinki.Otwór nad nią okazał się być bardzo mały, jednak z drobną pomocą blondyna nareszcie znalazłam się na dużym, odkrytym terenie, ogrodzonym szklaną ścianką o wysokości około metra. Na dachu.
   Kiedy Axel zwinnie dołączył do mnie, z niecierpliowością podskoczyłam do barierki i wstrzymałam oddech.
     Widok z dachu dosłownie zapierał dech w piersiach. Na dworze było jeszcze jasno, toteż przepiękna panorama miasta Destino była bardzo dobrze widoczna i zachwycała każdym swoim centymetrem.
   Chwyciłam dłońmi skraj barierki i chłonęłam wzrokiem rozpościerające się przed nami białe budynki podpierane kolumnami, idealnie przycięte okrągłe korony drzewek równo posadzonych, zadbane chodniki, tworzące sieć wokół całego miasta, czy schludnie przykoszone trawniki i dzikie łąki w oddali. Na samym końcu, tuż przy linii horyzontu wyrastał spod ziemi pokryty złotem ogromny, lśniący pałac Pary Królewskiej - nie trudno było go pomylić z innym budynkiem. Dalej zaczynały się już tylko skaliste góry o zachwycających ośnieżonych szczytach, a po drugiej stronie, tam, gdzie rozpościerała się gorąca pustynia w oddali ciągnęły się mroczne wąwozy.
    Axel wyjaśnił mi, że większość budowli tutaj stanowi biura i pomieszczenia przechowujące skomplikowane procesy pracy, a nieliczne domki służą tylko za mieszkania pracowników. Dlatego właśnie ulice świeciły pustkami, co pewien czas jedynie wychynął zza rogu jakiś zgarbiony urzędnik w garniturze, dzierżący u boku małą teczuszkę.
    - Tu jest cudownie! – zachwycałam się, przesuwając się o kilka metrów tak, by móc napatrzeć się na całe miasto. Axel kroczył cierpliwie za mną, odpowiadając cierpliwie na rzucane przeze mnie pytania na temat okolicy. - Miałeś świetny pomysł, by tu przyjść!
    - Poczekaj, aż się ściemni - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak i spojrzał na swój biały zegarek. - Jeszcze kilka minut.
    Przesunęliśmy stojące w kącie leżaki na sam środek i zajęliśmy na nich wygodnie miejsca. Położyłam sobie dłonie na brzuchu i z napięciem czekałam na to, co zapowiedział Axel.
    - Ty też tutaj mieszkasz? - dotarło do mnie, jak mało wiedziałam o moim całodniowym rozmówcy. Blondyn leżał, podpierając się łokciem pod głową.
    - I tak, i nie - odparł. Zmarszczyłam brwi.
    - Masz dwa mieszkania?
  Nim zdążył mi odpowiedzieć, zachmurzone niebo nad nami nagle ściemniło się, wpadając w mroczną, granatową barwę, przy towarzyszącej temu cichej, relaksacyjnej melodii, granej według mnie na flecie.
    - Kto to gra? - zdziwiłam się, obserwując sunące po ciemnym niebie chmury.
    - To zaprogramowana kołysanka - odparł Axel i przymknął oczy. - Trwa tylko chwilę. Jaka szkoda, że tej nocy nie widać gwiazd, wspaniale się je ogląda przy tej muzyce.
     Milczeliśmy, wsłuchując się we wrażliwe dźwięki harfy i fletu, które omotały nasze umysły. Przymknęłam powieki, by móc wpuścić przed siebie wspomnienia starego domu w Fort Nelson, w którym spędziłam wspaniałe dzieciństwo. Przypominałam sobie chwile z April, a potem już rozmowy i spędzony czas z Alex i Amy. Myślałam o tym, jak poznałam Eydena, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy w sekretariacie szkolnym, albo jak zaskoczył mnie w lesie, kiedy straciłam nagle przytomność, a on zeskoczył z drzewa, które waliły się przede mną jak zaklęte. Teraz, z perspektywy czasu potrafiłam zauważyć, jak wiele zmieniło się w moim życiu. Czy coś w ogóle zostało z mojego starego życia i będę w stanie do niego wrócić?
     Cicha melodia dobiegła końca. Potrzebowałam chwili, by odnaleźć w sobie siłę na otworzenie oczu. Spojrzałam nieprzytomnie na Axela. Leżał, wpatrując się uważnie w niebo i tak jak mnie pochłonęły go myśli.
     - Kołysanka przywołuje wspomnienia - wyjaśnił po dłuższej chwili. - Nieraz ulegałem jej urokom na dobre półgodziny, trzeba uważać. - Uśmiechnął się.
     - O czym myślałeś? - spytałam, nie potrafiąc ukryć ciekawości. Axel spochmurniał.
     - To bardzo długa historia... Ale wiesz co? - spojrzał na mnie z powagą. - Uważam, że mogę ci zaufać, bez względu na to, co okaże się po rozprawie.
    Uniosłam brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
     - Wiesz, długo o tym z nikim nie rozmawiałem - kontynuował. - Ale nieprzerwanie wciąż męczę się z tymi dręczącymi  myślami, z tą rozrywającą tęsknotą...
     - Z tęsknotą za kim? - spytałam, przewracają się na bok twarzą do niego.
     - Za nią. - Posmutniał jeszcze bardziej, choć na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. - Kiedyś ci o niej opowiem więcej, kiedy będziesz w stanie więcej zrozumieć.
    Zastanowiłam się nad jego spokojnymi słowami. Axel był zakochany! Jakże inaczej mogłam teraz na niego spojrzeć! Ciekawe kim była ta dziewczyna, czy go znała? Czy patrzyła na niego w ten sam sposób, co on na nią?
      - Nie możesz się z nią spotkać? - zaciekawiłam się, chcąc mu w jakiś sposób pomóc. Jakkolwiek.
      - To chyba nie jest takie proste, jak uważasz - zauważył. - Randki na ziemi są o wiele wygodniejsze.
      - Z którego Redanu jest ta dziewczyna?
   Axel westchnął i wbił we mnie odmieniony, pełen sennego zamyślenia wzrok.
      - Jesteśmy z tego samego.
  Już chciałam wyrazić swoją aprobatę, kiedy przerwał mi smutnym głosem:
      - Ale w tym cały problem, Noemi. Jesteśmy tak blisko siebie, ale nie możemy się spotkać. Mimo, że jesteśmy pozornie wolni i potrafimy dotrzeć do każdego zakątka na ziemi, nie możemy się poznać bliżej. Poza tym... - urwał, pochmurnie marszcząc brwi. - Poza tym ona kocha chyba kogoś innego.
    Posłałam mu rozczarowane spojrzenie i oparłam na chwilę dłoń na jego ramieniu, w geście pocieszenia. Na samą myśl, że ma złamane serce coś zmroziło mnie od środka. Nim się spostrzegłam zaczęłam traktować go jak przyjaciela.
 Czułam, że skoro Axel tak otworzył się przede mną, mam teraz jedną z nielicznych okazji, by przekonać się, z kim właściwie rozmawiam.Tak, to była ta chwila, w której nic nie byłoby nietaktowne.
     - Axel - zaczęłam powoli, siadając na leżaku. - Spędziliśmy dziś cały dzień, a ja nawet nie wiem, kim jesteś...
   Pokiwał głową, jakby uznał, że jest gotowy, by wyznać mi prawdę. Wstał ze swojego miejsca i równym krokiem zaczął iść przed siebie przez cały dach. Obserwowałam go uważnie, nie chcąc przegapić ani jednego ruchu, który okazałby się nieludzki. Axel oddalał się ode mnie coraz bardziej, aż w końcu znalazł się na skraju, tuż przy szklanych ściankach odgradzających nas od przepaści. Wstałam ze swojego leżaka, chcąc mieć lepszy widok. Blondyn z niezwykłą łatwością wskoczył na barierkę, ustawiając się twarzą do mnie. Zachował idealną równowagę i wyprostował się.
     - Axel, to niebezpieczne! - krzyknęłam, zasłaniając usta dłońmi. Boże, co on robił?!
  Posłał mi uspokajające spojrzenie. Wpatrywałam się w niego, wstrzymując oddech.
Blondyn nagle zdjął koszulkę, odsłaniając swój blady, umięśniony tors.
 
     Zamarłam.
  
     Znad jego ramion pojawiły się nagle dwa, wielkie białe skrzydła, każde o długości około półtora metra, rozwijając się i prostując lśniące pióra.
     - Jestem Aniołem Stróżem - Axel wzbił się w powietrze i niczym biały ptak z prędkością błyskawicy odleciał w stronę czarnego, pochmurnego nieba.



ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ

Cześć i czołem! =D Dziękuję, że wytrwałyście do końca rozdziału i mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu i nie zawiodłyście się w żaden sposób..:)
   Dziękuję za kolejne wbitki (27 tysięcy) i komentarze, jesteście wspaniałe i przeeekochane <3
Jak wiecie mój blog nie jest do końca blogiem, tylko książką, którą po podrasowaniu i przedłużeniu nieco rozdziałów zamierzam wydać (Oby się udało! :c ) Przepraszam, że rozdziały dodaję mniej więcej co tydzień, ale bardzo się do nich przykładam, a teraz  idę do liceum na kierunek bio-chem, co oznacza duuużo mniej czasu na pisanie. W każdym bądź razie pisać będę, a rozdziały będą teraz dłuższe, zgodnie z Waszą prośbą, by później mieć mniej do poprawiania =)
Mam nadzieję, że wciąż czytacie Second Breathe i nie opuściłyście zakręconego świata Noemi Edwards, bo akcja tej powieści dopiero się rozkręca i wiążę z nią dużo nadziei :)
   W tą książkę wkładam sporo pracy i czasu, mam więc nadzieję, że nagrodzicie mnie chociaż jednym słówkiem w komentarzu, wyrazicie swoją opinię, cokolwiek...
    Jeśli macie jakieś pytania, piszcie mi je na asku lub zapraszajcie mnie na fejsie (link w opisie na asku).
   #Seconders rządzą! :*


   

     
   

    

     
   

 
 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 28

    Odsunęłam się zaskoczona od bruneta, wciąż trzymając dłonie na jego ramionach. Jego twarz nie okazywała teraz żadnych emocji, jakby ta dziwna informacja, którą przed chwilą mi powiedział powinna w zupełności wystarczyć.
   Ba, można by nawet powiedzieć, że nagle upłynął z niego cały romantyzm. Dlaczego Eyden tak szybko się zmieniał...?
     - Nie rozu...
    Nim zdołałam wysłać mu pytające spojrzenie atmosfera na sali balowej nagle zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z przyjemnego, nastrojowego klimatu stała się pełna napięcia i niespodziewanej powagi, przejawiającej się narastającymi szeptami.
     Co się działo? Światła znów przygasły, jakby tego cudownego tańca, który odbył się zaledwie dwie minuty temu wcale nie było, a na ścianach rozpaliło się więcej pochodni. Ludzie nie zdążyli nawet poodchodzić do swoich stolików, zmożeni tańcem, a już niektórzy z nich czaili się wokół parkietu i podium Pary Królewskiej. Rzuciłam wzrokiem na Ozyrysa i Izydę; powstali ze swoich tronów i zachowując odpowiedni dystans obserwowali uważnie tok wydarzeń. Władca Second Breathe uniósł dłoń na wysokość klatki piersiowej.
     Co ja sobie myślałam, mając nadzieję, że to będzie normalny, ludzki bal, taki jak na ziemi? Czego się spodziewałam po organizatorach, których większość nawet nie była ludźmi, a ich władca był starożytnym bogiem Egiptu?
   Kawałek ściany pod platformą z fontannami, gdzie swoje miejsce zajmowała orkiestra zatrząsnął się gwałtownie, jakby był oddzielną jej częścią. Wszyscy w pośpiechu ulotnili się z parkietu w takim tempie, iż dopiero po chwili zdołałam zauważyć, że stoję na nim już tylko ja i Eyden. Zacisnęłam palce na chłodnej dłoni chłopaka. Konsekwentnie starał się unikać mojego pytającego spojrzenia.
    Wibrujący kawałek ściany nagle podniósł się do góry, odkrywając ciemny ukryty korytarz, wyłożony kamiennymi płytami. Po rozemocjonowanej publiczności przebiegł szmer zaskoczenia i ekscytacji, jakby działo się właśnie to, na co czekali już od dawna. Z ust Izydy rozległ się delikatny, uciszający świst, który mimo sporej odległości, jaka nas dzieliła każdy zdołał go z łatwością usłyszeć. Na sali ponownie zapadło wyczekujące, niecierpliwe milczenie.
    - Eyden - silniej złapałam bruneta za rękę, błagalnym tonem próbując dowiedzieć się od niego czegokolwiek. - Eyden...
    Jednak milczał. Milczał jak grób, tak jakby z jego pamięci wyparował wszelki ślad po ostatnich minutach, które z łatwością zawróciły mi w głowie. Milczał, dając mi tym samym powody do niepokoju, który czaił się w jego bladych oczach.
    Cofnęłam się kilka kroków od emianującego czystą grozą korytarza, który pojawił się ni stąd, ni zowąd pod podium z orkiestrą. Teraz, kiedy zapadła kompletna cisza potrafiłam usłyszeć rytmiczne, mocne dudnienie dochodzące z jego środka. Stanowczo stawiane kroki za krokami stawały się coraz bardziej wyraźne dla uszu, powodując u mnie kołatania serca. Rozejrzałam się, próbując wyczytać z twarzy kogokolwiek jakieś emocje, które pomogłyby mi to wszystko wyjaśnić i zrozumieć, co się dzieje. Jednak przeraźliwie puste oczy naokoło mnie uparcie milczały, chcąc bym chyba oszalała. Kilka metrów po mojej prawej stronie stanął blondyn we fraku, z którym Eyden rozmawiał jeszcze przy naszym stoliku. Rzucił mi niewyraźne spojrzenie, splatając obie dłonie za plecami i bacznie mi się przyglądając. Odwróciłam wzrok.
     Po chwili nieznośnie narastającej paniki w moim organizmie, na parkiet sali balowej wkroczyło z ciemnego korytarza sześciu, sądząc po muskularnej sylwetce mężczyzn, w białych szatach i z przeraźliwie autentycznymi głowami zwierząt zamiast własnych, ludzkich. Nie trudno było się domyśleć, że należą oni do sług Ozyrysa, gdyż biła od nich egipska kultura i religia.
    Cofnęłam się jeszcze bardziej do tyłu, puszczając dłoń Eydena. Pierwsza dwójka sług z głowami byków mocno stąpając stopami po ziemi zatrzymała się przy samym wejściu, dzierżąc zapalone pochodnie.
    Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Dopiero teraz, kiedy się odsunęli zauważyłam, iż środkowa para sług, ci z głowami szakali trzymają między sobą małą dziewczynkę, ubraną w letnią żółtą sukienkę w kwiatki. Jej splątane, ciemne włosy opadały nierówno na ramiona, a brązowe oczy napełnione były dziecięcym, ludzkim strachem. Nie wyglądała na więcej, niż siedem lat. Jej chude nadgarstki zaczerwieniły się od ostrych sznurów, które mocno związywały jej nieszkodliwe dłonie. ]
    Orszak sług Ozyrysa zatrzymał się nagle, składając swemu panu po drugiej stronie sali niski ukłon.
Rozejrzałam się zbita z tropu. Eydena przy mnie już nie było, nie odnalazłam go wzrokiem wokół parkietu, ani też przy naszym stole obok Pary Królewskiej. Zniknął, zostawiając mnie samą pośrodku tego całego cyrku.
    - Co się tutaj dzieje? - zebrałam się na odwagę, odchrząkując nieznacznie. Słudzy z głowami jakichś dziwnych ptaków z zaostrzonymi dziobami odsunęli się na boki tak, iż od opuchniętej od płaczu twarzy dziewczynki dzieliło mnie kilka metrów. - Kim jest to dziecko?
    - Madame Edwards - rozległ się donośny głos o francuskim akcencie, należący do mężczyzny w czarnym garniturze, który powstał ze swojego miejsca przy naszym stoliku. Na głowie miał założony tego samego koloru niski cylinder. Drobne zmarszczki na jego zmęczonej twarzy podpowiadały, iż ma jakieś pięćdziesiąt lat, a kiedy wstał ukazał się także jego spory, spasiony wręcz brzuch. Izyda zwinnie wyminęła moje pytające spojrzenie, jakby nie chciała mieć nic wspólnego z tym, co ten mężczyzna chce powiedzieć. - Złożyłaś przysięgę, iż zamierzasz pomóc nam w pokonaniu panującego od niedawna kryzysu, gotowa wziąć na swoją odpowiedzialność wszelkie zgony, oraz że...
    - Przepraszam, kim pan jest? - przerwałam mu, sama zaskoczona nagłym przypływem pewności siebie. Mężczyzna posłał mi negujące spojrzenie.
    - Nazywam się Didier Blanchard i jestem przewodniczącym Rady Konsultantów Społecznych w Redanie Pierwszym, zwanym potocznie Advento. - Wyprostował się, dumnie spoglądając na tłum rozproszonych po sali wcieleń. - Kontynuując...Jako, że zobowiązałaś się dokonywać morderstw, by zakończyć bunty w Redanie, pragniemy cię teraz gorąco przywitać, jednocześnie oczekując od ciebie pewnych ślubów.
     - Ślubów? - spytałam zbita z tropu, cały czas trzymając na oku Szakali ujmujących małą dziewczynkę. Czułam, że to, co zaraz usłyszę nie będzie przyjemną informacją.
     - Dowodów na to, że jesteś w stanie dotrzymać swojej obietnicy. - Didier uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
     - Przepraszam, ale nie rozumiem... Nie obiecywałam dokonywać żadnych morderstw - jąkałam się, nie mając pojęcia na kogo patrzeć.
     Szakale podeszły bliżej mnie, ciągnąc za sobą spanikowaną sześciolatkę. Słudzy o głowie dziwnych ptaków, którzy dotąd stali po bokach również zbliżyli się, trzymając w swoich ludzkich dłoniach kamienną, a raczej marmurową płytę. Kiedy podeszli na tyle blisko, że znajdowali się półtora metra ode mnie dostrzegłam położony na niej nóż.
     - Zabij to dziecko. - głos pełen szaleńczej podejrzliwości Blancharda spłynął na mnie, niczym kubeł wrzącej wody.
      Czy ja, do cholery, dobrze zrozumiałam tego chorego Francuza? Miałam udowadniać swoją gotowość do pracy, zabijając bezbronną, niewinną dziewczynkę? Jeżeli każą mi ją pozbawić życia, na pewno nie jest z Revano, a zatem mam odebrać jej szansę życia? To okropne!
    Spojrzałam na roztrzęsioną dziewczynkę w sukience, kulącą się pomiędzy Szakalami. A więc to, miał na myśli Eyden mówiąc "Wybierz nóż.". Chciał mi podpowiedzieć? Poradzić, bym dokonała morderstwa na dziecku?!
     - Nie mam powodów, by to zrobić - pokiwałam przecząco głową, czując na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych.
     - Właśnie ci je podałem - odparł Didier z uśmiechem. - Musimy mieć pewność, że jesteś gotowa.

     - Obiecałam, że będę darować życie, a nie odbierać! - zawołałam niedowierzająco. Przypływ paniki trząsł moim głosem.
     - Jakim cudem? - Francuz przechylił pytająco głowę. Nie znałam tego człowieka, ale od razu mogłam stwierdzić, że go nienawidzę. Nóż z błyszczącym ostrzem na marmurowej płycie niemal kłuł mnie w oczy samą wizją, że mógłby zostać splamiony krwią tej dziewczynki. Czy mogłam odmówić? Co się stanie, jeśli im odmówię na oczach wszystkich Redanów? Zamkną mnie, zabiją?
     - Po to tu jestem, by wymyśleć jakieś rozwiązanie, czyż nie? - Targowałam się. Gdzie jest Eyden?! On na pewno by mnie obronił!
     - Zasady, to zasady - rzekł nagle Ozyrys tonem, który ewidentnie chciał jak najszybciej zakończyć tę sprawę. Tłum kierował wzrok to na niego, to na mnie, coraz bardziej się ekscytując i obstawiając wielki finał. Bóg egipski nawet nie wstał ze swojego tronu. Skierowałam błagalne spojrzenie w stronę Izydy - jej twarz o przepięknej, ciemnej karnacji teraz stała się jakby z kamienia, nie chcąc ukazać mi żadnej podpowiedzi.
     - Madame - popędził mnie Didier. Wciągnęłam płytko powietrze w płuca, zrezygnowana swoją sytuacją. A co jeśli to jedyna szansa, by stać się ludzkim Przeznaczeniem? Przecież mogłam pomóc mojej rodzinie, połączyć znów rodziców, uzdrowić chorą babcię w Fort Nelson, uniknąć wielu katastrof! To wszystko byłoby odtąd w moich rękach! Eyden na pewno wiedział, co mówi...
    Zacisnęłam zęby i hardym krokiem podeszłam do egipskiego sługi, sięgając po nóż na marmurowej płycie. Złapałam za jego rękojeść, po czym oddychając głęboko skierowałam się w stronę małej dziewczynki. Na mój widok coś w niej się poruszyło; albo mi się zdawało, albo nieco uspokoiła się w duchu, jednak cały czas szarpała rękami, rozcierając sobie nadgarstki aż do krwi.
    Zrobiłam jeszcze kilka kroków w jej kierunku, wstrzymując oddech, aż w końcu spojrzałam jej prosto w oczy. I zamarłam. Pośrodku złocistych oczu brunetki znajdowały się dwie czarne źrenice, pełne niewinności i ludzkości. Ta dziewczynka żyła!
     - Skąd wzięliście to dziecko? - Odwróciłam się w stronę stołu, przy którym siedziała Para Królewska i Francuz.
     - To nieistotne - uciął Didier, prychając. - Dziecko jest dzieckiem.
     - Komu je zabraliście?
     - To dla niej zaszczyt, że może brać udział w takiej uroczystości! - żachnął się Blanchard, machając palcem wskazującym. - Prawdziwy zaszczyt!
     Znów odwróciłam się w stronę dziewczynki. Pokręciłam niedowierzająco głową na samą myśl tego, co robię. Uniosłam nóż na wysokość piersi, ściskając w palcach jego rękojeść. Z oczu dziewczynki wypłynęła kolejna łza, spływając na zaczerwienioną twarz. Wzięłam lekki zamach, nurtując wzrokiem cel, po czym stanowczym ruchem ręki przejechałam ostrzem po wiążących ją sznurach, ucinając je.
    Po sali przebiegły setki szeptów, komentujących to, co zrobiłam. Mała bruneta spojrzała na mnie z wdzięcznością, sama nie wiedząc, co się dzieje. Ujęłam jej chude rączki i delikatnie roztarłam skrzywdzone nadgarstki i dłonie. Odwróciłam się w stronę Didiera.
     - To ja jestem Przeznaczeniem.
  To mówiąc nie spojrzałam już na nikogo. Nie szukałam wzrokiem Eydena, nie wyczekiwałam reakcji Izydy, czy Ozyrysa, nie chciałam znać opinii Persa Collinsa. Szybko sprawdziłam wzrokiem, które drzwi najbardziej odpowiadałyby mi za drogę ucieczki, jednak za równo te, którymi tu weszłam i te, którymi dotarli tu goście zostały nagle zastawione przez sługi Ozyrysa.
     Czyżby chcieli mnie otoczyć?
  Korzystając z okazji, że Byki dzierżą w dłoniach ciężkie pochodnie, rzuciłam się w stronę jedynej drogi ucieczki - mrocznego korytarza pod podium z orkiestrą.




                                                              

                                                                            ***


 
   Biegłam ile sił w nogach przez egipskie ciemności, starając się stąpać jak najciszej, by móc nasłuchiwać kroków za mną. Co chwilę zwalniałam biegu, jednak nie słyszałam za plecami nic niepokojącego, jakby ukryta ściana zatrzasnęła się za mną, nie chcąc wpuścić nikogo więcej.
    Jedną ręką podtrzymywałam sukienkę tak, by się nie przewrócić, drugą natomiast wystawiłam przed siebie poruszając się po omacku. Ciemność bardzo mnie spowalniała, wręcz paraliżowała moje ruchy. Sam fakt, że nic nie widzę stał się dla mnie świetnym powodem paniki.
      Korytarz okazał się o wiele dłuższy i bardziej zawiły, niż sądziłam na początku. Było tu też o wiele chłodniej niż na sali. Po chwili czułam już, jak na mojej skórze pojawiają się dreszcze zimna. Każdy mój krok odbijał się echem od lodowatych kamiennych ścian i niskiego sufitu, współgrając z głośnymi uderzeniami mojego serca.
    A co, jeśli korytarz nie ma końca? Zostanę tu uwięziona, a czy ktokolwiek pofatyguje się, by mnie poszukać? Eyden ulotnił się z prędkością światła, kiedy tylko pojawiły się kłopoty, komu tu mogłam jeszcze ufać?
    Kluczyłam wśród dziwnie zlokalizowanych zakrętów i rozwidleń, wciąż nie słysząc żadnych kroków za mną. Moje oczy stopniowo zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, przez co o wiele łatwiej było mi zachować szybkie tempo kroku i uważać na coraz częstsze zakręty. Jak wielki musiał być mój pałac, skoro nieprzerwanie szłam już przez dobre kilkanaście minut?
     Przebrnęłam jeszcze przez dwa zakręty, a przy ostatnim rozwidleniu korytarza wybrałam dalszą drogę w lewo. Z obrzydzeniem kilkakrotnie stwierdziłam, że coś otarło się o moją łydkę, miałam tylko nadzieję, że to mysz, a nie jakiś ohydny, włochaty pająk...
    Nareszcie mroczny korytarz dobiegł końca, sufit zaczął się podwyższać, a ja stanęłam przed wysokimi drzwiami z wysoko umieszczoną okrągłą klamką. Nie mając za dużo do stracenia zacisnęłam dłoń na klamce i biorąc kilka uspokajających oddechów, pchnęłam ciężkie drzwi, które niechętnie otworzyły się ze zgrzytem starości.
   
       Znalazłam się w ogromnej sali, przypominającej trochę kolejną salę balową, tylko że ze średniowiecza. Na ścianach wisiało kilka starych obrazów, jednak pokój pozbawiony był wszelkich okien, a jedyne drzwi znajdowały się za moimi plecami.
       Kiedy oczy całkowicie przyzwyczaiły się do otaczających mnie ciemności, dostrzegłam, że sala nie była zupełnie pusta; pośrodku stało ogromne, bogato zdobione lustro.
   Nie miałam nic do stracenia. Starając się nie narobić większego hałasu, podreptałam do niego i ostrożnie stanęłam naprzeciwko, przyglądając się mojemu odbiciu na zakurzonej, nieco zamglonej tafli.
     Moja fryzura nie była już tak piękna, jaką ułożył mi Izaak w garderobie. Kosmyki włosów niezdarnie wystawały z różnych stron, wpadając na twarz i tworząc tym samym nieestetyczny efekt. Jedyne, co wciąż mnie zachwycało była sukienka, nieco pobrudzona z jednej strony od kamiennego paskudztwa, jednak nadal była olśniewająco piękna i dobrana. Musiałam przyznać, że w fiolecie było mi całkiem do twarzy.
        Uniosłam delikatnie prawą rękę. Moje odbicie zrobiło dokładnie to samo, jak przystało na starego kompana. Opuściłam z powrotem dłoń wzdłuż tułowia, patrząc sobie dokładnie w oczy.
   I pomyśleć, że to spojrzenie mogłoby być teraz zupełnie inne, splamione okrutną zbrodnią na niewinnym stworzeniu. Tak, mogłam stać się mordercą. Mogłam pozbawić kogoś najcenniejszego skarbu, jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy, kogoś, kto na to absolutnie nie zasługiwał. Nie żałowałam swojej decyzji ani przez chwilę,
     Nagle dziewczyna w lustrze ponownie podniosła rękę. Cofnęłam się kilka kroków w tył, zbita z tropu. Zacisnęłam pięści utwierdzając się w przekonaniu, że wciąż posłusznie znajdują się wzdłuż mojego tułowia. Odbicie dziewczyny o przerażonym, bezbronnym spojrzeniu trzymało w bladej dłoni nóż.

   Zanim zdążyłam zareagować, cisnęła nim w taflę po drugiej stronie lustra.





ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ
  
   Jeśli przeczytałaś, skomentuj - będzie mi baaardzo miło :3

    Przepraszam za spory odstęp między rozdziałami, oczekiwałam po prostu weny xd
I jak? Podobał Wam się rozdział? Czy zorientowałyście się w końcówce, o co kaman? :D Mam nadzieję, że tak i że mogłyście choć na chwilę poczuć się jak Noemi ^^ Jeśli macie jakieś uwagi zamieście mi je w komciach.
   Dziękuję za kolejne tysiące wyświetleń, komentarze i nowych #Seconders, jesteście najlepsze! <3
Wpadajcie na aska, pytajcie się o cokolwiek hah :)
 
A Wy jak zachowałybyście się w tej sytuacji? Złapałybyście za nóż tak, jak poradził Eyden?