poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 16

   Wtem na ulicę wkroczyli Egipcjanie. Mieli na sobie białe szaty przepasane na jednym ramieniu, a w rękach dzierżyli wysokie pochodnie. Ogień na nich nie rozwiewał się tak jak zawsze, tylko tworzył ognisty szkielet trójkąta. Szli równo, w dwóch rzędach, mocno uderzając stopami o ziemię przy każdym kroku, mimo że byli boso. Tłum zamilkł, i tak jak podczas hymnu wyciągnął do przodu lewe ręce, skłaniając lekko głowę w stronę zbliżającego się rydwanu.
    By go ujrzeć nie musiałam nawet stanąć na palcach. Wysoki na ponad dwa metry rydwan, ciągnięty przez trzy potężne, kare konie powoli przemierzał przez środek kłaniających się poddanych. Koła pojazdu płonęły żywym, gorącym ogniem, a na samej górze, trzymając wodze koni, stali oni.
    I tu się zdziwiłam. Przez chwilę miałam nawet wątpliwości, czy na pewno patrzę na odpowiednią, boską parę. Ozyrys, ubrany w również białe szaty ze złotymi ozdobnikami i wysoką czapką na głowie, wcale nie miał zielono-niebieskiej twarzy, tak jak ukazywali go w podręcznikach, czy filmach historycznych. Kolor skóry jego twarzy i rąk był dokładnie taki sam, jak i wszystkich Egipcjan na przedzie. Może był trochę bardziej oliwkowy, a od jego umięśnionych ramion wręcz biła siła i moc. Jakby one również płonęły.
   Chwila. One naprawdę płonęły! Płonęły fioletowym ogniem. Powyżej łokcia boga umieszczone były ogniste obręcze, dając efekt płonących ramion. Jakim cudem nie odczuwał bólu? Albo może jego poważna, zawzięta mina nie chciała po sobie zdradzić oznak ziemskich słabości?
    Powędrowałam wzrokiem dalej. Obok Ozyrysa stała jego żona, Izyda. I tu również zostałam zbita z tropu. Kobieta, majestatycznie machając dłonią do ludzi wcale nie miała głowy krowy, tak jak się spodziewałam od samego początku. Wręcz przeciwnie - od jej twarzy biło niesamowite piękno i spokój, którym emitowała na cały Redan. Wymalowane, duże brązowe oczy, choć były tak daleko, błądziły po całym tłumie i uśmiechały się. Kruczoczarne włosy opadały na oliwkowe ramiona, również przepasane białą szatą. Poczułam w brzuchu ukłucie zazdrości. Nie dziwię się Ozyrysowi. Jeżeli charakter miała tak samo nieziemski, jak i jej wygląd, to napiszę do wszystkich producentów podręczników historii i reżyserów i zagrożę im, że jeśli jeszcze raz przedstawią ją z głową krowy, to im zrobię krzywdę.
     - Zbieramy się - zarządził Eyden, kiedy po uroczystym przejeździe władcy tłum znów zmieszał się z szybką muzyką.
     - Już? - zapytałam z rozczarowaniem. Miałam nadzieję na jeszcze chwilkę egzotycznego szaleństwa.
     - To wszystko trwa do rana, jak już zaczniemy tańczyć, nie wyjdziemy stąd tak szybko - uśmiechnął się i pociągnął mnie za ramię, przepychając się przez las wyginających się w rytm muzyki ciał. Aż trudno było swobodnie złapać oddech, żeby czyjeś włosy nie wleciały ci do buzi.
    Kiedy wreszcie wybrnęliśmy na jeden z pustych chodników, nieopodal metalowych schodów, którymi tu zeszliśmy, rozległo się głośne bicie zegara.
    - Która jest godzina? - zamarłam. Kompletnie zapomniałam o bożym świecie, o moim świecie. Ile czasu mnie nie było w domu? Rodzice już na pewno wrócili i zachodzą w głowę, gdzie jestem. A tego, gdzie się teraz znajduję, wyjaśnić się nie da.
      - Spokojnie, kiedy wrócisz do domu będzie dokładnie taka sama godzina, kiedy go opuściłaś - oznajmił Eyden, prowadząc mnie po schodkach na górę.
      Odetchnęłam z ulgą.
      - Czyli to podróż w czasie?
      - Można to tak ująć, ale niestety działa tylko w jedną stronę. Kiedy jesteś na ziemi, czas w Redanach leci normalnie, bez przerw.
    Zmarszczyłam brwi. Czy ja dobrze zrozumiałam? Jeśli mam tu pełnić tak ważną rolę, to jak często będę miała tu przebywać, by zbyt dużo nie przegapić w królestwie? O ile można to tak w ogóle nazwać.


        Jeszcze chwilę spędziliśmy na skarpie, po raz ostatni podziwiając przepiękny widok nocnego Revano, po czym Eyden zatrzasnął za nami drewniane drzwi. Kiedy tylko to zrobił buchnął na mnie powiew chłodnego powietrza, po tylu godzinach spędzonych w egzotycznym klimacie. Szybko narzuciłam na siebie bluzę.
    - Załóż kurtkę. - powiedziałam do Eydena. Rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.
    - Nie jestem człowiekiem, nie odczuwam zimna ani ciepła, tak jak wy.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
    - To po co ci ta kurtka?
    - Dla picu. Wyglądam w niej bosko - rzucił mi szelmowski uśmiech, wzruszył ramionami i wyszedł kilka kroków wprzód. Podążyłam jego śladem, pocierając z zimna swoje ramiona.
    Tym razem, ku mojemu zdziwieniu stanęliśmy naprzeciw drzwi ze srebra. Dopiero teraz dokładnie im się przyjrzałam; na gładkiej, lśniącej powierzchni widniały ozdobne ornamenty i wyżłobione trójkąty. Przejechałam dłonią po ich fakturze. Były zimne jak lód, ale naprawdę przepiękne. Tym bardziej nie mogłam się doczekać, co kryje się za nimi.
     - To Destino? - zapytałam, nie mogąc oderwać oczu od lśniącego srebra. Eyden pokiwał głową.
     - To twoje przeznaczenie. Gotowa?
    Teraz wydawało mi się, że nigdy nie byłam bardziej. Jeśli za drzwiami kryje się coś, co ma być jeszcze lepszą atrakcją niż festiwal Membreco, to zapowiadało się na niezłą zabawę.
     Brunet uprzejmie ustąpił mi miejsca przy klamce. Ostrożnie ułożyłam dłoń na lodowatej kuli, zacisnęłam palce i wciągając powietrze pchnęłam z całej siły drzwi.
    Ponowny ostry biały błysk poraził mi oczy. Zakryłam je dłonią i tym razem pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, torując sobie drogę drugą ręką. Szłam tak długo, aż stwierdziłam, że opuściłam krąg intensywnego światła. Poczułam na swoim przedramieniu dotyk Eydena, więc otworzyłam oczy.
     Przede mną rozprzestrzeniała się szeroka na kilka kilometrów najprawdziwsza pustynia. Ciepłe powietrze owionęło moje nogi, sypiąc drobnym piaskiem aż po oczy. Zaraz za pustynią dostrzegłam w oddali widoczne skrawki zieleni i fragmenty zabudowy rozpoczynającego się miasta, natomiast po prawej stronie rozpoczynały się labirynty głębokich wąwozów.
    - To dopiero początek - Eyden uprzedził moje pytanie, widząc, że jestem nieco zbita z tropu. - Zagwiżdż.
    - Nie umiem gwizdać - odparłam, patrząc na niego ze zdumieniem. Westchnął.
    - Wydmij usta i wypuść powietrze, to proste.
   Posłusznie wykonałam przedziwny manewr wargami i spróbowałam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, przypominający gwizd. Moje starania zakończyły się jednak jedynie opluciem Eydena śliną.
    - Czy to koniecznie ja musze gwizdać? - spytałam z nadzieją w głosie. Mina chłopaka była po prostu bezcenna. Otarł sobie zaślinioną przeze mnie twarz dłonią i rzucił mi zniecierpliwione spojrzenie. Wyszedł kilka kroków wprzód, przyłożył palce do ust i głośno, czysto zagwizdał. Odwrócił się w moją stronę i skłonił się lekko z drwiną na twarzy. Zanim zdążyłam wydobyć z siebie jakąkolwiek ripostę, usłyszałam za plecami zbliżające się dudnienie. Odwróciłam głowę i otworzyłam szeroko oczy.
    Prosto na mnie pędziły dwa wielkie śnieżnobiałe tygrysy, ciągnące lśniący rydwan. Nawet nie pomyślałam, żeby się ruszyć z miejsca, by nie zostać przez nie stratowaną, jednak wytresowane zwierzęta zatrzymały się tuż przed moimi stopami, szczerząc długie kły. Z bliska były jeszcze przerażające i ogromniejsze, ich łby sięgały mi niemal do klatki piersiowej. Spojrzałam z niedowierzaniem na Eydena, który pogłaskał jednego z nich po pysku.
    - Wskakuj - powiedział, po czym zwinnie wskoczył na rydwan, biorąc do rąk wodze. Ostrożnie obeszłam śnieżnobiałe potwory, zachowując bezpieczną odległość i również zajęłam miejsce w rydwanie.
    - Kto je przysłał? - zapytałam zaskoczona.
    - Zapewne przygotował je Ozyrys, na wypadek, gdybyś w końcu przybyła. Ale znając jego twarde serce, bardziej spodziewałbym się tego po Izydzie. Na pewno by nie chciała, byś łaziła po tej pustyni pieszo.
    Pokiwałam nieprzytomnie głową i zdjęłam bluzę, rzucając je w nogi rydwanu. Robiło się coraz goręcej.
    - Pozwól, że to ja będę powoził.
 Eyden szarpnął gwałtownie za wodze, a tygrysy momentalnie popędziły przed siebie, daleko wyrzucając swoje wielkie, białe łapy.
   Moje pierwsze wrażenie? Z początku byłam pewna, że urwało mi głowę. Nie mam pojęcia, ile sił muszą mieć te tygrysy, by unieść rydwan, mnie, chłopaka śmiejącego się obok, i jeszcze tak zaiwaniać. Rydwan podskakiwał na kamieniach jak plastikowy samochodzik-zabawka na chodniku, pozostawiając po sobie chmurę gęstego piaszczystego pyłu. Z całej siły zacisnęłam dłonie na bocznych poręczach ze strachu, by nie wypaść. Kilka minut później, kiedy moc pędu zmusiła mnie, bym podniosła głowę, sama z siebie zaczęłam się śmiać, łapiąc powietrze otwartymi ustami. Pierwszy raz w życiu gnałam tak szybko, i to jeszcze przez pustynię. Wreszcie zrozumiałam, o co chodzi w tym całym wietrze we włosach. Eyden zresztą chyba też, bo z tego co widziałam kątem oka, cieszył się i śmiał jak małe dziecko.
    Minęło może z kilka kolejnych minut, a my już byliśmy po drugiej stronie gorącej pustyni, stopniowo zwalniając szalone tempo. Kiedy tygrysy nareszcie się zatrzymały, podniosłam bluzę z ziemi i trzęsącymi się nogami opuściłam rydwan, rzucając się plecami na ostatki miękkiego piasku. Jedyne, czego mój ciężko oddech teraz nie zagłuszał, to bicie serca, które ostatnio coś za często gościło w gardle. Czułam, że jeszcze chwila i zobaczę swoje śniadanie.
    Odetchnęłam głęboko i usiadłam na piasku. Eyden odprawił oba śnieżnobiałe tygrysy krótkim gwizdnięciem i podszedł do mnie z uśmiechem.
    - Nie mów, że masz chorobę lokomocyjną - zadrwił. - Na motorze Harrego zasuwałaś równo.
    - Wiesz, może z Harrym po prostu czuję się bezpieczniejsza - odgryzłam się i podniosłam ciężko z ziemi.
    - Wątpię, żeby Harry mógł cię obronić tak, jak ja.
    - Tak się składa, że właśnie przed chwilą prawie złamałabym sobie kark, gdybym wyleciała z tego rydwanu. Krzyczałam, żebyś zwolnił.
    - Nie panowałem nad tygrysami - odpowiedział. - One biegną swoim tempem, są tylko posłannikami, które mają wykonać swoje zadanie.
    - Doprawdy? Zatem rambo pogromca z ciebie nieziemski - uśmiechnęłam się do niego złośliwie i odwróciłam w stronę pasa zieleni, którego widziałam już na samym początku.
    Teraz, z bliska wyglądał on jednak zupełnie inaczej. Tak jak w Revano, staliśmy na stromej skarpie z niską barierką na końcu, do której od razu podeszłam.
     Widok, tak jak się spodziewałam, był po prostu niesamowity. Panorama miasta była jednak nieco inna, niż w Revano. Tutaj stało znacznie mniej wieżowców, pubów i innych zbędnych budynków atrakcji, których było pełno w tamtym Redanie. Architekci tego miasta postawili na jasne, klasyczne budowle zwykle podparte kolumnami i nieliczne domy, zbudowane najczęściej z jakiejś  nieznanej mi białej zaprawy. Przypominały trochę te z greckich miast, nad morzem. W dole z daleka ujrzałam wiele kwitnących na różowo jabłoni, górskie strumienie, łąki usiane kolorowymi kwiatami, a na samym horyzoncie pasmo ośnieżonych u szczytu przepięknych gór. Nigdzie jednak nie mogłam dostrzec czegoś, co według moich wyobrażeń pasowałby na rezydencję.
    - Schodzimy? - oderwałam się od przepięknego widoku i zwróciłam się w stronę Eydena. Chłopak stał kilka metrów za mną z rękami w kieszeniach, wpatrzony w nieznany mi punkt na horyzoncie. Spojrzał na mnie chłodniejszym wzrokiem, niż zwykle i pokiwał głową.
     Od kiedy to osoba bez uczuć może zostać urażona? To on zaczął tę kłótnię i dobrze wiedział, jak wspomnienie o Harrym się skończy. Szukał po prostu złośliwej zaczepki, więc ją dostał. Prosto w twarz.
     Zeszliśmy po metalowych krętych schodkach w dół i znaleźliśmy się na małej zielonej polance, na samych obrzeżach miasta. Kilkaset metrów dalej stała wysoka brama i rozpoczynała się pierwsza ulica Destino, do której stąd prowadziła wydeptana polna dróżka. Już miałam na nią wkroczyć, gdy nagle wszędzie zrobiło się zupełnie ciemno.
     Ni stąd, ni zowąd usłyszałam tuż za plecami donośne rżenie konia. Podskoczyłam i odwróciłam się gwałtownie. Przed moim nosem stały dwa osiodłane kare konie.
   - Co się stało? - rozejrzałam się ostrożnie, podchodząc po omacku bliżej Eydena.
   - Zarządzono noc - odparł chłopak i wbił wzrok w niebo. Faktycznie, na ciemno granatowym sklepieniu dostrzegłam pojawiających się nieśmiało kilkanaście lśniących gwiazd. Za bramami miasta w oddali rozbłysły nocne lampy i przydrożne latarnie.
     - Dalej jedziemy na koniach? - zapytałam i pogłaskałam po łbie ogiera stojącego bliżej mnie.
     - Prosto do rezydencji, miasto zwiedzimy kiedy indziej. - Eyden, wyraźnie nie w humorze zwinnie dosiadł swojego konia i włożył stopy w strzemiona. Kiedy byłam mała ojciec zapisał mnie na wakacyjne lekcje jeździectwa, więc ten temat nie był mi zupełnie obcy. Usadowiłam się wygodnie w miękkim siodle i zaciskając łydki po bokach zwierzęcia, ruszyliśmy nocą przed siebie.




             ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ
Wreszcie jestem po testach, więc rozdziały będą mam nadzieję dodawane szybciej :D Standardowo: mam nadzieję, że rozdział się podobał, bla bla bla, miałam go zakończyć w innym miejscu, ale o tym przekonacie się już w następnym rozdziale :)
                                                   CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Czekam na opinię właśnie od Ciebie! <3


   


   
    
    
    


                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                         
   

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 15

    Jako pierwszy Redan do poznania Eyden wbrew moim protestom wybrał
Reveno, czyli próg wcieleń, które powróciły z ziemi. Najchętniej od razu odwiedziłabym moją rezydencję/pałac, lecz według bruneta kierunek zwiedzania jest tu ściśle zaplanowany i ustalony, włączając w to fakt, że w Atendo na chwilę obecną było zbyt niebezpiecznie.
   - Skąd się wzięły nazwy Redanów? - spytałam, zanim Eyden nacisnął klamkę drewnianych drzwi.
   - Z języka Esperanto. Łączy on mowę wielu ludów i narodowości, wydał się więc najodpowiedniejszy do posługiwania się nim tutaj, w tej mieszance ludności. Reveno, z tego języka oznacza Powrót.
   Pokiwałam głową na znak, że rozumiem, wyprostowałam się i wzbiłam wzrok w klamkę. Eyden uśmiechnął się tajemniczo i opierając jedną dłoń na wygładzonym drewnie, pchnął je do przodu.
   Ostre światło wydostało się na zewnątrz i poraziło moje oczy. Zasłoniłam je dłonią i czując uścisk Eydena na przedramieniu postąpiłam kilka kroków do przodu i wkroczyłam w oślepiającą biel. Czułam się jakbym była w niebie. Brakowało tylko muzyczki z chóru kościelnego.
     - Witaj w Reveno. - usłyszałam i otworzyłam oczy.
   O mój Boże. To, co zobaczyłam mijało się z moimi wszystkimi wyobrażeniami o Second Breathe, o Drugim Oddechu. Razem z Eydenem staliśmy na wysokiej skarpie, a przed nami rozprzestrzeniała się przepiękna panorama najbardziej niesamowitego miasta, na jakie kiedykolwiek dane mi było spojrzeć. Do góry pięły się wieże z różnokolorowymi, błyszczącymi kopułami, w których przeważał kolor fioletowy. Zadbane mury budynków, okiennice i ogrodzenia sadów, ogrodów z drzewami o wielobarwnych koronach, palmy - wszystko to było starannie dobrane do klimatu tego miejsca. Na dole, wśród ulic powiewały fioletowe chorągiewki, a u większości przechodni dostrzegłam tego samego koloru części garderoby. Powietrze było ciepłe, niemal parne, a światło nabrało barwy pomarańczowej, zupełnie jak przy zachodzie słońca.
    - To jest... - wyjąkałam i podeszłam do barierki na skraju skarpy. - To jest przepiękne, Eyden. Naprawdę przepiękne.
    - Wiedziałem, że ci się spodoba - podszedł do mnie i uśmiechnął się, zapatrzony w panoramę egzotycznego miasta. Odetchnęłam czystym, świeżym powietrzem. Już chyba wiem, dlaczego nazwali to Drugim Oddechem.
    - Dlaczego akurat fioletowy? - spytałam, wpatrując się w coraz bardziej zaludniające się ulice.
    - To taki "narodowy" kolor, symbolizuje wolność, przestrzeń, zamiłowanie do piękna. Tutejsi mieszkańcy już nigdzie się nie spieszą, mają czas na sztukę, miłości, przyjaźnie. Przeżyli już swoje na ziemi. - odparł Eyden spokojnym głosem i pociągnął mnie za rękę. - Dziś obchodzą akurat święto Membreco, czyli Przynależności. Zobacz, co się dzieje na dole - kiwnął głową na tak bardzo różniący się od mojego świat za barierką.
    Zeszliśmy po stromych metalowych schodkach, prosto na jedną z ulic Revano. Na dole było jeszcze goręcej, zdjęłam więc bluzę i przewiesiłam ją sobie przez ramię. Eyden również zdjął swoją skórzaną kurtkę.
     Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażałam sobie wcielenia. Spodziewałam się raczej półprzezroczystych postaci, duchów, zimnych widmo. Natomiast teraz stałam naprzeciw roześmianego, rozgrzanego tłumu zwyczajnych ludzi, może nawet wyraźniejszych od tych zwykłych na Ziemi.
    - Jak to możliwe? - wyjąkałam, kiedy nad moją głową przeleciał mały statek kosmiczny z łysym  czterolatkiem za sterem.
    - Wcielenia stąd są inteligentni, mieli całą wieczność na wynalezienie mnóstwa rzeczy, czy właśnie pojazdów. Tu trafili Einstein, Bell, czy Mikołaj Kopernik. Myślisz, że przebalowali te wszystkie stulecia? - Eyden uśmiechnął się szeroko. - Dziś większość sprzętów jest schowana. Membreco to głównie święto tradycji.
      Szepnęłam coś sama do siebie i rozglądając się na wszystkie strony ruszyliśmy ulicą.
    - Oh, przepraszam - rzuciłam, kiedy zafascynowana wpadłam na czarnoskórego mężczyznę, stając z nim twarzą w twarz. Uśmiechnął się szeroko, jednak chwile po tym obdarzył mnie zaskoczonym spojrzeniem i oglądając się co chwilę na mnie oddalił się.
    - On nie miał źrenic - szepnęłam Eydenowi, kiedy czarnoskóry był na tyle daleko, by mnie nie usłyszał. Wkroczyliśmy na chodnik i ruszyliśmy slalomem między palmami.
    - To normalne - wzruszył ramionami. - Źrenice to takie jakby czujniki, informujące, że w ciele znajduje się dusza. Wcielenia ich nie posiadają.
     Czyli dlatego ten facet tak dziwnie się na mnie spojrzał. Nie byłam jednym z nich.
   - Czyli masz w sobie duszę? - wpatrzyłam się w jego przenikliwie niebieskie oczy.
Zatrzymał się, przyłożył dłonie do oczu i wykonał zwinny ruch palcami.
    - Noszę soczewki - oznajmił i spojrzał na mnie czystym, błękitnym spojrzeniem, bez źrenic. Wyglądał tak nieludzko. Jakby był nieobecny, jakby na mnie wcale nie patrzył.
    - Nie masz w sobie duszy? - wypaliłam, zatrzymując się gwałtownie. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś wcieleniem?
     Spojrzał na mnie zaskoczony.
    - Nie jestem wcieleniem.
    - A więc kim? - spytałam, zbita z tropu.
    Z powrotem nałożył soczewki na oczy i szybko kilkakrotnie zamrugał.
    - Naprawdę cię to obchodzi? - ruszył dalej chodnikiem, a ja podążyłam za nim. Pokiwałam głową.
    - Jestem pół wcieleniem, pół człowiekiem. Nie mam duszy, bo nie należę do świata ziemskiego, nie żyję tam na stałe, wykonuję tylko poszczególne misje.
    - Po co ci soczewki? - zapytałam. Prychnął pobłażliwie.
    - A rozmawiałabyś z obcym gościem bez źrenic?
  Bąknęłam coś do siebie i spuściłam wzrok. Miał rację. Przybrał postać ludzką tylko po to, by się do mnie zbliżyć i przekonać do przyjścia tu. Byłam pod wrażeniem. Jak dobrze rozwiniętą musiał mieć siłę perswazji, by w tak krótkim czasie wywalić mi życie do góry nogami?
    - Zaczyna się. - powiedział brunet, kiedy już cisnęło mi się na usta kolejne pytanie.
   Dołączyliśmy do fioletowego rozkrzyczanego tłumu na ulicach, który rozstąpił się na dwie części, robiąc miejsce po środku ulicy. Nagle rozbrzmiały donośne salwy, naliczyłam ich aż siedem. Wcielenia zamilkły, jak ręką odjął, a po chwili znikąd dobiegła moich uszu piękna, skrzypcowa muzyka. Tłum włączył się w nią swoim niesamowitym, dobitnym głosem, wyciągając przed siebie lewe ręce. Zrobiłam to samo. Po dostojnym stylu melodii nie trudno było się domyśleć, że jest to hymn. Kątem oka zauważyłam, że Eyden również porusza ustami i zna jego trudne, skomplikowane słowa. Pozostało mi tylko stać prosto i się uśmiechać. Zamknęłam oczy, by oddać wrażenie jak wielki wpływ emocjonalny ma na mnie ta melodia. Wolałam się nie wychylać.
     Gdy śpiewy dobiegły końca rozległy się gromkie oklaski i okrzyki, a z kilkunastu stacji przy chodnikach w niebo strzeliły fioletowe fajerwerki, pokrywając niemal w całości niebo. Wysokie wieżowce w jednej chwili zaczęły pełnić funkcję telebimów i wyświetliły kolorowy obraz. Rozbrzmiała głośna, rytmiczna muzyka, rodem z brazylijskich filmów.
    - Co się dzieje? - krzyknęłam Eydenowi do ucha.
    - Parada - zawołał i przyłączając się do roześmianego tłumu zaczął klaskać i skakać w rytm muzyki.
    Stanęłam na palcach, przytrzymując się jego ramienia. Słońce zaczęło zachodzić, a niebo przybrało ciemniejszą barwę, gdzieniegdzie ukazując już lśniące gwiazdy. Atmosfera zrobiła się jeszcze gorętsza, przy ulicach zapalono bowiem ogniste pochodnie, nadające odpowiedni, egzotyczny klimat.
    Nagle na środek ulicy znikąd wparowało siedmiu ubranych w fioletowe kostiumy akrobatów, otwierających całą zabawę. Wykonywali po trzy salta w powietrzu naraz i kilkanaście gwiazd pod rząd. Publiczność zawyła z radości. Zaraz po nich w środek tłumu wmaszerowało z pięćdziesięciu ubranych w napoleońskie mundury Francuzów z werblami, wybijających szybki brazylijski rytm. Patrząc na telebim na jednym z wieżowców wydawało mi się, że prowadzący wojsko przypomina charakterystycznego swoim wzrostem Napoleona.
    Kolejni w paradzie okazali się być Neandertalczycy. Kilkunastu długowłosych mężczyzn i kobiet w przepaskach ze skór zwierzęcych na biodrach wbiegło na ulicę z pochodniami w ręku. Eyden pochylił się w moją stronę.
    - Parada ma na celu ukazanie od początku dzieje ludzkości, występują przedstawiciele wszystkich grup i narodów - wytłumaczył, widząc moją zdezorientowaną minę. Uśmiechnęłam się do niego słabo. Palce od stóp zdrętwiały mi od ciągłego skakania i stania na nich. Chłopak stanął przede mną i pochylił się, wyciągając w moją stronę ręce.
    - Wskocz mi na barana - krzyknął, próbując przebić się przez głośną muzykę. Zaśmiałam się i z ulgą usadowiłam się na jego plecach. Nie było sensu protestować - i tak by mnie nie usłyszał.
   Teraz widziałam o wiele więcej i o wiele lepiej. Kilka kobiet poszło w moje ślady i władowały się na swoich niezadowolonych facetów. Na ulicę wkraczała właśnie społeczność w białych szatach - Grecja. Rzucali na wszystkie strony kiściami winogron, dostałam jednym z nich w oko. Kilka minut później grała szlachta europejska, między innymi z polską flagą. Pochłonięta niesamowitą atmosferą wydarłam się na całe gardło i zaczęłam klaskać. Usłyszałam chichotanie Eydena.
    Japonia, Włochy, Zambia, wszystko to robiło na mnie tak ogromne wrażenie. Gdyby tak wyglądały lekcje historii, mogłabym uczyć się tego całe życie, a nawet dłużej, już jako wcielenie.
     Po około półgodzinie zlitowałam się nad moimi kolegą i zeskoczyłam mu z ramion. Nie dał po sobie poznać żadnej ulgi, ale mi samej robiło się już głupio.
    Nagle muzyka nieco ucichła. Wyciągnęłam szyję i zaskoczona stwierdziłam, że nie widać kolejnego orszaku.
   - Już koniec? - spytałam zawiedziona.
 Właśnie miał mi odpowiedzieć, kiedy muzyka zrobiła się trzy razy głośniejsza i szybsza. Wybuchły fajerwerki, a cały tłum dosłownie wlał się na ulicę, krzycząc, skacząc i tańcząc z kim popadnie. Straciłam równowagę i właśnie miałam wywalić się pod nogi Eskimosowi, ale Eyden złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Wszystko działo się tak szybko, klimat był rodem z karnawału z Rio de Janerio. Odruchowo złapałam Eydena za dłonie i śmiejąc się na głos zaczęliśmy tańczyć, skacząc i kręcąc się. Rozpuściłam włosy i zamachałam nimi kilka razy, naśladując dwie murzynki obok mnie.
  Przyznaję, tancerz z Eydena był z niego nie byle jaki. W dodatku wyglądał jak on - nieco naderwana przeze mnie biała koszulka, włosy na żel, czarne, smukłe spodnie. A ja? Pomarańczowy T-shirt, w dodatku kilka złamanych żeber i pełno siniaków na całym ciele. Ale zapomniałam o tym. Teraz czułam tylko potężne basy w żołądku, bicie serca w gardle, i intensywny perfum Eydena.
    Na moje szczęście muzyka po chwili zwolniła, ujarzmiając uliczne szaleństwo niczym dzikiego konia. Niektórzy rozeszli się do pobliskich knajpek, siadali na ławkach przy chodnikach, lub tworzyli pary na "parkiecie". Oddychałam głęboko, prawie spazmatycznie, próbując uspokoić moje wszystkie ograny. Miałam wrażenie, że wciąż tańczą i podskakują, domagając się jeszcze. Zwolniłam uścisk z rąk Eydena i już miałam odwrócić się, by zalęgnąć na ławeczce, kiedy chłopak przytrzymał mnie.
 Spojrzałam na niego zaskoczona, prawie dusząc się z gorąca. Uśmiechnął się do mnie i przyciągnął do siebie, obejmując w talii. Nie spodziewałam się tego po nim. Zdawałam sobie sprawę, że wyglądam jak przemoknięty szczur, jednak mimo to założyłam ręce w jego szyi i nim spostrzegłam kołysaliśmy się w rytm spokojnej, kajającej muzyki. Uspokoiłam oddech i oparłam głowę na jego twardym ramieniu. Przymknęłam oczy, wdychając jego świeży, orientalny zapach. Nigdy nie byłam jeszcze tak blisko niego.
    Muzyka ucichła. Otworzyłam oczy i podniosłam nieco głowę, nie zwalniając uścisku z jego szyi. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, czułam na sobie jego ciepły oddech. Wydawało mi się, że delikatnie, stopniowo nachyla się w moją stronę.
     - Sinjorinoj kaj sinjoroj, meti la reganto! - donośny głos w języku Esperanto rozległ się nagle po mieście, budząc mnie jakby z głębokiego snu. Odsunęłam się od chłopaka i rozejrzałam się uważnie.
     - Co się dzieje? - spytałam i stanęłam na palcach. Chłopak odchrząknął i również powiódł wzrokiem po tłumie, który znów rozstąpił się na dwie części.
     - Nadciąga orszak Ozyrysa.




*********************************
Z góry przepraszam za błędy, ale nie mam za bardzo czasu przez egzaminy, a i tak zadziwiła mnie długość rozdziału :o Mam nadzieję, że się podoba i że poczuliście tę brazylijską atmosferę, tak jak ja ^^
 CZYTASZ = SKOMENTUJ proszę :c <3
   

  


   

wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 14

    Ostrożnie ominęłam ogromną czarną dziurę w polanie i podskoczyłam do Eydena. Przybrał bardziej wyluzowaną pozycję, jakby ktoś powiedział mu "spocznij" i spojrzał na mnie z satysfakcją.
   - Jak ci się podoba? - spytał, biorąc mnie za rękę i ciągnąc w kierunku otchłani. Wbiłam stopy w ziemię.
   - Jak mi się podoba? Myślałam że idzie koniec świata, prawie mi łeb urwało, a ty się pytasz jak mi się podoba? - wybuchłam, wymachując rękoma. - W życiu tam nie zejdę, nie zmusisz mnie.
   - Kochanie - Eyden uśmiechnął się do mnie troskliwie. - Za koniec świata jesteś odpowiedzialna ty, jak więc mógł on teraz nastąpić? Poza tym jesteś cały czas tu ze mną, więc...
   - Więc jestem bezpieczna? - prychnęłam.
   - Więc musisz robić to, co ci każę.
   Zamknęłam usta. Jedyne, co o nim wiedziałam to to, na co go stać. Nic poza tym. Wyciągnął rękę w moim kierunku, zachęcająco kiwając głową w stronę ogromnej czarnej dziury w polanie. Posłusznie podążyłam za nim, niezdarnie kuśtykając. Szumiało w mi w głowie, a w uszach odczuwałam nieprzyjemne głuche dzwonienie.
   - Nikt tego nie zauważy? - spytałam, kiedy zbliżyliśmy się do schodów, swoją konsystencją przypominających kruchy piasek.
   - Zaraz po naszym zejściu przejście także zniknie. Nikt nie ma prawa się o nim dowiedzieć, a wszelkie środki bezpieczeństwa są starannie zachowane - odparł.
   - Widocznie nie, skoro moje wcielenie się wydostało - mruknęłam. Zignorował to i łapiąc mnie pod łokieć ostrożnie stanęliśmy na pierwszym stopniu czeluści. Wbrew moim obawom - nie rozpadł się. Spojrzałam ukradkiem w dół. Na dole nie było nic. Totalna, przerażająca czarna pustka, nie było nawet widać końca schodów. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na Eydena.
    - Ile razy już tu schodziłeś?
    - Kilkanaście, nie zawsze w ten sposób przekraczam portal. Tak jest bardziej spektakularnie, ale również podnosi się ryzyko, że ktoś nas nakryje, w końcu czarne dziury nie są tu codziennością. Nie są, prawda?
    - Nie.
    - A więc właśnie.
   Powoli, krok po kroku pokonywaliśmy strome stopnie. Po bokach nie było poręczy, Eyden więc znajdował się po stronie przepaści, ja natomiast podtrzymywałam się ściany ziemi u mojego boku. Jeszcze tego brakowało, żebym wleciała w tą cholerną otchłań.
    - Co by się stało, gdybym tam spadła? - nabrałam powietrza, próbując nie patrzeć w gęstą czerń pod moimi stopami. Piasek na schodach nieraz przekruszał się, sprawiając, że nieraz moje nogi niemal traciły oparcie. Chłopak zamyślił się.
    - Cóż... Jeszcze nikt nie był na tyle głupi, by tam skakać, ale podejrzewam, że pozostałabyś bez wymiaru, a twoje ciało zostałoby unicestwione. Tym samym uzyskalibyśmy efekt wiecznie błądzącej duszy - odparł beztrosko, poprawiając sobie fryzurę.
    Kim on do cholery był?! A co gdybym naprawdę tam wpadła? Wyciągnąłby grzebyk?
    Ostrożne schodzenie w dół powoli zaczęło się robić monotonne. Poza tym wciąż byłam nieźle poobijana, a przeszywający ból w żebrach nie pomagał mi w zachowaniu koncentracji.
    - Sto pięć... sto sześć... i sto siedem - Eyden zatrzymał mnie ręką. Odetchnęłam z ulgą i podtrzymując się jego silnego ramienia niezdarnie wytrzepałam sobie piasek z buta. Nie wiedziałam, czemu się zatrzymaliśmy. Z tego, co widniało na dole nie znajdowaliśmy się  nawet w połowie drogi, mimo że niebo u góry było już tylko małą, niebieską kropką.
    - Nie idziemy dalej? - spytałam zaskoczona.
    - Musimy zamienić się miejscami - odrzekł brunet i złapał mnie za ramiona, próbując nas obrócić.
    - Zostaw mnie, ja spadnę! - kurczowo chwyciłam się obiema rękami ściany ziemi. Niechcący pociągnęłam za jakiś cienki korzeń, siła odrzutu odepchnęła mnie gwałtownie w tył. Straciłam równowagę i wpadłam łokciami na Eydena, spychając go prosto w czarną przepaść.




                                        


                                                         ***
     - Jezus Maria Eyden?! - uklękłam na piaskowym schodku i wydarłam się w otchłań. Na miłość boską co ja zrobiłam? Przecież on się stał teraz wędrowną duszą, czy Bóg wie co! Nawet nie wiem, czy przeżył. Ba, na pewno nie przeżył! Przez moją panikę i niezdarność znów kogoś zraniłam. Zabiłam! Zabiłam Eydena!
     - Eyden! - wrzasnęłam po raz kolejny, a łzy popłynęły mi po policzku.
     Cisza.
    A jeżeli on tam jest? Zwykle w filmach było tak, że jak ktoś spadał w przepaść, to się chwytał w ostatnim momencie gałęzi i się uratował...
      Wydarłam się ostatni raz. Podniosłam się z kolan i wyprostowałam, oddychając głęboko.  Musiałam go uratować, tylko to się teraz liczyło. Nie mogłam zostać z tym wszystkim sama, nie poradzę sobie bez niego. Pochyliłam się, gotując się do skoku, niczym tygrys. Zamknęłam oczy i już miałam rzucić się w otchłań, kiedy ktoś złapał mnie mocno za rękę.
    - Co ty robisz, idiotko! - przyciągnął mnie do siebie i objął ramionami tak gwałtownie, że zaczęłam się krztusić.
    Zaczęłam szlochać w jego koszulkę, trzęsąc się jak galareta.
    - Eyden? - wyklekotałam niewyraźnie w materiał.
    - Nic mi nie jest - pierwszy raz usłyszałam, żeby jego głos przybrał tak łagodną barwę. Bez żadnych sarkazmów, ostrości. Pierwszy tak ucieszyłam się na jego głos.
    - Jak ty to... - nie dokończyłam, znów zanosząc się nieopanowanym płaczem. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak to przeżywam. Przecież on nic dla mnie nie znaczył. Ba, jeszcze dziś oficjalnie stwierdziłam, że go nienawidzę.
    - Wydostałem się na górę i ponownie zszedłem po schodach. Dlaczego chciałaś skoczyć? Nigdy nie skacz! - odciągnął mnie lekko od siebie i spojrzał na mnie z gniewem. Otarłam szybko twarz rękawem i pociągnęłam nosem. Nie miałam zamiaru mu na to odpowiadać. Sama nie znałam odpowiedzi.
    - Idziemy dalej czy nie? - burknęłam.
    Chłopak wbił we mnie wytrącony z równowagi wzrok. Źrenice jego oczu zrobiły się całkiem małe, ledwo zauważalne. Wiem, że gdy płaczę wyglądam jak zasmarkany pomidor, ale serio jest aż tak źle?
    - Już jesteśmy - odparł i prześlizgnął się obok mnie do ściany. - Schody ciągną się w dół dalej tylko i wyłącznie dla zmyłki, są nieskończenie długie. Jeśli nie jesteś jednym z nas, nie wiesz, że na sto siódmym stopniu jest odpowiednie wejście. Tak jest bezpiecznie. Niechcący pociągnęłaś za drzwiczki od zasilacza.
    Otrzepał dłonią ziemię i otworzył ukrytą skrzynkę, którą uznałam mylnie za korzeń. Wysunął z jej głębi ze zgrzytem coś w rodzaju żelaznych kajdanek, z miejscem na nadgarstek.
    - Co to? - spytałam.
    - Wyczuwa tętno. Włóż tu rękę.
    Posłusznie wsunęłam lewy nadgarstek do metalowej obręczy, która boleśnie zacisnęła się na mojej kości. Po kilkunastu sekundach ucisk się zwolnił, pozostawiając obtarty okrąg na skórze. Ustąpiłam miejsca Eydenowi, rozmasowując obolałe miejsce.
    - Nie mogli tego wyłożyć czymś miękkim? - skrzywiłam się, kiedy chłopak ocierał krew ze swojego zranionego nadgarstka.
    - Tak jest najskuteczniej, lepiej nie tłumić czujników - zauważył. - Ukrył w skrzynce kajdanki i wcisnął w odpowiedniej kolejności trzy ubrudzone guziki. Ciemna ściana zatrzęsła się gwałtownie, jakby sama chciała otrzepać się z brudnej, mokrej ziemi. Eyden odsunął mnie, a po kilku minutach staliśmy już przed żelaznymi, ciężkimi drzwiami, nad którymi znajdowała się mała lampka. Kiedy ta zapaliła się na zielono chłopak podszedł do wrót i siłując się z zardzewiałą klamką otworzył je.
    - Wejdź pierwsza. Przytrzymam ci je, żeby piasek nie zsypał ci się na głowę - polecił, po czym niezdarnie wślizgnęłam się przez metalowe drzwi, opuszczając piaskową studnię.
    Przez cały czas nie spuszczałam Eydena z oczu. Zaistniała między nami dziwna relacja - oboje zrezygnowaliśmy z wszelkiego rodzaju złośliwości, za to nabraliśmy pewnego wyraźnego dystansu. Przynajmniej on.
    Po drugiej stronie było ciemno, jednak wiedziałam, że znajduję się w pomieszczeniu. Było tu ciszej, a przy każdym oddechu odzywało się echo, odbijające się od ścian. Eyden zamknął za nami drzwi i stanął obok mnie.
    - Gdzie jesteśmy? - próbowałam odnaleźć go wzrokiem w ciemnościach. - Możesz włączyć światło?
    - Tu nie ma światła - usłyszałam tuż przy moim uchu. - Żadne źródło tu nie działa, nikt nie wie, co to dokładnie za miejsce. Daj rękę, przejdziemy szybko - podałam mu po omacku dłoń, zamknęłam oczy i poddałam się jego woli. Czułam jedynie, że kluczymy przez sieć korytarzy. Co pewien czas brunet rzucał hasła, typu: "Uważaj, stopień", lub "Schyl się", a ja posłusznie wykonywałam to, co mi kazał. Był Eydenem, on wiedział lepiej.
    Po kilkunastu minutach wędrówki w ciemnościach nagle zatrzymaliśmy się. Otworzyłam oczy. Końcowa część korytarza, w której się znaleźliśmy była lekko oświetlona przez migoczące żarówki tuż pod sufitem. Pomieszczenie przypominało podziemny garaż, z betonową podłogą i ścianami. Byliśmy głęboko pod ziemią, nic więc dziwnego, że było tu gorąco i niesamowicie duszno.
    Dopiero po chwili dostrzegłam troje drzwi naprzeciwko. Jedne były wykonane z drewna, drugie ze srebra, trzecie natomiast z żelaza, tak jak poprzednie.
    - Gdzie wchodzimy? - westchnęłam i postąpiłam krok naprzód.
    - Poczekaj - zatrzymał mnie. - Wytłumaczę ci. Jesteśmy tuż przed samym Second Breathe, które jest podzielone na trzy Redany. Drzwi po prawej stronie, te z drewna, prowadzą do Redanu Reveno, ciał, które już powróciły, to znaczy już przeżyły lata na ziemi i są w spoczynku. Te po lewej, z metalu należą natomiast do Atendo, tych, które czekają w długich kolejkach na wyjście stąd. Dlatego właśnie ich wejście jest najmocniejsze i najbardziej zabezpieczone, by się nie mogły wydostać. Jak widać, nie zawsze to skuteczne, ale jednak.
    - Dokąd prowadzą drzwi ze srebra? - spytałam zaciekawiona. Eyden uśmiechnął się tajemniczo.
    - Do twojej rezydencji. Redan Destino. Prawie cały należy do ciebie.
    Otworzyłam szeroko usta.
    - Jak to do mnie? - wydukałam. - Rezydencja?
    - Lub pałac, obojętnie, jak to zwą. Sektor będziesz dzielić z kilkoma osobami...
    - Z jakiej paki dostałam własny pałac? Przecież nie będę tu mieszkać!
    Eyden zrobił minę, jakby nagle mu się coś przypomniało.
    - Nie mówiłem ci, kto sprawuje tu rządy? - spytał.
    Pokiwałam przeczącą głową.
    - Zapomniałem powiedzieć ci o pewnym szczególe. Nie znalazłaś się tu z czystego przypadku. Jesteś bezpośrednim potomkiem naszego władcy - Ozyrysa.




*********************************
Rozdział dodaję z opóźnieniem, ale niestety mam testy i muszę się uczyć :c Dziękuję wszystkim za TAKĄ ilość komentarzy i wejść! <3 Jestem z nas dumna, #Seconders i mam nadzieję że rozdział się podobał :) Kolejny pojawi się oczywiście zgodnie z ilością komów :) Zapraszam ! <3.
Czytasz ---> skomentuj :3
.