środa, 12 lutego 2014

Rozdział 7

   Okrągła klamka drzwiczek od szafy poruszyła się dokładnie tak, jakby ktoś ciągnął za nią od środka. Powoli wstałam z krzesła, zdecydowanie pobijając rekord dzisiejszych głębokich oddechów. Ostrożnie wyciągnęłam rękę w stronę klamki i złapałam ją. Przymrużyłam oczy i zaciskając zęby szarpnęłam z drzwi. Z szafy nagle wytoczyła się czarna kulka, lądując zwinnie na dywanie.
   - Cholera, Dexter! - krzyknęłam i zamknęłam pustą szafę. Kot miauknął donośnie i zadowolony podreptał po schodach do kuchni.
  Chwila, od kiedy koty umieją ciągnąć za klamki? I od kiedy potrafią wysyłać sms-em zdjęcia własnego autorstwa?! Wciągnęłam powietrze i jeszcze raz ostrożnie przeszukałam zawartość szafy, ale nic. Stała pusta, za moimi ubraniami również nie kryło się nic ciekawego. Zrezygnowana zamknęłam szafę.


          ***
    Kolejne dni w szkole przemijały szybko na rozmowach z Amy, Alex, oraz z Leą, oczywiście kiedy nie była okrążana przez wiecznie nadufaną blondi Jannet. Nadrobiłam sobie cały materiał i przyznaję, że przyzwyczaiłam się do nowej szkoły i wchodziłam do niej coraz pewniej. Idiotyczne spojrzenia traciły na sile i ilości. 
     Moją Toyotę kalekę tata Harrego przywiózł kilka dni po parkingowym incydencie, śmiejąc się ze mnie z moim ojcem, jak to mi wyleciało koło. Przesiedział z nim cały wieczór. Boki zrywać. Do czasu, kiedy auto było jeszcze w naprawie, do szkoły jeździłam z Harrym. Na szczęście jego tata wytłumaczył moim rodzicom, że na motorze z nim jestem bezpieczna i że chłopak jest urodzonym motocyklistą. Na bank.
     Tajemniczego bruneta więcej nie spotkałam, nie zauważałam już go w szkole, rozglądałam się nawet na ulicy w drodze do domu. Zaczęłam nawet wątpić, czy on w ogóle chodzi do tej szkoły, i czy może przypadkiem go sobie sama nie uroiłam przez ten las. Wolałam zapomnieć o całej sytuacji i skupić się na lekcjach.   
W dodatku zbliżała się jesień.


    
         ***
   - Co w jesieni takiego ekscytującego? - spytałam Amy w stołówce podczas przerwy obiadowej, kiedy siedząc przy stoliku obok Alex grzebałyśmy we frytkach.
  - Jak to co? - Amy spojrzała na mnie znad swojej sałatki light niedowierzającym wzrokiem. - Jesienią zaczynają się Igrzyska Teatralne! - oznajmiła głośno, tak, jakby to była rzecz oczywista.
   - To taka tradycja, jesień to czas przedstawień teatralnych - wytłumaczyła mi Alex znacznie mniej podekscytowanym głosem. Pokiwałam z uznaniem głową i niewzruszona wróciłam do frytek.
   - W tym roku w finale jest "Romeo i Julia". - powiedziała rozmarzonym głosem Amy. - Jak myślicie, kto nadaje się na Romea? Albo na Julię?
   Jej ton głosu ewidentnie wskazywał na to, byśmy jednogłośnie odparły, że to ona będzie Julią idealną.
   - Czy ja wiem... - Alex wyjrzała znad książki od geografii i rozejrzała się po stołówce. - Może Angelina Clark?
  Amy skomentowała to głośnym prychnięciem i wzburzona wzięła kolejny kęs sałatki, wpatrując się nienawistnym spojrzeniem w siedzącą naprzeciwko blondynkę. Zgaduję - Angelinę.
  - Kurde - rzuciła Alex odczytując nowego sms-a. - Dziewczyny, macie ochotę kopsnąć się ze mną dziś do centrum? - spojrzała na nas z nadzieją w oczach.
  - Jasne, muszę poszperać za jakąś sukienką do roli... Znaczy, na urodziny kuzynki. - uśmiechnęła się. Dziś akurat również byłam po południu wolna, a letnich ciuchów wciąż mi brakowało.
  - Ja również chętnie pojadę. - odparłam. - Po co jedziesz?
 Alex wrzuciła telefon do kieszeni i wbiła we mnie wzrok.
  - Ojciec każe kupić mi dla niego kalosze z Nike, wiesz, do łowienia ryb...
Amy wypluła colę na stolik i krztusząc się zakaszlała ze śmiechu.
  - Kalosze z Nike? Do brodzenia w rzekach? - wyszczerzyła zęby śmiejąc się.
  - Znasz mojego tatę, sam sobie tego nie kupi.
  - Sieć rybacką też kupujemy? - zakaszlała ponownie.
  - Jedziecie, czy nie? - Alex zaczerwieniła się.
   - Pewnie. - uśmiechnęłam się do niej i po chwili wszystkie wybuchłyśmy śmiechem, udając się na hiszpański.

      ***
   Tego samego dnia po szkole stanęłam przed domem na podjeździe. Nieco się rozpogodziło, więc darowałam sobie kurtkę, zabrałam tylko torbę z pieniędzmi; zamierzałam dokonać rewolucji w mojej szafie i byłam pewna, że z Amy z łatwością wypełnię misję. Już po kilku dniach znajomości przejrzałam jej typ osobowości - zakupoholiczki.
   Biały samochód z zadowoloną Amy za kierownicą wyjechał zza zakrętu i zatrzymał się obok mnie. Wślizgnęłam się na tylne siedzenie obok Alex i zapięłam pas.
   - Widzę, że kiedy prowadzi ta wariatka nikt nie chce siedzieć z przodu - rzuciła z uśmiechem Alex.
   - Ja bynajmniej mam prawko - odgryzła się z naciskiem Amy i ruszyłyśmy z podjazdu. Droga do centrum nie powinna zająć nam dłużej, niż dwadzieścia minut, wliczając w to korki, na które rzecz jasna trafiłyśmy. Alex wrzuciła do odtwarzacza płytę One Direction, więc zrobił się z tego wszystkiego wesoły autobus. Sama osobiście uwielbiam ten zespół i nie pozwoliłam, by Amy psuła klimat swoim antypodejściem.
   Zaparkowałyśmy pod jedną z dużych galerii i zabierając swoje torby ruszyłyśmy do środka. Mimo że był środek tygodnia korytarze były dość zatłoczone, a wszystkie siedzenia w licznych kafejkach były zajęte. Całe ogromne pomieszczenie robiło wrażenie swoją skomplikowaną siecią przejść i rond z dziwacznymi drzewkami pośrodku. Sama nie wiem, jakbym połapała się bez jakiejś mapy, ale na szczęście Amy czuła się jak w domu, więc po chwili z łatwością odnalazłyśmy ulubiony sklep rybacki taty Alex.
   Nie było w nim prawie nikogo, przy akwariach szwędał się tylko jakiś gruby łysy facet i pukał palcem w szybę do ryb.
   Udałyśmy się do działu z butami. Kiedy Alex szukała rozmiaru taty, oparłam się dłonią o szafkę z pokarmem dla rybek.
    - Cholera - jęknęłam, kiedy zauważyłam, że wsadziłam rękę prosto na błotniste, zielone dno brudnego akwarium. No tak, dziś było zbyt spokojnie, bym czegoś nie odwaliła.
 Amy zaśmiała się i podała Alex kolejną parę kaloszy.
    - Idę to umyć - spojrzałam z obrzydzeniem na ufajdaną, cuchnącą glonami rękę.
    - Będziemy czekać przy wyjściu - rzuciły dziewczyny, po czym trzymając dłoń jak najdalej od siebie wyszłam na korytarzyk. Rozejrzałam się chwilę i udałam się w prawo, do toalety. Przeszłam kawałek, mijając matkę z czterema ryczącymi chłopcami w wózku i lekkim kopniakiem otworzyłam drzwi łazienki.
    Była pusta i bardzo przestronna, w odcieniach ciemnego brązu. Podeszłam do lśniącej umywalki i odkręciłam kurek. Woda gwałtownie wyprysnęła z kranu i zimna woda zmyła mnie od pasa w górę, zostawiając po sobie jedną, wielką, mokrą plamę.
   - Cholera - mruknęłam, i szybko wymyłam dokładnie ręce (mieli nawet bananowe mydło w piance). Obróciłam się, sprawdzając, czy nie ma nikogo w łazience i spróbowałam osuszyć nieco bluzkę. Chwyciłam papierowy ręcznik i potarłam kilka razy o materiał.
    Nagle usłyszałam sygnał przychodzącego sms-a - zapewne od Amy, lub Alex, z pytaniem kiedy będę. Wytarłam ręce i wyciągnęłam telefon. Po raz kolejny nie wyświetlił się numer. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, poczuł ucisk w żołądku. Otworzyłam wiadomość i wbiłam wzrok w litery na ekranie:

                                                           
                                         Może zaczekasz tu ze mną chwilę, zanim bluzka wyschnie?
  


            ***************************
    Uhuhu troszku się spóźniam ostatnio xd Przepraszam za jakiekolwiek błędy, proszę o szczere opinie :) <3
   

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 6

     Nie miałam pojęcia ile czasu przeleżałam pod tymi cholernymi pniakami, w jakim jestem stanie i czy w ogóle przypadkiem nie jestem już w niebie. Nie czułam bólu, nie czułam nacisku ogromnych pni na moim ciele. Miałam wrażenie, że jestem pod mroczną powierzchnią wody i nie potrafię wypłynąć. Może serio już nie żyję? Czy właśnie tak czują się umarlaki? W sumie to było mi nawet przyjemnie.. Czułam ulgę.
     Otworzyłam delikatnie sklejone od łez powieki i zbadałam sytuację. Ujrzałam nad sobą bujające się lekko korony drzew, na tle różowego od zachodu słońca nieba.
    - Czekałem na ciebie - usłyszałam nagle z góry. Poderwałam się na równe nogi, rozglądając się panicznie. Wokół ujrzałam tylko las, wszystkie drzewa powróciły na swoje miejsca.
    - Słonko, uspokój się, bo wylewu dostaniesz.
  Skierowałam wzrok w stronę dochodzącego głosu i zamarłam. Naprzeciw mnie, na jednej z grubych gałęzi siedział brunet, którego spotkałam w szkolnym sekretariacie pierwszego dnia szkoły. Z tej odległości jego wzrok był równie porażający.
    -  Wybrałaś urocze miejsce na drzemkę - uśmiechnął się złośliwie i przeciągnął się teatralnie. - Kazałaś mi długo czekać.
    Wybałuszyłam oczy i posłałam mu najbardziej agresywne spojrzenie, na jakie było mnie stać. W myślach opracowywałam już awaryjny plan ucieczki.
    - Długo tu tak siedzisz? - palnęłam jedyne, co mi przyszło do głowy, zakładając ręce na piersi.
    - Trochę - pokiwał w zamyśleniu głową. Jego odpowiedź uznałam za jednoznaczną. Zostało mi więc tylko dopisanie kolejnego punktu do mojej listy robienia z siebie idiotki. Spojrzałam w górę na chłopaka. Miał na sobie białą koszulkę, ciemne spodnie, a na szyi zawieszony jakiś rzemyk. Włosy znów postawił starannie na żel.
    Nagle zrobił minę, jakby coś sobie ważnego przypomniał i bez większego wysiłku zwinnie zeskoczył z drzewa. Wybałuszyłam oczy, bo mimo tego, że gałąź była wysoko, on nawet się nie zachwiał. Jego wręcz wiercące na wylot spojrzenie zmierzyło mnie dokładnie. Zbyt dokładnie. Sądząc po jego minie, doskonale wiedział, że z takim wzrokiem ma nade mną sporą przewagę. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu, rozglądając się nerwowo za czymś, co mogłabym potraktować jako środek obronny. Sięgnęłam pamięcią do podstawowych lekcji samoobrony, których kiedyś udzielał mi tata. Dłonie kurczowo zacisnęłam w pięści, nie miałam zamiaru cackać się z delikwentem.
    - Spokojnie - zaśmiał się brunet. - Nic ci przecież nie zrobię.
    - Czego ode mnie chcesz? - spytałam oschło i cofnęłam się jeszcze bardziej. Starałam się głęboko oddychać, w pękającej głowie miałam totalny mętlik.
   - Jestem Eyden - rzucił chłopak.
    Cóż za urocze imię.
  Wyciągnął rękę w geście przywitania. Oblukałam ją szybko, czy przypadkiem nie ma tam gdzieś ukrytego noża, czy nie daj Boże jadowitego pająka, po czym ostrożnie odwzajemniłam uścisk. Jego dłoń była zimna. Wręcz lodowata.
   - Noemi - bąknęłam i powróciłam do pozycji bojowej.
   - Wiem.
   - Czego ode mnie chcesz?
   - Musimy porozmawiać. - powiedział już znacznie poważniejszym głosem, wpadającym w przyjemny dla ucha bas. Poczułam nieprzyjemny dreszcz.
   - Nie znam cię - wypaliłam.
   - Otóż to. Trzeba to zmienić, jak najszybciej.
Dobra, jeśli to miał być tekst na podryw, to niech wie, że jest skreślony. Co za gość. Prychnęłam dramatycznie i odwróciłam się na pięcie, idąc szybkim krokiem przed siebie. Byle dalej od niego.
   - Twój dom jest w drugą stronę - rzucił za mną z uśmiechem. Zignorowałam go. Co jeszcze o mnie wiedział?
   - Skarbie, dobrze się czujesz? - stanęłam jak wryta, zauważając go tuż przed swoim nosem. Odskoczyłam gwałtownie do tyłu. - Słyszałem, że krzyczałaś. - udał zmartwiony ton głosu.
   - Co ty tu w ogóle robisz? - rzuciłam pytanie, kierując się w przeciwną stronę. Chłopak szybko dotrzymał mi kroku.
   - Mógłbym ci zadać do samo pytanie. 
   - Spytałam pierwsza.
Zaśmiał się.
   - Mówiłem, usłyszałem krzyki, więc się zaniepokoiłem. - wyjaśnił. - Zgaduję, że to ty.
   - Bystrzaka z ciebie. Widziałeś mnie nieprzytomną? - musiałam spytać.
Przytaknął.
   - I nie pomogłeś mi? - oburzyłam się.
   - Sądziłem, że śpisz.
    Teraz wiedziałam już na pewno, że był nienormalny. Ciekawe, co on robił na tym drzewie, zajął se miejsce dla VIP-ów, czy co? Nie zważając już na nic, rzuciłam się do ucieczki, pędząc przed siebie. Nogi miałam nieco obolałe od poprzedniego biegu, jednak nie dałam za wygraną. Bałam się Eydena. Przerażał mnie cały - od osobowości po wygląd.
    Po jakichś pięciu minutach stanęłam na skraju lasu, wybiegając akurat na Haventure i spostrzegłam, że brunet wcale już mnie nie gonił. Poddał się.
   Ciężko dysząc podparłam się pod boki i lekko zgięta podążyłam w stronę domu. Miałam nadzieję, że mama zbytnio się o mnie nie martwiła, w końcu moja wycieczka krajoznawcza numer dwa potrwała dłużej, niż się spodziewałam. Powoli zapadał zmierzch.
   - Noemi na miłość boską, gdzieś ty się podziewała?! - naskoczyła na mnie zaraz przy wejściu mama, ciągnąc mnie za ręce do środka. - Czy ty wiesz, która jest godzina?
   Zamknęła starannie drzwi i kręcąc mną dookoła wypatrywała jakichkolwiek oznak gwałtu.
   - Mamo, spokojnie. Byłam u Harrego - skłamałam i przewróciłam oczami, zgrywając niewinną nastolatkę.
   - U jakiego Harrego? - spojrzała na mnie zaskoczona. Do przedsionka wszedł tata. Miał poczochrane włosy i lekko podkrążone oczy.
   - Co tu się dzieje? - spytał i oparł się o framugę drzwi.
   - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mieszkasz obok Harrego Beatlow? - rzuciłam oskarżająco.
   - Skarbie, kompletnie wyleciało mi z głowy - odparł tata. - Zapomniałem, że się znacie.
   - Ohh, Beatlowowie tu mieszkają? - atak histerii mamy ustąpił radosnemu zaskoczeniu. - Co za zbieg okoliczności! Ludzie nie mogą spotkać się na kawę, a znajdują się w obcym kraju, niesamowite. No widzisz Noe, a bałaś się, że nie będziesz miała żadnych znajomych! A zjadłaś coś tam chociaż u nich?
   - Tak, zamówiliśmy pizzę.
   Uśmiechnęłam się słabo. Kręciło mi się w głowie, w dodatku biegi nigdy nie stanowiły mojego konika. Ciężko mi było dobiec do mety na wuefie po sześćdziesięciu metrach, więc co tu mówić dopiero o tym przeklętym, niekończącym się lesie.
   Po wysłuchaniu uroczego kazania mamy o tym, jak bardzo niebezpieczne jest zapuszczanie się w nieznane okolice i wychodzenie z domu o tej porze, wczołgałam się po schodach do swojego pokoju. Rzuciłam bluzę na łóżko i opadłam na krzesło przy biurku. Dochodziła dziewiąta. Jak długo leżałam nieprzytomna w tym lesie? I co w ogóle do cholery miały znaczyć te biegające za mną drzewa? Jeszcze trochę, i wyjadę stąd karetką.
    Wyciągnęłam z plecaka książkę od fizyki i przyjrzałam się trzem ostatnim tematom. Na jutro zapowiedziany był test, automatycznie wyczułam pałę. Świetny początek roku.
   Usłyszałam sygnał przychodzącego sms-a. Zdziwiłam się, bo Harry nie miał jeszcze zapisanego mojego numeru, obstawiałam więc na przyjaciółkę - April. Sięgnęłam po telefon. Nadawca wiadomości nie wyświetlił się, przysłał mi za to jakieś zdjęcie. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam plik. Zamarłam i wytrzeszczyłam oczy, poczułam serce w przełyku. Zdjęcie przedstawiało mnie od tyłu, siedzącą przy biurku, jeszcze sprzed chwili. Zacisnęłam dłoń na telefonie i powoli odwróciłam się na krześle. Za mną stała tylko szafa.  


 ****************************************
 Drobne spóźnienie, ale co tam :D Zapraszam do komentowania <3
 
 


  
   

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 5

   Kiedy mój pierwszy dzień w nowej szkole dobiegł końca, razem z Harrym wyszliśmy na oblany promieniami słońca parking. Jako że nie miałam innej możliwości wrócić do domu, chłopak zaoferował się, że mnie podwiezie.  Wyraziłam spokojnie zgodę, jednak nie dałam po sobie poznać, że w środku byłam cała w skowronkach - zawsze chciałam mieć takie cacko.
    - Trzymaj kask - Harry podał mi nieszczęsne nakrycie głowy, kiedy zajęłam swoje miejsce za nim.
    - A co z tobą? - spytałam, próbując zobaczyć coś przez zamgloną od mojego oddechu szybkę.
   Mój przyjaciel uśmiechnął się pobłażliwie.
   - Jestem zawodowcem - odparł.
Jasne.
   - Złap się mnie - poradził mi i odpalił silnik. Jako nowicjuszka w tym temacie posłusznie objęłam go w pasie.
   - Ale nie jedź za szybko - wymamrotałam mu w plecy - Nigdy nie jeździłam na motorze.
   - Jak to nie, u mnie przed bramą pięknie ci szło!
   Nie zdążyłam nawet przewrócić oczami, kiedy ostro ruszyliśmy przez parking, przez chwilę stojąc na tylnym kole. Wrzasnęłam i jeszcze mocniej się go złapałam. Wyjechaliśmy przez szkolną bramę i wtargnęliśmy na ulicę, mknąc na krwistoczerwonym cacku. Pomimo tego, że krzyczałam jak opętana i przez włosy na twarzy nic nie widziałam, poczułam się jak na jakimś filmie, to było niesamowite.
Byłam pewna, że Harry szczerzy się sam do siebie. Pochylił się niżej nad kierownicą, tak że niemal leżałam na jego plecach. Przyspieszył, a ja poczułam swój żołądek wyżej, niż to było konieczne. Mimo to, przez ten moment, w którym przestałam krzyczeć, a zaczęłam raczej głośno się uśmiechać, poczułam się cudownie.
    Pod dom zajechaliśmy szybciej, niż moją Toyotą. Nieco zahukana podniosłam głowę, kiedy Harry zszedł z motoru. Śmiejąc się wciąż pod nosem pomógł mi zejść i zdjął kask. Chciało mi się trochę wymiotować i kręciło mi się w głowie, ale ogólnie przyznaję - było ekstra. Wzięłam trzy głębokie oddechy, tak na uspokojenie żołądka.
    - Nieźle, co? - spytał Harry, nabuzowany adrenaliną i podekscytowany jak mały chłopczyk, widzący figurkę Batmana.
    - Jesteś szalony - stwierdziłam, starając się doprowadzić do porządku swoje włosy - Mówiłam ci, żebyś jechał wolniej! Mogłam przez ciebie zlecieć.
    - Noe, prawie zmiażdżyłaś mi żebra, nie miałaś jak zlecieć - odparł rozbawiony i z powrotem usiadł na motor, opierając się o kierownicę. - Tęskniłem za tobą. - wyznał bez ostrzeżenia, przyglądając mi się uważnie. Spojrzałam na niego poważnie.
    - Ja za tobą też. Nie miałam pojęcia, że tu mieszkasz - powiedziałam. - Ojciec nic mi o tobie nie mówił.
    - Miałem być niespodzianką - zaśmiał się i podniósł zabawnie brwi. Serio? Od kiedy tata organizuje mi niespodzianki?
    - I na dodatek przez to zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
    - Przestań, byłaś urocza. - zachichotał i ubrał swój kask na głowę. Zanim odpalił silnik podał mi małą karteczkę z numerem telefonu. Byłam pewna, że jeszcze nie raz mi się przyda.
    - A co z moim autem? - spytałam jeszcze.
    - Kiedy będzie gotowe, dam ci znać.
 Pokiwał mi na pożegnanie i pomknął dalej uliczką w stronę swojego domu.
 
    Rzuciłam swój plecak na kanapę i minąwszy śpiącego na dywanie Dextera powędrowałam do kuchni. Emocje wywołane dzisiejszym dniem powoli zaczęły opadać, a żołądek zaczął domagać się swojego. Nasypałam sobie płatków kukurydzianych do miski i zalałam zimnym mlekiem, choć go nie cierpię. Po chwili dostrzegłam leżącą na stole kartkę, i przeczytałam staranne pismo mojej mamy, które rozpoznałabym wszędzie:
                                    "Kochanie, szynka jest w lodówce
                                    Jestem na rozmowie o pracę w szpitalu
                                                   Tata jest w pracy
                                           Tylko nie jedz znów tego spaghetti
                                                     Będę niedługo"

       Westchnęłam i wzięłam do ust kolejną łyżkę płatków. "Niedługo", czyli mama powinna zjawić się za jakieś trzy godziny. Znałam już te jej rozmowy kwalifikacyjne; były nieodłączną częścią popołudnia w centrum handlowym.
     Pracy domowej jako takiej nie miałam, tekst z angielskiego postanowiłam ogarnąć przed snem. Za najlepsze rozwiązanie spędzenia samotnego czasu uznałam kolejną wycieczkę krajoznawczą, by zrekompensować sobie tą poprzednią - nieudaną. Miałam nadzieję, że im bardziej poznam nową okolicę, tym łatwiej będzie mi nazywać ją swoim domem.
     Skończywszy posiłek, wpakowałam wszystko do zmywarki i zostawiając wszystko łącznie z Dexterem wyskoczyłam z mieszkania. Powietrze były chłodne, na twarzy poczułam lekki, przyjemny wiaterek. Spojrzałam w niebo - kilka kropel spadło mi prosto w oko. Założyłam na głowę kaptur, wcisnęłam ręce w kieszenie i ruszyłam prawym poboczem przed siebie. Tę trasę już znałam. Dlatego kiedy dotarłam do skrętu w stronę domu Harrego, skierowałam się leśną dróżką w prawo - w głąb ściany przepięknego lasu, prawie takiego, jak w Fort Nelson. Uwielbiałam spacery po lesie, nic mnie tak nie potrafiło odprężyć i wyciszyć.
    W lesie panowała przyjemna cisza. Słyszałam tylko charakterystyczny szum gałęzi, dzwonienie w uszach i własny oddech. Czułam się dziwnie. Od kiedy to miałam odwagę, by sama wejść do lasu, kilka godzin przed zapadnięciem zmroku? Naciągnęłam kaptur głębiej na głowę i zdecydowanym krokiem ruszyłam dalej. Chyba nikt tu się zbytnio nie zapuszczał, otoczenie przypominało trochę dżunglę, a ścieżka, którą szłam, po kilkuset metrach zaczęła się zacierać. Na pewno niedługo las się skończy, a ja wyjdę znów na ulicę, po drugiej stronie. 
    Nagle coś za mną trzasnęło. Odwróciłam się gwałtownie na pięcie, niemal tracąc równowagę. Z każdej strony otaczały mnie tylko drzewa, zarośla, trochę mgły. Nic poza tym. Zdałam sobie sprawę, że straciłam rachubę czasu. Nie mogłam spędzić tu więcej niż dziesięciu minut, a dom Harrego już dawno zniknął mi z oczu. 
    Spokojnie, znasz drogę, uspokajałam się, próbując zignorować dreszcz narastającej we mnie paniki. Najłatwiejszym rozwiązaniem było udać się w przeciwnym kierunku, jednak już po kilku obrotach kompletnie nie wiedziałam, skąd przyszłam. Nabrałam powietrza i instynktownie sięgnęłam do kieszeni.
     - Cholera - mruknęłam sama do siebie. Jak ja mogłam zapomnieć komórki...?
Znów usłyszałam szmer i trzask za moimi plecami. Zaczęłam spazmatycznie oddychać, szybkim krokiem udałam się przed siebie. Już obojętnie w którą stronę. Chcę stąd po prostu wyjść.
    Trzask. Albo to ja miałam schizofrenię, albo ktoś robił sobie ze mnie niezłą bekę. Czułam w gardle nieprzyjemną gulę, taką, jaką się ma na łzawych filmach, tuż przed wybuchnięciem płaczem.
    Nagle stanęłam na jednym ze śliskich kawałków pni i upadłam twarzą na miękki, mokry i obrzydliwy mech. Przeklęłam się w duchu. Obróciłam się na plecy, próbując głęboko oddychać i liczyć do dziesięciu. Otworzyłam oczy i wrzasnęłam. Drzewo rosnące naprzeciwko runęło prosto na mnie z głuchym trzaśnięciem. Poderwałam się s krzykiem z ziemi i w ostatniej chwili uniknęłam zderzenia. Ogromny pniak z hukiem powalił się na miejsce, w którym przed chwilą leżałam.
    Otrzepałam dłonie. Tajemniczy szelest narastał. Korony i gałęzie drzew zaczęły niebezpiecznie drgać i kołysać, jakby ktoś usiłował je przewrócić. Nie spuszczałam z nich wzroku, powoli się wycofując. Nagle kolejne runęło na ziemię z mojej prawej strony, nokautując mnie grubą gałęzią. Odskoczyłam z krzykiem i nie zastanawiając się dłużej rzuciłam się do ucieczki.
    Biegłam tak szybko, jak tylko potrafiłam i na ile pozwalał mi mokry mech pod stopami. Nogi miałam jak z waty, ale nagła panika niosła mnie przed siebie. Las przede mną zdawał się nie mieć końca. Krzyknęłam z całych sił, by ktoś mnie usłyszał, ale byłam sama. Zupełnie sama.
   Odwróciłam ukradkiem głowę. Z trzydzieści potężnych pni tworzyło za mną przerażający tunel, zwalając się na środek z każdym moim krokiem. Czy to możliwe? Zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie miałam już siły, ale musiałam biec, nie mogłam teraz upaść. Mogłabym już wtedy nie wstać.
    Zwinnie skręciłam w drugą stronę, ale w ten sposób pobudziłam tylko kolejne drzewa. Grube pnie walały się już wszędzie nad moją głową. Miałam ochotę zemdleć.
     Nagle metr przed moją twarzą przewrócił się ogromny świerk, zagradzając mi drogę dalszej ucieczki. Tunel lasu zwężał się błyskawicznie, nachylając się nade mną coraz bardziej. Zanim zdążyłam się odwrócić, gruba gałąź zwaliła mi się na nogę i upadłam. Syknęłam z bólu, po mojej twarzy pociekły łzy. To naprawdę koniec? Przecież ja mam dopiero szesnaście lat! Bałam się spojrzeć na zgniecioną łydkę, bałam się, że na widok krwi zemdlałabym jeszcze szybciej. 
   "Błagam, obudź się..." modliłam się w duchu. Jednak to nie był sen. Wszystkie drzewa runęły prosto na mnie. Wrzasnęłam po raz ostatni i straciłam przytomność.






          *******************************


    5 rozdział gotowy! Jak się Wam podoba? Trochę przesadziłam z długością.. ;/