sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 5

   Kiedy mój pierwszy dzień w nowej szkole dobiegł końca, razem z Harrym wyszliśmy na oblany promieniami słońca parking. Jako że nie miałam innej możliwości wrócić do domu, chłopak zaoferował się, że mnie podwiezie.  Wyraziłam spokojnie zgodę, jednak nie dałam po sobie poznać, że w środku byłam cała w skowronkach - zawsze chciałam mieć takie cacko.
    - Trzymaj kask - Harry podał mi nieszczęsne nakrycie głowy, kiedy zajęłam swoje miejsce za nim.
    - A co z tobą? - spytałam, próbując zobaczyć coś przez zamgloną od mojego oddechu szybkę.
   Mój przyjaciel uśmiechnął się pobłażliwie.
   - Jestem zawodowcem - odparł.
Jasne.
   - Złap się mnie - poradził mi i odpalił silnik. Jako nowicjuszka w tym temacie posłusznie objęłam go w pasie.
   - Ale nie jedź za szybko - wymamrotałam mu w plecy - Nigdy nie jeździłam na motorze.
   - Jak to nie, u mnie przed bramą pięknie ci szło!
   Nie zdążyłam nawet przewrócić oczami, kiedy ostro ruszyliśmy przez parking, przez chwilę stojąc na tylnym kole. Wrzasnęłam i jeszcze mocniej się go złapałam. Wyjechaliśmy przez szkolną bramę i wtargnęliśmy na ulicę, mknąc na krwistoczerwonym cacku. Pomimo tego, że krzyczałam jak opętana i przez włosy na twarzy nic nie widziałam, poczułam się jak na jakimś filmie, to było niesamowite.
Byłam pewna, że Harry szczerzy się sam do siebie. Pochylił się niżej nad kierownicą, tak że niemal leżałam na jego plecach. Przyspieszył, a ja poczułam swój żołądek wyżej, niż to było konieczne. Mimo to, przez ten moment, w którym przestałam krzyczeć, a zaczęłam raczej głośno się uśmiechać, poczułam się cudownie.
    Pod dom zajechaliśmy szybciej, niż moją Toyotą. Nieco zahukana podniosłam głowę, kiedy Harry zszedł z motoru. Śmiejąc się wciąż pod nosem pomógł mi zejść i zdjął kask. Chciało mi się trochę wymiotować i kręciło mi się w głowie, ale ogólnie przyznaję - było ekstra. Wzięłam trzy głębokie oddechy, tak na uspokojenie żołądka.
    - Nieźle, co? - spytał Harry, nabuzowany adrenaliną i podekscytowany jak mały chłopczyk, widzący figurkę Batmana.
    - Jesteś szalony - stwierdziłam, starając się doprowadzić do porządku swoje włosy - Mówiłam ci, żebyś jechał wolniej! Mogłam przez ciebie zlecieć.
    - Noe, prawie zmiażdżyłaś mi żebra, nie miałaś jak zlecieć - odparł rozbawiony i z powrotem usiadł na motor, opierając się o kierownicę. - Tęskniłem za tobą. - wyznał bez ostrzeżenia, przyglądając mi się uważnie. Spojrzałam na niego poważnie.
    - Ja za tobą też. Nie miałam pojęcia, że tu mieszkasz - powiedziałam. - Ojciec nic mi o tobie nie mówił.
    - Miałem być niespodzianką - zaśmiał się i podniósł zabawnie brwi. Serio? Od kiedy tata organizuje mi niespodzianki?
    - I na dodatek przez to zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
    - Przestań, byłaś urocza. - zachichotał i ubrał swój kask na głowę. Zanim odpalił silnik podał mi małą karteczkę z numerem telefonu. Byłam pewna, że jeszcze nie raz mi się przyda.
    - A co z moim autem? - spytałam jeszcze.
    - Kiedy będzie gotowe, dam ci znać.
 Pokiwał mi na pożegnanie i pomknął dalej uliczką w stronę swojego domu.
 
    Rzuciłam swój plecak na kanapę i minąwszy śpiącego na dywanie Dextera powędrowałam do kuchni. Emocje wywołane dzisiejszym dniem powoli zaczęły opadać, a żołądek zaczął domagać się swojego. Nasypałam sobie płatków kukurydzianych do miski i zalałam zimnym mlekiem, choć go nie cierpię. Po chwili dostrzegłam leżącą na stole kartkę, i przeczytałam staranne pismo mojej mamy, które rozpoznałabym wszędzie:
                                    "Kochanie, szynka jest w lodówce
                                    Jestem na rozmowie o pracę w szpitalu
                                                   Tata jest w pracy
                                           Tylko nie jedz znów tego spaghetti
                                                     Będę niedługo"

       Westchnęłam i wzięłam do ust kolejną łyżkę płatków. "Niedługo", czyli mama powinna zjawić się za jakieś trzy godziny. Znałam już te jej rozmowy kwalifikacyjne; były nieodłączną częścią popołudnia w centrum handlowym.
     Pracy domowej jako takiej nie miałam, tekst z angielskiego postanowiłam ogarnąć przed snem. Za najlepsze rozwiązanie spędzenia samotnego czasu uznałam kolejną wycieczkę krajoznawczą, by zrekompensować sobie tą poprzednią - nieudaną. Miałam nadzieję, że im bardziej poznam nową okolicę, tym łatwiej będzie mi nazywać ją swoim domem.
     Skończywszy posiłek, wpakowałam wszystko do zmywarki i zostawiając wszystko łącznie z Dexterem wyskoczyłam z mieszkania. Powietrze były chłodne, na twarzy poczułam lekki, przyjemny wiaterek. Spojrzałam w niebo - kilka kropel spadło mi prosto w oko. Założyłam na głowę kaptur, wcisnęłam ręce w kieszenie i ruszyłam prawym poboczem przed siebie. Tę trasę już znałam. Dlatego kiedy dotarłam do skrętu w stronę domu Harrego, skierowałam się leśną dróżką w prawo - w głąb ściany przepięknego lasu, prawie takiego, jak w Fort Nelson. Uwielbiałam spacery po lesie, nic mnie tak nie potrafiło odprężyć i wyciszyć.
    W lesie panowała przyjemna cisza. Słyszałam tylko charakterystyczny szum gałęzi, dzwonienie w uszach i własny oddech. Czułam się dziwnie. Od kiedy to miałam odwagę, by sama wejść do lasu, kilka godzin przed zapadnięciem zmroku? Naciągnęłam kaptur głębiej na głowę i zdecydowanym krokiem ruszyłam dalej. Chyba nikt tu się zbytnio nie zapuszczał, otoczenie przypominało trochę dżunglę, a ścieżka, którą szłam, po kilkuset metrach zaczęła się zacierać. Na pewno niedługo las się skończy, a ja wyjdę znów na ulicę, po drugiej stronie. 
    Nagle coś za mną trzasnęło. Odwróciłam się gwałtownie na pięcie, niemal tracąc równowagę. Z każdej strony otaczały mnie tylko drzewa, zarośla, trochę mgły. Nic poza tym. Zdałam sobie sprawę, że straciłam rachubę czasu. Nie mogłam spędzić tu więcej niż dziesięciu minut, a dom Harrego już dawno zniknął mi z oczu. 
    Spokojnie, znasz drogę, uspokajałam się, próbując zignorować dreszcz narastającej we mnie paniki. Najłatwiejszym rozwiązaniem było udać się w przeciwnym kierunku, jednak już po kilku obrotach kompletnie nie wiedziałam, skąd przyszłam. Nabrałam powietrza i instynktownie sięgnęłam do kieszeni.
     - Cholera - mruknęłam sama do siebie. Jak ja mogłam zapomnieć komórki...?
Znów usłyszałam szmer i trzask za moimi plecami. Zaczęłam spazmatycznie oddychać, szybkim krokiem udałam się przed siebie. Już obojętnie w którą stronę. Chcę stąd po prostu wyjść.
    Trzask. Albo to ja miałam schizofrenię, albo ktoś robił sobie ze mnie niezłą bekę. Czułam w gardle nieprzyjemną gulę, taką, jaką się ma na łzawych filmach, tuż przed wybuchnięciem płaczem.
    Nagle stanęłam na jednym ze śliskich kawałków pni i upadłam twarzą na miękki, mokry i obrzydliwy mech. Przeklęłam się w duchu. Obróciłam się na plecy, próbując głęboko oddychać i liczyć do dziesięciu. Otworzyłam oczy i wrzasnęłam. Drzewo rosnące naprzeciwko runęło prosto na mnie z głuchym trzaśnięciem. Poderwałam się s krzykiem z ziemi i w ostatniej chwili uniknęłam zderzenia. Ogromny pniak z hukiem powalił się na miejsce, w którym przed chwilą leżałam.
    Otrzepałam dłonie. Tajemniczy szelest narastał. Korony i gałęzie drzew zaczęły niebezpiecznie drgać i kołysać, jakby ktoś usiłował je przewrócić. Nie spuszczałam z nich wzroku, powoli się wycofując. Nagle kolejne runęło na ziemię z mojej prawej strony, nokautując mnie grubą gałęzią. Odskoczyłam z krzykiem i nie zastanawiając się dłużej rzuciłam się do ucieczki.
    Biegłam tak szybko, jak tylko potrafiłam i na ile pozwalał mi mokry mech pod stopami. Nogi miałam jak z waty, ale nagła panika niosła mnie przed siebie. Las przede mną zdawał się nie mieć końca. Krzyknęłam z całych sił, by ktoś mnie usłyszał, ale byłam sama. Zupełnie sama.
   Odwróciłam ukradkiem głowę. Z trzydzieści potężnych pni tworzyło za mną przerażający tunel, zwalając się na środek z każdym moim krokiem. Czy to możliwe? Zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie miałam już siły, ale musiałam biec, nie mogłam teraz upaść. Mogłabym już wtedy nie wstać.
    Zwinnie skręciłam w drugą stronę, ale w ten sposób pobudziłam tylko kolejne drzewa. Grube pnie walały się już wszędzie nad moją głową. Miałam ochotę zemdleć.
     Nagle metr przed moją twarzą przewrócił się ogromny świerk, zagradzając mi drogę dalszej ucieczki. Tunel lasu zwężał się błyskawicznie, nachylając się nade mną coraz bardziej. Zanim zdążyłam się odwrócić, gruba gałąź zwaliła mi się na nogę i upadłam. Syknęłam z bólu, po mojej twarzy pociekły łzy. To naprawdę koniec? Przecież ja mam dopiero szesnaście lat! Bałam się spojrzeć na zgniecioną łydkę, bałam się, że na widok krwi zemdlałabym jeszcze szybciej. 
   "Błagam, obudź się..." modliłam się w duchu. Jednak to nie był sen. Wszystkie drzewa runęły prosto na mnie. Wrzasnęłam po raz ostatni i straciłam przytomność.






          *******************************


    5 rozdział gotowy! Jak się Wam podoba? Trochę przesadziłam z długością.. ;/



8 komentarzy:

  1. Co ty nie przesadziłaś z długością! Im dłuższy tym lepszy! BOSKI jak zawsze! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja pierdziele *-* Boski <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie *.* Super piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc tak, z długością się nigdy nie przesadza, tym bardziej jeśli opowiadanie wciąga i jest dobrze napisane, a Twoje takie właśnie jest :D Świetne! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) Piszpiszpisz! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W twojej historii charakterystyczne jest to, że opisujesz wszystko, niby tylko trochę, a jednak, czuję się, jakbym była tam razem z bohaterką, jakbym czuła to co ona, widziała. Jakbym myślała tak jak ona, jakbym żyła jej życiem. To jest niesamowite i jest z pewnością wielkim talentem.

    happyhappy-doll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. OMG te drzewa jak zaczeła się Na nią zwalać że wciągneło mnie tak bardzo że nie mogłam się oderwać *-* Cudo ;* / Asia

    OdpowiedzUsuń