czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 6

     Nie miałam pojęcia ile czasu przeleżałam pod tymi cholernymi pniakami, w jakim jestem stanie i czy w ogóle przypadkiem nie jestem już w niebie. Nie czułam bólu, nie czułam nacisku ogromnych pni na moim ciele. Miałam wrażenie, że jestem pod mroczną powierzchnią wody i nie potrafię wypłynąć. Może serio już nie żyję? Czy właśnie tak czują się umarlaki? W sumie to było mi nawet przyjemnie.. Czułam ulgę.
     Otworzyłam delikatnie sklejone od łez powieki i zbadałam sytuację. Ujrzałam nad sobą bujające się lekko korony drzew, na tle różowego od zachodu słońca nieba.
    - Czekałem na ciebie - usłyszałam nagle z góry. Poderwałam się na równe nogi, rozglądając się panicznie. Wokół ujrzałam tylko las, wszystkie drzewa powróciły na swoje miejsca.
    - Słonko, uspokój się, bo wylewu dostaniesz.
  Skierowałam wzrok w stronę dochodzącego głosu i zamarłam. Naprzeciw mnie, na jednej z grubych gałęzi siedział brunet, którego spotkałam w szkolnym sekretariacie pierwszego dnia szkoły. Z tej odległości jego wzrok był równie porażający.
    -  Wybrałaś urocze miejsce na drzemkę - uśmiechnął się złośliwie i przeciągnął się teatralnie. - Kazałaś mi długo czekać.
    Wybałuszyłam oczy i posłałam mu najbardziej agresywne spojrzenie, na jakie było mnie stać. W myślach opracowywałam już awaryjny plan ucieczki.
    - Długo tu tak siedzisz? - palnęłam jedyne, co mi przyszło do głowy, zakładając ręce na piersi.
    - Trochę - pokiwał w zamyśleniu głową. Jego odpowiedź uznałam za jednoznaczną. Zostało mi więc tylko dopisanie kolejnego punktu do mojej listy robienia z siebie idiotki. Spojrzałam w górę na chłopaka. Miał na sobie białą koszulkę, ciemne spodnie, a na szyi zawieszony jakiś rzemyk. Włosy znów postawił starannie na żel.
    Nagle zrobił minę, jakby coś sobie ważnego przypomniał i bez większego wysiłku zwinnie zeskoczył z drzewa. Wybałuszyłam oczy, bo mimo tego, że gałąź była wysoko, on nawet się nie zachwiał. Jego wręcz wiercące na wylot spojrzenie zmierzyło mnie dokładnie. Zbyt dokładnie. Sądząc po jego minie, doskonale wiedział, że z takim wzrokiem ma nade mną sporą przewagę. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu, rozglądając się nerwowo za czymś, co mogłabym potraktować jako środek obronny. Sięgnęłam pamięcią do podstawowych lekcji samoobrony, których kiedyś udzielał mi tata. Dłonie kurczowo zacisnęłam w pięści, nie miałam zamiaru cackać się z delikwentem.
    - Spokojnie - zaśmiał się brunet. - Nic ci przecież nie zrobię.
    - Czego ode mnie chcesz? - spytałam oschło i cofnęłam się jeszcze bardziej. Starałam się głęboko oddychać, w pękającej głowie miałam totalny mętlik.
   - Jestem Eyden - rzucił chłopak.
    Cóż za urocze imię.
  Wyciągnął rękę w geście przywitania. Oblukałam ją szybko, czy przypadkiem nie ma tam gdzieś ukrytego noża, czy nie daj Boże jadowitego pająka, po czym ostrożnie odwzajemniłam uścisk. Jego dłoń była zimna. Wręcz lodowata.
   - Noemi - bąknęłam i powróciłam do pozycji bojowej.
   - Wiem.
   - Czego ode mnie chcesz?
   - Musimy porozmawiać. - powiedział już znacznie poważniejszym głosem, wpadającym w przyjemny dla ucha bas. Poczułam nieprzyjemny dreszcz.
   - Nie znam cię - wypaliłam.
   - Otóż to. Trzeba to zmienić, jak najszybciej.
Dobra, jeśli to miał być tekst na podryw, to niech wie, że jest skreślony. Co za gość. Prychnęłam dramatycznie i odwróciłam się na pięcie, idąc szybkim krokiem przed siebie. Byle dalej od niego.
   - Twój dom jest w drugą stronę - rzucił za mną z uśmiechem. Zignorowałam go. Co jeszcze o mnie wiedział?
   - Skarbie, dobrze się czujesz? - stanęłam jak wryta, zauważając go tuż przed swoim nosem. Odskoczyłam gwałtownie do tyłu. - Słyszałem, że krzyczałaś. - udał zmartwiony ton głosu.
   - Co ty tu w ogóle robisz? - rzuciłam pytanie, kierując się w przeciwną stronę. Chłopak szybko dotrzymał mi kroku.
   - Mógłbym ci zadać do samo pytanie. 
   - Spytałam pierwsza.
Zaśmiał się.
   - Mówiłem, usłyszałem krzyki, więc się zaniepokoiłem. - wyjaśnił. - Zgaduję, że to ty.
   - Bystrzaka z ciebie. Widziałeś mnie nieprzytomną? - musiałam spytać.
Przytaknął.
   - I nie pomogłeś mi? - oburzyłam się.
   - Sądziłem, że śpisz.
    Teraz wiedziałam już na pewno, że był nienormalny. Ciekawe, co on robił na tym drzewie, zajął se miejsce dla VIP-ów, czy co? Nie zważając już na nic, rzuciłam się do ucieczki, pędząc przed siebie. Nogi miałam nieco obolałe od poprzedniego biegu, jednak nie dałam za wygraną. Bałam się Eydena. Przerażał mnie cały - od osobowości po wygląd.
    Po jakichś pięciu minutach stanęłam na skraju lasu, wybiegając akurat na Haventure i spostrzegłam, że brunet wcale już mnie nie gonił. Poddał się.
   Ciężko dysząc podparłam się pod boki i lekko zgięta podążyłam w stronę domu. Miałam nadzieję, że mama zbytnio się o mnie nie martwiła, w końcu moja wycieczka krajoznawcza numer dwa potrwała dłużej, niż się spodziewałam. Powoli zapadał zmierzch.
   - Noemi na miłość boską, gdzieś ty się podziewała?! - naskoczyła na mnie zaraz przy wejściu mama, ciągnąc mnie za ręce do środka. - Czy ty wiesz, która jest godzina?
   Zamknęła starannie drzwi i kręcąc mną dookoła wypatrywała jakichkolwiek oznak gwałtu.
   - Mamo, spokojnie. Byłam u Harrego - skłamałam i przewróciłam oczami, zgrywając niewinną nastolatkę.
   - U jakiego Harrego? - spojrzała na mnie zaskoczona. Do przedsionka wszedł tata. Miał poczochrane włosy i lekko podkrążone oczy.
   - Co tu się dzieje? - spytał i oparł się o framugę drzwi.
   - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że mieszkasz obok Harrego Beatlow? - rzuciłam oskarżająco.
   - Skarbie, kompletnie wyleciało mi z głowy - odparł tata. - Zapomniałem, że się znacie.
   - Ohh, Beatlowowie tu mieszkają? - atak histerii mamy ustąpił radosnemu zaskoczeniu. - Co za zbieg okoliczności! Ludzie nie mogą spotkać się na kawę, a znajdują się w obcym kraju, niesamowite. No widzisz Noe, a bałaś się, że nie będziesz miała żadnych znajomych! A zjadłaś coś tam chociaż u nich?
   - Tak, zamówiliśmy pizzę.
   Uśmiechnęłam się słabo. Kręciło mi się w głowie, w dodatku biegi nigdy nie stanowiły mojego konika. Ciężko mi było dobiec do mety na wuefie po sześćdziesięciu metrach, więc co tu mówić dopiero o tym przeklętym, niekończącym się lesie.
   Po wysłuchaniu uroczego kazania mamy o tym, jak bardzo niebezpieczne jest zapuszczanie się w nieznane okolice i wychodzenie z domu o tej porze, wczołgałam się po schodach do swojego pokoju. Rzuciłam bluzę na łóżko i opadłam na krzesło przy biurku. Dochodziła dziewiąta. Jak długo leżałam nieprzytomna w tym lesie? I co w ogóle do cholery miały znaczyć te biegające za mną drzewa? Jeszcze trochę, i wyjadę stąd karetką.
    Wyciągnęłam z plecaka książkę od fizyki i przyjrzałam się trzem ostatnim tematom. Na jutro zapowiedziany był test, automatycznie wyczułam pałę. Świetny początek roku.
   Usłyszałam sygnał przychodzącego sms-a. Zdziwiłam się, bo Harry nie miał jeszcze zapisanego mojego numeru, obstawiałam więc na przyjaciółkę - April. Sięgnęłam po telefon. Nadawca wiadomości nie wyświetlił się, przysłał mi za to jakieś zdjęcie. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam plik. Zamarłam i wytrzeszczyłam oczy, poczułam serce w przełyku. Zdjęcie przedstawiało mnie od tyłu, siedzącą przy biurku, jeszcze sprzed chwili. Zacisnęłam dłoń na telefonie i powoli odwróciłam się na krześle. Za mną stała tylko szafa.  


 ****************************************
 Drobne spóźnienie, ale co tam :D Zapraszam do komentowania <3
 
 


  
   

12 komentarzy:

  1. Boskie *_* Najbardziej podobała mi się końcówka .Kiedy wydasz książke? Chętnie kupie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, boskie... Ta końcówka, aaaa masakra <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ghduwhvwjudbeudjkwihd <3
    Boskie *-* <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa <3 Dajesz następny ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Chryste! Koniec mega! (mega to takie beznadziejne słowo, ugh). Dreszczyk emocji! Świetne! Piszpiszpisz!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebiste. *.*

    OdpowiedzUsuń
  7. Oh Matko *-*

    happyhappy-doll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdybym dostała takie zdjęcie chyba bym umarła O-o

    OdpowiedzUsuń
  9. Aż strach czytać ale nie da się przestać :DD

    OdpowiedzUsuń