niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 13

      Minęły dwa tygodnie, od kiedy wylądowałam w szpitalu, wpadając pod koła tej przeklętej ciężarówki. Ból wciąż dotkliwie przeszywał moje ciało, złamane żebro dawało się we znaki, jednak na pewno nastąpiła jakaś poprawa. Szkoda tylko, że nie psychiczna. Przez natłok informacji, które przyjęłam od Eydena w tym tygodniu robiło mi się niedobrze. Chłopak odwiedzał mnie niemal codziennie, oczywiście pod nieobecność rodziców, sumiennie tłumacząc mi, w jak głębokim bagnie się znalazłam i jakie kroki powinniśmy powziąć w tej, a nie innej sytuacji. Jedyne, co było dobre w tym wszystkim to to, że musiałam zrezygnować z roli Julii w Igrzyskach Teatralnych, przekazując ją jakiejś nieznanej mi desperatce.
    Harry nie pojawił się w szpitalu ani razu, nie odbierał też moich telefonów. Był wściekły, doskonale to wiedziałam. Potrzebowałam go, naprawdę, szczególnie teraz, kiedy wszystko się zaczęło poważnie komplikować. Eyden jednak zadbał o to, by do naszego spotkania nie doszło, tak "dla mojego bezpieczeństwa".
     Lekarz zabronił mi chodzić do szkoły do końca tego miesiąca, oznaczało to więc, że miałam sporo czasu spędzić w domu sama. Tata częściej miewał teraz zmiany dzienne, a mama, jak już mówiłam, znalazła pracę w szpitalu jako pielęgniarka. Jednak prawda była taka, że jeśli oczekiwałam relaksu i odpoczynku - miałam się zawieść już w najbliższym czasie.
   
    Kiedy rodzice opuścili mieszkanie, a ja zdążyłam ułożyć się wygodnie na kanapie i przywlec ze sobą chrupki, natychmiast zadzwonił dzwonek do drzwi.
    - Cóż za zabawna historia, twój Harry właśnie się do ciebie wybierał - odezwał się Eyden od progu. - Niestety zobaczył mnie i się rozmyślił, sierota.
    - Zamknij się - warknęłam i zamknęłam za nim drzwi. Chłopak wystawił rękę w akcie chęci pomocy, jednak wolałam z godnością sama dokuśtykać z powrotem na fotel.
    - Tylko nie mów, że jest jeszcze coś, o czym nie wiem - westchnęłam i usiadłam, nakrywając nogi kocem. Chłopak oparł się wygodnie o poduszki i uśmiechnął się pogodnie.
    - Nie wiesz jeszcze o wielu sprawach, kotku. Ale te najważniejsze kwestie już na szczęście za nami. Wiesz, że twoje wcielenie, z tego co widzieliśmy na ekranie telewizora, przebywa bardzo blisko nas. Bardzo blisko ciebie. Nie mamy więc wiele czasu. Domyślasz się, po co przyszedłem?
    - Eyden... Nie widzisz, w jakim jestem teraz stanie? - jęknęłam, zgadując, że chodzi mu o jego "trening - niespodziankę".
    - Dobrze wiem, że czujesz się lepiej i wiem, na co cię stać. W końcu obserwowałem cię przez ostatnie dwa lata. Gdzie twój wrodzony entuzjazm? No, wstajemy! - podskoczył zwinnie do mojego fotela i wyciągnął obie ręce. Już miałam zaprotestować, kiedy znów rozległ się dzwonek. Spojrzałam zaskoczona na drzwi.
  Czyżby to był Harry? Błagam, błagam aby to był mój Harry.
   - Alex? - wydukałam na progu, starając się zasłonić ciałem to, co stało w moim salonie.
   - Jak się czujesz? - przytuliła mnie. - Mogę wejść?
   - Eee... Dobrze... To znaczy... Czemu nie jesteś w szkole?
   - Zwolnili nas z prawie połowy lekcji, Amy musiała coś jeszcze załatwić na mieście, to pomyślałam, że wpadnę i zobaczę, jak się czujesz.
   - Dzięki, Alex, to bardzo miłe, tylko że...
   - Kotku, wszystko dobrze? - usłyszałam za moimi plecami zbliżające się kroki. Zamknęłam oczy i wypuściłam z ust spory zapas powietrza. Dobre wiedziałam, że on robił mi to specjalnie. Alex spojrzała zaskoczona najpierw na mnie, a potem na Eydena. Chłopak wziął jej dłoń i teatralnym gestem pocałował jej wierzch, uśmiechając się delikatnie. Dziewczyna wydukała coś niezrozumiałego do siebie, otwierając szeroko usta.
   - Witam panią, jestem Eyden.
   - Na pewno jej miło, to jest Alex - przewróciłam oczami i dałam mu niezauważalnego kuksańca w bok. Naprawdę, nigdy nie poznałam aż tak dwulicowego człowieka. Ba, stulicowego.
   Alex uśmiechnęła się szeroko i postąpiła kilka kroków na przód po schodkach ganku.
   - Przepraszamy najmocniej, ale właśnie wychodziliśmy - drogę zastąpił jej Eyden z przepraszającym wyrazem twarzy. - Umówiliśmy się.
   - Nikt się tu nie umawiał - syknęłam, kiedy chłopak próbował ubrać mi zapinaną bluzę. Alex stała w drzwiach, sama nie wiedząc, co zrobić. Była wpatrzona w chłopaka jak w obrazek.
   - Kochanie, pospieszmy się, bo spóźnimy się do teatru - popędził mnie, z poważnym wyrazem twarzy.
   - Zabiera cię do teatru? - wydusiła niedowierzająco zszokowana Alex. - Noe, nie mówiłaś, że masz chłopaka... - dodała szeptem, kiedy mijałam ją na schodkach, a Eyden zamykał drzwi na klucz. Nie mam pojęcia, jak go dorwał. Wiedziałam, że słyszy naszą cichą rozmowę.
   - Nie, nigdzie razem nie idziemy - odparłam dziarsko, wzruszając ramionami. W tym samym momencie znalazł się przy mnie i odwrócił mnie w swoją stronę.
   - Ależ tak, idziemy do teatru - rzekł z idealnym uśmiechem. - Pospiesz się, kochanie! - i zaklaskał.


    Wrzasnęłam.
 
     Ale nie wydarzyło się nic. Alex obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem, a Eyden zaśmiał się tylko pod nosem. No tak. Krzyknęłam sobie bez powodu.
     Objął mnie w pasie i kiwnął głową do zaskoczonej dziewczyny na pożegnanie, wyprowadzając mnie na drogę.
    - Alex, przepraszam, odezwę się potem! - krzyknęłam przez ramię. Boże, co za kompromitacja. Dziewczyna przyszła tu dla mnie, a ja, nie dość że ją spławiłam, to jeszcze ten błazen zrobił taki cyrk.
    - Co to miało być, idioto? - krzyknęłam, strącając jego rękę.
    - Była zachwycona, nie widziałaś? - mrugnął do mnie zaczepnie.
    Pokręciłam głową w niedowierzaniu. Nerwy sprawiły, że ból znów przejął moje ciało, doskwierając mi przy każdym kroku. Eyden spojrzał na mnie ukradkiem.
    - Źle się czujesz? - spytał, zadziwiająco szczerze.
    - Jakbyś nie wiedział - odburknęłam.
    Nawet się nie zatrzymując zbliżył się do mnie i wziął sprawnie na ręce. Nawet nie zauważyłam, kiedy już moje nogi fruwały nad ziemią.
    - Odstaw mnie na dół, Eyden - jęknęłam, choć było mi o wiele bardziej komfortowo. Miał bardzo silne ramiona.
    - Tak będzie i lepiej, i szybciej.
      Nie protestowałam więcej. Może to była jakaś forma przeprosin, wyrazu skruchy? Oby. Może jeszcze coś z tego człowieka będzie.
  
     Dotarliśmy do całkiem sporej polany, otoczonej z dwóch stron lasem, tak, że byliśmy całkowicie zasłonięci od najbliższych domów. Pewnie dlatego wybrał właśnie to miejsce. Byłam przekonana, że przyszłe wydarzenia będą dokładnie takie jak on - nienormalne.
   Chłopak postawił mnie na ziemi i oddalił się kilka metrów, stając naprzeciw mnie. Obserwowałam go zaskoczona. Byłam na niego zła - ale teraz czysta ciekawość zżerała mnie od środka.
   - Tupnij mocno nogą - poinstruował mnie donośnym głosem, którego echo odbiło się od lasu.
   - Po co?
   - Tupnij mocno nogą - powtórzył.
  Westchnęłam. Podniosłam nogę, po czym wbiłam stopę w ziemię. Po płaskiej powierzchni polany przebiegły ledwo widzialne zataczające się kręgi, jakby ktoś wrzucił do wody kamyk. Otworzyłam szeroko oczy. Co tak niezwykłego było w moje stopie? Tupałam po raz kolejny, obserwując rozlegające się po polu wstrząsy.
   - Co to takiego? - spytałam Eydena, zachwycając się moją nową supermocą. Chłopak zaśmiał się.
   - Jeśli to cię tak inspiruje, to jestem pod wrażeniem - stwierdził. - Jak wiesz, jesteś w stanie otworzyć Second Breathe, a raczej tylko jego portal. Najpierw należy pokonać portal, a dopiero potem otwiera się Bramę, ale to wytłumaczę ci później. Tupiąc nogą rozpraszasz fale, które transmituje, by pobierać dane z tego świata.
   - Second Breathe jest tu pod ziemią? - zdziwiłam się. Nie tak sobie to wyobrażałam.
   - Nie, ale to tu jest najlepsze miejsce, by ci zaprezentować właśnie te fale. Na płaskim, odgrodzonym od ludzi terenie - wyjaśnił. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
   - A jak otwiera się ten portal? - zapytałam, podchodząc nieco bliżej do niego. Cofnął się.
 Z tej odległości zdołałam zobaczyć, że zamknął oczy. Zaczął poruszać bardzo szybko ustami, jakby wymawiał długie, skomplikowane słowa. Jego twarz zwęziła się w poważnym, maksymalnym skupieniu. Miałam wrażenie, że to, co teraz robi, sprawia mu ból. Patrzyłam na niego oniemiała, czekałam na jego każdy ruch. Uniósł powoli nogę, przytrzymał ją chwilę w powietrzu, a następnie wbił ją z hukiem w ziemię.
    Nagle zerwał się gwałtowny wiatr, a grunt pod moimi nogami zaczął się trząść. Eyden wciąż stał wyprostowany, mrucząc coś pod nosem. Pod skaczącą silnie polaną straciłam równowagę i przewróciłam się na kolana, dłońmi próbując wyszukać czegoś, czego mogłabym się złapać. Silne podmuchy wiatru niemal popychały mnie naprzód, jakby zaraz miało pojawić się tu tornado.      Zaczęłam krzyczeć. Zacisnęłam mocno powieki. Błagam, niech to się skończy...


   I wszystko ustało. Wiatr przestał wiać, ziemia przestała się trząść, a przeraźliwy huk już się nie rozlegał. Leżałam na plecach, oddychając ciężko. Czułam się, jakby ktoś wpuścił mnie na moment do środka suszarki, a potem wrzucił do lodowatej wody. Uchyliłam powieki i ostrożnie się podniosłam.
   Ujrzałam Eydena, stojącego wciąż w tej samej pozycji. Stojącego na krawędzi ogromnej, czarnej dziury, ze schodami prowadzącymi w pustą otchłań, w dół.
         



   
  
****************************
Rozdział ,jest jaki jest, ale mam nadzieję, że się Wam podoba :) Pod ostatnim miałam 11 komentarzy, z czego jestem dumna na maksa <3 Komentujcie, krytykujcie, co chcecie. Kolejny rozdział pojawi się, kiedy będzie dobra ilość komentów :)

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 12

Donośny dźwięk sygnału nadjeżdżającej karetki.
Krzyki i tupoty stóp nad moją głową.
Głos Harrego, wołający mnie po imieniu.
Ludki w czerwonych kombinezonach.
Ciemność.






Irytujące pikanie tuż obok mnie.
Otworzyłam ostrożnie oczy. Nawet to sprawiło mi trudność. Chyba nie było części ciała, która by mnie w tym momencie nie bolała. Poczułam podejrzaną plastikową rurkę, przyklejoną tuż nad moimi ustami pod nosem, dokładnie taką, jaką pamiętałam z seriali o szpitalach.
   Czyżbym byłam w szpitalu? Nigdy w życiu do niego nie trafiłam, nie miałam pojęcia, jak to jest. Przychodziłam tu tylko wtedy, kiedy odwiedzałam kogoś z rodziny.
   Tak, charakterystyczny zapach, którego wręcz nie znosiłam otaczał mnie z każdej strony. Podniosłam nieco głowę. Leżałam na miękkim, wygodnym łóżku, przykryta białą kołdrą w jednej z sali szpitalnej. Obok mnie stało wysokie urządzenie z monitorem, z którego wydobywało się nieznośnie pikanie.
    - Noemi - usłyszałam nagle z drugiej strony zatroskany głos, niemal dostając zawału. Obok mnie siedział Harry, z małym, uroczym bukiecikiem w ręku. - Twoi rodzice właśnie pojechali... Jak się czujesz?
    -  Jakbym wleciała prosto pod ciężarówkę - wymamrotałam i odetchnęłam, kładąc głowę z powrotem na poduszkę. - Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam... Naprawdę rzuciłam się prosto pod koła? - spytałam, niedowierzając swojej głupocie i rozkojarzeniu.
    - Tak - Harry spuścił wzrok i złapał mnie za rękę. - To moja wina. Wołałaś mnie, a ja to zlekceważyłem. Przeze mnie masz złamane kilka żeber i mnóstwo innych obrażeń...
    - Twoja wina byłaby wtedy, gdybyś to ty mnie wepchnął pod tą ciężarówkę. Sama sobie doskonale poradziłam z tym zadaniem.
    - Noe, przepraszam, że się tak zachowywałem. Wiesz, że byłem po prostu zwyczajnie zazdrosny... Bo wiesz, ja...
    - Matko Boska, kotku! - przerwał mu donośny głos przy drzwiach, kiedy właśnie unosił swój bukiecik. Wyjrzałam Harremu przez ramię i otworzyłam usta. Przy wejściu stał Eyden. Eyden, stojący z wielkim bukietem fioletowych róż w rękach. Fioletowych. Chłopak trzymający mnie za rękę otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie, niemal z przerażeniem.
    - Kto to jest? - spytał, puszczając moją dłoń i odwrócił się w stronę zażelowanego bruneta.
    - Mógłbym się jej spytać o to samo - odfuknął, po czym zwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem: - Kochanie, co ci się stało? - przepchnął chłopaka i usiadł na krześle obok łóżka. Wściekły Harry spojrzał na ogromny bukiet róż, a potem na swój mały bukiecik. Odniosłam wrażenie, że zaraz spoliczkuje nim Eydena.
    - Co ty tu robisz? - syknęłam do niego podnosząc się gwałtownie, powodując kolejną falę bólu w okolicy żeber. Rzeczywiście chyba miałam je złamane.
    - Nie czujesz tej telepatii między nami? Przecież ja zawsze wiem, kiedy coś się dzieje - Eyden z triumfem wręczył mi fioletowe róże, kładąc je na kołdrze. Nie mam pojęcia skąd je wytrzasnął.
    - Nie pozwalaj sobie - wycedził przez zęby Harry, podchodząc bliżej. - Jakim prawem wszedłeś tu bez jej zgody?
    - A jakim prawem ty tu jesteś? - spytał z uśmiechem brunet koło mnie.
    - Jestem jej przyjacielem.
    - Tak? A z czyjego powodu ona tu leży? 
Harry zamknął raptownie usta i zmieszał się.
    - A ty skąd o tym wiesz? - podszedł jeszcze bliżej. Eyden wstał.
    - Nie muszę ci się tłumaczyć. Wolałbym porozmawiać z Noemi sam na sam - mrugnął do mnie.
    - Chyba żartujesz! - Harry pchnął go, czerwieniejąc z wściekłości. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Eyden poprawił sobie swoją skórzaną kurtkę i wyszczerzył idealnie proste zęby w uśmiechu.
    - Niezłego obrońcę sobie znalazłaś - powiedział do mnie.
    - Oboje się natychmiast się uspokójcie. Najlepiej obaj stąd wyjdźcie - mruknęłam, odstawiając w nogi bukiet róż. Harry spojrzał na mnie smutno.
    - Myślę, że lepiej będzie, jak jednak tobą zostanę - zaprzeczył Eyden z powrotem siadając na krześle. - Chcę z tobą porozmawiać, Noemi, na osobności. A twój koleżka może stąd wyjść. Mogę mu nawet do tego przy klaskać...
    Uniósł obie dłonie tak, jakby zaraz miały się zderzyć. Spojrzał na mnie wymownie. Wiedziałam co to oznacza i nie mogłam na to pod żadnym pozorem pozwolić.
   - Nie! Zostaw. To znaczy... Harry, rzeczywiście, mógłbyś zostawić nas na chwile samych? Zadzwonię potem do ciebie.
  Chłopak cisnął na podłogę swój bukiecik i wyszedł z sali zatrzaskując za sobą drzwi. Eyden uśmiechnął się zadowolony.
    - Nienawidzę cię - stwierdziłam,  kładąc się znów na łóżko. - Rujnujesz mi życie, rozumiesz? Nie masz prawa tak się odzywać do moich przyjaciół, ani tym bardziej im grozić. Czego chcesz tym razem?
    Brunet nic nie odpowiedział. Sięgnął po pilot od telewizora na stoliku i włączył któryś z kanałów. Akurat nadawali wiadomości, za długim biurkiem siedziała kobieta w średnim wieku w białej koszuli i krótkich blond włosach.
   - Dziś w Mesquite wybuchł kolejny pożar, tym razem ponad stuletniego dworku starszego małżeństwa, państwa Jefferson. Nie wiadomo jak doszło do tragedii i kto jest sprawcą, strażacy przyjechali na miejsce wypadku szybko, jednak nie udało się uratować pięknego zabytku. Żaden z członków rodziny nie został ranny...
    Na ekranie telewizora pokazany został stojący w płomieniach dworek i strażacy, skupiający wokół  siebie mnóstwo zaintrygowanych aferą gapiów.
    - No i co? - spytałam, kiedy transmisja dobiegła końca. Eyden przewrócił oczami.
    - Naprawdę tego nie zauważyłaś?
    - Niby czego? Tego przystojnego strażaka? Pewnie, że tak - odrzekłam ze złośliwym uśmiechem.
Chłopak nie dając się wytrącić z równowagi ponownie złapał pilot i przycisnął kilka guzików naraz. Obraz na ekranie zaczął się przewijać do tyłu.
    - Serio jest tu zainstalowana opcja cofania? - zmarszczyłam brwi.
    - Ona jest zainstalowana w mojej głowie. A teraz patrz...
Puścił film, czekając do momentu, aż pokazany będzie tłum gapiów na tle płomieni. Nagle zatrzymał obraz, robiąc pauzę.
    - Widzisz coś w tym podejrzanego? Spójrz dokładnie.
  Westchnęłam i skupiłam wzrok na ekranie. Jakiś facet z dzieckiem, kolejny facet, tylko że grubszy, wysoka kobieta w koku, ruda nastolatka, starsza babka w berecie, a na drugim końcu pod drzewem ja.
   CO?!
   Zerwałam się z łóżka, wyciągając głowę w stronę telewizora. Przecież tam stałam ja!
   - Co to w ogóle jest?! - niemal krzyknęłam.
   - Jak sama widzisz, mamy mały problem - powiedział spokojnie Eyden.
   - Rzeczywiście, ledwo zauważalny. Ta transmisja leci na żywo, tam stoję ja, a ja jestem tu! - nie ważne jak głupio to zabrzmiało, zaczęłam panikować.
   - Uspokój się - chłopak wyłączył telewizor i odrzucił pilot na stolik. - Po pierwsze się uspokój. Dwa głębokie wdechy, ale już.
   Posłusznie wciągnęłam do płuc powietrze i oparłam się o ramę łóżka.
   - A teraz posłuchaj. Jesteśmy umówieni na jutro, więc niech tak pozostanie, z racji tego, że nie jesteś w najlepszym stanie. No proszę, zrymowało mi się - wyszczerzył zęby.
   - Eyden - jęknęłam.
   - Dobrze, dobrze. A właśnie, zanim przejdę do rzeczy, zachowałaś się bardzo niemile, chcąc o wszystkim opowiedzieć twojemu Harremu. Kto by pomyślał, że karma za nieuczciwe zachowanie naprawdę istnieje?
    To niemożliwe. Czyżby ten psychopata miał nade mną aż tak potężną władzę?
    - To ty mnie pchnąłeś pod ciężarówkę? - wydukałam z niedowierzaniem.
    - Musiałem, przepraszam. Dobrze wiesz, że złamałaś zasady.
    - Ty idioto! - zaczęłam okładać go pięściami, niczym mała dziewczynka. Byłam na niego wściekła, po prostu wściekła. - Jak mogłeś mi to zrobić?!
    - Ale jest jeden plus tego - złapał moje ręce i z łatwością odsunął od siebie. Za dużo szkód mu nie wyrządziłam. - Dowiedziałem się od lekarza, że została uszkodzona twoja tętnica w lewej ręce, przez co jest w niej niewyczuwalne tętno.
    - Jesteś idiotą, Eyden!
    - I właśnie w ten sposób oszczędziłaś mi nieprzyjemnego okaleczania cię - kontynuował. - Aby dostać się do Second Breathe, musisz pozbyć się chociaż kilku atutów żyjącej istoty, a najważniejszym z nich jest właśnie tętno. Musiałbym ci specjalnie uszkodzić tę tętnicę nożem, albo siekierą.
    Zaniemówiłam. Chciało mi się płakać. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś okropnym koszmarze, że zaraz się obudzę...
    - Z tą siekierą żartowałem - puścił do mnie oczko. - Starczyłby zwykły nóż.
  Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści. Wypuściłam powietrze z ust, próbując się uspokoić. Miałam dreszcze.
   - Dlaczego. Widziałam. Siebie. Na. Tym. Ekranie - wycedziłam przez zęby, chcąc mieć już tą idiotyczną rozmowę za sobą.
   - Jakby ci to powiedzieć...
   - Jak najprościej, jak najkrócej.
   - Twoje przyszłe wcielenie niespodziewanie wydostało się na ziemię. Próbuje cię odnaleźć i zgładzić, by pozbawić cię twojej duszy i samo szybciej ją przejąć.
  




           
 

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 11

    Obudziłam się gwałtownie, z wrzaskiem siadając na łóżku. Łzy spłynęły mi po policzku, ukryłam twarz w dłoniach, kładąc głowę na kolanach. Przez chwile nasłuchiwałam, czy przypadkiem nie słyszała mnie mama i nie ma zamiaru skontrolować kto jest w pokoju, bo tak naprawdę wkradłam się do domu w środku nocy. Co jak co, ale tłumaczenie się z tego całego bagna było ostatnią rzeczą, którą chciałam zrobić w tym wcieleniu.
     Cholera. Wcielenia.
 Podniosłam głowę i wytarłam sobie kawałkiem koszulki twarz. Spokojnie, uspokój się, oddychaj. Zacznijmy od rozsądnego podsumowania tego, co już wiemy.
   Po pierwsze, byłam całkowicie uzależniona i przywiązana łańcuchem do kompletnie obcego, aroganckiego chłopaka, którego w dodatku praktycznie nie znałam.
   Po drugie, z tego co zrozumiałam, zostałam wybrana, by udać się do jakiejś bramy i wprowadzić ład i porządek między wcieleniami, oraz zaprogramować koniec świata. Zgodnie z umową, miałam się tam udać po raz pierwszy w najbliższym czasie.
   Po trzecie, Eyden na odchodnym w nocy zagroził mi, że jeśli komukolwiek pisnę choć słówko, nie zawaha się klasnąć w dłonie po raz kolejny. Potwierdzało to, że to właśnie on stał za sprawą całego zdarzenia w lesie, oraz że nie był normalnym człowiekiem, bo posiadał nadludzkie zdolności. Na normalnego zresztą nawet nie wyglądał, i mógł być bardzo, ale to bardzo niebezpieczny. Poza tym bałam się go. Jak cholera.
    Dlaczego właściwie ja? Nie mógł se wziąć chociażby Amy? Albo zadufanej Jannet? Ta z pewnością byłaby wniebowzięta, że wreszcie może być w centrum uwagi. Chociaż w sumie każdemu by o tym rozgadała...
  Podsumowując - to koniec.
 
                                                           ***


    Nie zmrużyłam oka. Siedziałam na łóżku do rana, dręcząc się okropnymi myślami, co mnie właściwie czeka i z czym będę musiała się zmierzyć. No i upewniałam się oczywiście, czy to wszystko przypadkiem mi się nie przyśniło, wgapiając się w poprzedni liścik od Eydena.
    Przed wyjściem do szkoły natknęłam się na rodziców. Wyjaśniłam im, że młodsza siostra Amy (nie, Amy wcale nie ma siostry) poważnie się rozchorowała w nocy, toteż jej tata odwiózł mnie do domu. Nie chciałam ich budzić, więc po cichu wślizgnęłam się do pokoju. Połknęli to jak nic, mama nawet mi pochlebiła za moją odpowiedzialność, bo mogłam się zarazić. Eh.
    Kiedy zaparkowałam swoją Toyotę na szkolnym parkingu, zakręciło mi się w głowie. Musiałam wyglądać jak zombie, nie miałam odwagi spojrzeć nawet w lusterko. Wyłączyłam silnik i wyciągnęłam z torby butelkę wody, z której ostrożnie upiłam kilka łyków. Usłyszałam obok znajomy warkot motoru.
    - Hej, mała - rzucił jak zwykle uśmiechnięty Harry, schodząc ze swojego cacka. - Przecież mogłaś zadzwonić, podwiózłbym cię.
    - Hej, hej. Wiem, tata po prostu poprosił mnie, żebym sprawdziła, czy wszystko działa jak należy - skłamałam wymijająco. Po prostu z każdą chwilą coraz bardziej miałam ochotę wyrzucić z siebie to wszystko, co chcę mu powiedzieć. Przez ten krótki okres czasu znów nabrałam do niego pełnego zaufania. Musiałam niestety nauczyć się, jak nie mówić całej prawdy.
    - No tak, ty się znasz na tym najlepiej - zażartował i pomógł mi wyjść z auta. Ruszyliśmy w kierunku budynku szkoły. - A tak w ogóle, razem z kumplami organizujemy jutro ognisko na mojej działce, niedaleko stąd. Wpadniesz?
    - Jasne. Nie obraziłbyś się, gdybym zabrała ze sobą Amy i Alex? - spytałam.
    - Amy? - chłopak skrzywił się.
    - Nie lubisz jej? - z jednej strony rozumiałam, że można nie lubić takiego typu laski, jaką była Amy, ale z drugiej zrobiło mi się głupio. Wiedziałam, co czuje do Harrego.
    - Jest taka... czy istnieje choć jedna plotka, o której ona by nie słyszała? Ba, nie zdziwiłbym się, gdyby ona je rozsiewała - stwierdził z niechęcią. - Nie mój typ.
    Właśnie miałam mu na to odpowiedzieć, kiedy zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i zaniemówiłam. Dzwonił "Eyden <3", numer, którego nigdy nie zapisywałam, ani nigdy w życiu nie wpisałabym z taką nazwą w kontakty. Jakim cudem znalazł się w moim telefonie?!
    - Przepraszam na chwilkę... - wydukałam i oddaliłam się trochę od Harrego. Kiwnął głową.
    - Czego chcesz? - syknęłam do słuchawki niedowierzająco. - I skąd masz mój numer?
    - Wiem o tobie więcej, niż myślisz - usłyszałam znajomy, serdeczny śmiech, w którym było tyle sarkazmu, że to się w głowie nie mieści. - Poza tym kupiłem sobie telefon i zachciało mi się nim pobawić. Fajna zabawka.
    - Gadaj, po co dzwonisz? - Harry obejrzał się z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.
    - Chciałem usłyszeć twój głos, kotku.
    - Nie mów do mnie kotku! - warknęłam, stanowczo zbyt głośno.
    - Noemi, wszystko gra? - Harry postąpił kilka kroków do przodu. Wycofałam się nieco i uniosłam kciuk w górę z przyklejonym na twarzy uśmiechem numer sześć.
    - Albo mówisz czego ode mnie chcesz, albo się rozłączam. - ostrzegłam Eydena.
    - Nie ma sprawy, zamówiłem tą rozmowę na twój koszt. Dobra, przejdę do rzeczy, bo ci żyłka pęknie. Czeka cię pierwszy trening-niespodzianka - usłyszałam, że się uśmiecha.
    - Jaki do cholery trening?
    - Gdybym ci powiedział, nie byłaby to już niespodzianka, kotku. - Zacisnęłam zęby. - Spotykamy się jutro o... powiedzmy osiemnastej, na cmentarzu na Sparrow 13.
    - Człowieku nie będę łazić za tobą na żaden cmentarz! - syknęłam do słuchawki, wściekła na samą siebie, że w ogóle odebrałam ten telefon.  Eyden westchnął.
    - Dobrze, zatem spotkajmy się koło cmentarza i pójdziemy w inne miejsce. Wybiorę jakąś łączkę.
 I co wtedy? Może piknik o zachodzie słońca?
    - Mam już plany.
    - To z nich zrezygnuj, proste. Jutro widzę cię w umówionym miejscu, powtarzam, o osiemnastej. A, no i przypominam, że oczywiście bez świadków, kotku. Do zobaczenia - rozłączył się.
    Zaniemówiłam. Cisnęłam komórkę do kieszeni i z wściekłą miną ruszyłam z powrotem do zmartwionego Harrego.
    - Wszystko w porządku? - zaniepokoił się. - Kto to dzwonił?
    - Tak. Nikt ważny - odparłam, po czym wkroczyliśmy do szkoły. Nie musiałam nic zostawiać w szatni, więc udaliśmy się prosto do sali od hiszpańskiego, na który uczęszczałam razem z Harrym. - Przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia, nie mogę z wami jutro jechać...
    - Co takiego do załatwienia? - spojrzał na mnie uważnie z zawiedzeniem w oczach. - Wszystko w porządku?
    - Mówiłam już, jak najbardziej, po prostu coś wyleciało mi z głowy...
    - Na pewno cię nie będzie? Mów co się dzieje. I jaki "kotek"? - oburzył się. - Mam mu sprzedać mu gonga? - uniósł zawsze w gotowości pięść. Zaśmiałam się niewinnie.
    - Nie, nie. To ktoś sobie robił żarty, nawet go dokładnie nie znam. - usiedliśmy pod ścianą koło drzwi.
    - Noemi, wiem, że chcesz mi o czymś powiedzieć, więc słucham. Nie ufasz mi, czy jak?
     Zacisnęłam zęby. Nie mogłam mu powiedzieć. Nie mogłam, dla jego bezpieczeństwa. Eyden od razu by się o wszystkim dowiedział.
    - Harry, dziękuję, ale wszystko jest naprawdę w porządku - powiedziałam dobitnie.
    - Nigdy nie byłaś taka nabuzowana na kogoś - zauważył.
    - Mam dziś gorszy dzień.
    - Przez kogo?
    - Harry!
   Zadzwonił dzwonek. Wstałam i ruszyłam do sali, rzucając torbę na ławkę. Doceniałam, że się martwił, ale bez przesady, był już nachalny.Tym bardziej, że jeszcze chwila i mu wszystko kurde powiem. Chłopak usiadł po drugiej stronie sali. Wolne miejsce obok niego zajęła uradowana Amy, która zdyszana wbiegła razem z Alex po dzwonku i wykorzystała idealną okazję, by usiąść obok Harrego. Uśmiechnęłam się do nich. Na urażonego chłopaka bałam się nawet spojrzeć.
         
                                                 ***
 
      Po długiej przerwie na stołówce udałam się razem z dziewczynami, Jannet i przyklejoną do niej Leą na angielski. Na dzisiejszą lekcję przypadły wstępne przygotowania do Igrzysk Teatralnych, z finałową sztuką "Romeo i Julia", na której rolę czaiło się pół lasek z klasy, głównie Amy. Kiedy zajęłyśmy miejsca, nauczycielka od razu przystąpiła do rzeczy.
    - Moi drodzy, nastąpiła dość istotna zmiana w terminarzu sztuk. Finałowy "Romeo i Julia" wskoczy zaraz na pierwsze miejsce, co oznacza, że odegramy ją już za miesiąc.
    Po sali przeleciał pomruk niezadowolenia, a zarazem wzrostu ekscytacji.
    - Z gronem nauczycieli uznaliśmy, że tak będzie lepiej - kontynuowała młoda kobieta. - Dziś zajmiemy się przydzieleniem ról. - Amy podniosła się na krześle. - Myślę, że główną rolę Romea przekażemy Eddiemu Brownowi... Poradzi sobie. - nie patrząc na czerwonego jak burak otyłego chłopaka, w którym rozpoznałam tego, który dłubał sobie w nosie na pierwszej lekcji, podała mu scenariusz sztuki.
    Kilka osób parsknęło śmiechem. Biedny Eddie bezgłośnie protestował, ale pani Turner przeszła do następnej roli.
    - Natomiast rolę Julii przydzielimy...Komu by tu...O, Noemi, jesteś nowa, więc spróbujesz swoich sił - podeszła do mnie i również wręczyła scenariusz. Zamarłam. Że co?!
   Amy i Alex poklepały mnie po ramieniu, dusząc się ze śmiechu. Dostrzegłam złośliwe spojrzenie Jannet. Gdyby nie fakt, że Romeem będzie Eddie, normalnie zabiłyby się z zazdrości.
    - Amy, ty zagrasz Martę - dziewczyna spoważniała. Zamknęła oczy, zgaduję, że liczyła sobie  do dziesięciu.
   Kiedy tylko zadzwonił dzwonek, rzuciłam się do biurka pani Turner i położyłam na nim scenariusz.
   - Proszę pani, przykro mi, ale nie zgłaszałam się do tej roli. Nie nadaję się do takich rzeczy - wzruszyłam ramionami. Nauczycielka pakując długopis do torby spojrzała na mnie z uśmiechem.
   - Noemi, jestem przekonana, że doskonale sobie poradzisz. Każdy w tej klasie odgrywał już rolę, teraz twoja kolej. Będzie dobrze. Przepraszam, mam dyżur, wyskakujcie z sali.
    Jęcząc wyciągnęłam za rękę duszącą się ze śmiechu Amy na korytarz.
    - Wiem, jak bardzo zależało ci na tej roli, więc z dumą ci ją przekazuję - oświadczyłam.
    - Nie ma mowy - parsknęła dziewczyna. - W życiu nie pocałuję Eddiego Browna!
    - To taka z ciebie aktorka? Amy, proszę cię... Zrób to dla mnie - chwyciłam ją za rękę.
    - Przykro mi, Noe, wszystko, ale nie to - znów zaniosła się zduszonym śmiechem.
 Minął nas Harry z grobową miną, z rozmachem zatrzaskując za sobą drzwi budynku szkoły.
     Przeprosiłam dziewczyny i ruszyłam za chłopakiem. Nie mogłam znieść jego obojętności. Nie mogłam znieść tego, że musiałam kłamać mu w żywe oczy, że wszystko jest okej.
    Wybiegłam na parking. Harry wsiadał właśnie na krwistoczerwony motor i zakładał na głowę swój kask. Zatrzymałam się i zacisnęłam zęby. Nie wytrzymam. Powiem mu. Powiem tu, i teraz. Eyden nic mi nie zrobi.
    - Harry! - krzyknęłam, kiedy odpalił silnik i rzuciłam się w jego stronę, wpadając prosto pod koła ciężarówki dostawczej.



*************************************
Heloooł, mam nadzieję, że się Wam podobał rozdział ^^ Miłego wieczoru życzę <3
<a href="http://www.bloglovin.com/blog/11990623/?claim=5vz5mqtanca">Follow my blog with Bloglovin</a>
   

środa, 12 marca 2014

Rozdział 10

   -  Masz rację. Ale my nie jesteśmy ludźmi - powiedział i wbił we mnie najprzenikliwsze ze wszystkich swoich znanych mi spojrzeń. Westchnęłam.
   - Nie bardzo wiem, kto tu powinien się leczyć: ty, że to powiedziałeś, czy ja, że tu do ciebie przyszłam - odparłam i założyłam ręce na piersi.
   Eyden poprawił sobie zażelowaną jak zwykle fryzurę i obdarzył mnie serdecznym uśmiechem.
   - Pozwól, że zaczniemy od nowa - znów wskazał na fotografię starszej kobiety na płycie grobu.
   - Coś ty się tak uparł na tę staruszkę? - przerwałam mu. Zmierzył mnie ponuro i pociągnął za ramię w stronę następnego pomnika. Na zdjęciu znajdował się tym razem młody chłopak o ciemnych włosach, który prawdopodobnie nie dożył jeszcze dwudziestki. Na fotografii uśmiechał się lekko.
   - Każdy człowiek na świecie, zarówno ten żywy, jak i nie, posiada pewien numer identyfikacyjny. - wytłumaczył cierpliwie.
   - Coś jak numer pesel?
   - Mniej więcej - uśmiechnął się, rad, że próbuję współpracować. - Tyle że nie przypada on na ciało człowieka, tylko na jego duszę. Wiesz co to dusza, prawda?
    Pokiwałam głową.
   - Każdy ma duszę, lecz czasem jest ona, że się tak wyrażę, używana.
Nie miałam pojęcia dlaczego, ale powoli zaczynałam poważnieć. Z każdym jego słowem bardziej skupiałam się na tym, co do mnie mówi. A mówił bardzo przekonująco.
   - I teraz przejdziemy do istotniejszej sprawy - kontynuował, bacznie mnie obserwując. - Jak wiesz, na człowieka składa się i dusza, i ciało. Na świecie istnieje stała liczba dusz, adekwatna do liczby mieszkańców Ziemi. Można je produkować, lecz zdarza się to niezmiernie rzadko, gdyż ich produkcja zajmuje wiele czasu, poświęcenia i przede wszystkim - mnóstwa energii.
   - Ile? - zaciekawiłam się.
   - Cóż - zmarszczył brwi. - Sądzę, że cały świat przynajmniej na godzinę zostałby pozbawiony prądu.
   Otworzyłam szeroko oczy. Cały świat na jedną duszę? I od kiedy ja zaczęłam wierzyć w to, co on gada?
   - Idziemy dalej. Słyszałaś o ziemskich wcieleniach? - zapytał mnie, opierając się o pomnik.
   - Oglądałam kiedyś o tym program w telewizji - zmarszczyłam brwi. - Chodziło o to, że kiedy człowiek umiera, jego duszę przejmuje inne ciało. Ale nie wszyscy w to wierzą.
    Eyden uśmiechnął się uradowany.
   - No proszę, kolejny etap zaliczony. - przybił mi piątkę. - Dokładnie tak, prawda. Do tego właśnie zmierzam, Noemi - na każdego osobnika, wliczając w to także zwierzęta, przypada tysiące różnych wcieleń, czyli nieobecnych kopii ciał przeszłych i przyszłych istnień. Ich historia sięga czasów przed starożytnym Egiptem, a kolejki oczekujących ciągną się do milionów lat naprzód.
   - Mam jedno pytanie - przerwałam mu.
   - Tak?
   - Czy ty jesteś na pewno normalny? - spytałam całkiem poważnie.
   - Gdybym nie był, bym ci to powiedział - odparł. - Jeszcze jakieś pytania? Tylko na temat proszę.
   - Gdzie są teraz te wcielenia?
   Zamyślił się.
   - Rozejrzyj się. Widzisz pewien rodzaj świata, prawda? - próbował mi to wytłumaczyć. Przytaknęłam.
   - Spróbuj sobie więc wyobrazić, że gdzieś kompletnie w innej czasoprzestrzeni istnieje podobny, duży świat, tylko troszkę inaczej zaprogramowany. Mieszkańcy widzą ciebie, lecz ty nie widzisz ich.
   - I gdzie w tym wszystkim jestem ja? - jęknęłam niedowierzająco, otrzepując buty z ohydnego cmentarnego błota.
   - Powoli do tego zmierzam. Bo widzisz, jak już mówiłem, te wszystkie wcielenia muszą gdzieś istnieć, mieszkać, czekać na swoją kolej, by ujrzeć prawdziwe światło. Mówię oczywiście o tych, które aktualnie nie są w użyciu w czasie rzeczywistym. Ich lokalizację nazywamy bramą Second Breathe, co oznacza "drugi oddech". Nie pytaj dlaczego tak, niedługo sama się przekonasz. Kontynuując, wcielenia są bardzo niecierpliwe i nerwowe, wiedząc, że ich kolej przypada czasem za kilka tysięcy lat, toteż panuje tam niemałe zamieszanie. Nieraz dochodzi nawet do zamieszek. Sama pewnie zauważyłaś, że jest ich tam stanowczo za dużo, przynajmniej na chwilę obecną, biorąc pod uwagę fakt, iż można jest spokojnie produkować na czas, kiedy mają opuścić bramę.
   Przestąpiłam z nogi na nogę i objęłam się ramionami. Zaczynało się robić chłodno, a nieprzyjemna atmosfera na cmentarzu nie sprzyjała sytuacji.
    - Eyden, co ja mam robić? - wyrzuciłam z siebie, spoglądając mu prosto w oczy.
   Chłopak spojrzał na mnie i wyprostował się, jakby chciał mi zasalutować.
    - Noemi Edwards, zostałaś naznaczona i wybrana jako jedyna mieszkanka Ziemi, która przejmie władzę absolutną nad wszystkimi wcieleniami na świecie i poprowadzi bramy Second Breathe. Twoim zadaniem będzie wybranie Trójkąta Ciała, czyli przydzielenie na każdą istotę tylko i wyłącznie trzech wcieleń, a następnie zaplanowanie i całkowite zaaranżowanie końca świata.
    
  

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 9

  - Dlaczego wyszłaś do tego zboczeńca?! - zarzucały mnie pytaniami Amy i Alex, kiedy po pokonaniu drogi do domu w grobowej ciszy zaparkowałyśmy pod moim domem. Odkleiłam się od dziewczyny i otarłam mokrą od łez twarz. Nie miałam pojęcia, co mnie tak rozżaliło; powinnam raczej wrzeszczeć, albo dostać padaczki, czy coś w tym stylu. Płakanie to nie była moja działka.
  - To był jakiś frajer z imprezy obok, chciał nas po prostu nastraszyć. Był nawalony i tyle - uśmiechnęłam się, starając, by mój głos się przypadkiem nie złamał.
  - Był dość przekonujący - odparła poważnie Amy i odwróciła się do nas na przednim fotelu. - Dlaczego wtedy płaczesz?
  Na pewno nie miałam zamiaru ich mieszać w tego całego Eydena. Wolałam go załatwić sama, zresztą czułam w kościach, że nic dobrego z tego nie wyniknie. To wszystko nie było normalne
  - Uderzyłam się mocno w kolano - powiedziałam, wykrzywiając z bólu teatralnie twarz. - W dodatku te emocje... Wiecie, sama się zlękłam. Nerwy mi puściły, przepraszam.
  Amy pokiwała smutno głową, a Alex ponownie mnie objęła.
  - Ale przyznajcie, że poczułyście się jak w prawdziwym horrorze! - zaczęła nagle podekscytowana Amy. - Zawsze tak chciałam, ale nie sądziłam, że to aż tak wyczerpujące emocjonalnie...
   Zaśmiałyśmy się słabo. W sumie, jakby nie patrzeć, ta cała sytuacja od boku mogła wyglądać niemal komicznie.
   Pożegnałam się z wylewnie dziewczynami i dowlokłam do domu. Nastał już ciepły wieczór, powodujący przyjemną atmosferę wewnątrz mieszkania. Tata siedział na fotelu z gazetą i przeglądał ogłoszenia pracy, zapewne dla mamy. Kiwnęłam mu na przywitanie głową.
   - Jak było? Długo wam to zajęło - mruknął znad lektury. - Wszystko dobrze?
   - Pewnie. Wiesz, babskie zakupy to jednak babskie zakupy. Gdzie mama?
   - Poszła się zdrzemnąć u góry, chyba udało jej się znaleźć pracę w pobliskim szpitalu. Na wszelki wypadek szukam czegoś jeszcze...
   - Super, cieszę się. Będę u siebie, jak co - uśmiechnęłam się szeroko i czym prędzej wdrapałam się po schodach do mojego pokoju.
    Zdjęłam z siebie bluzę i rzuciłam ją na łóżko - było mi zbyt gorąco. Wyjęłam z kieszeni świstek papieru od Eydena i przeczytałam staranne pismo:

                                            "Cmentarz (ten najbliżej Ciebie) ul. Sparrow 13
                                                                   godzina 00:00"

   Usiadłam na łóżko i ukryłam twarz w dłoniach. Co jeszcze?! Mam się sama wymknąć z domu o północy na cmentarz, gdzie będzie czekać na mnie umysłowo chory facet?
    A może... A może pójdę z tym po prostu na policję, zamkną gościa i będzie po sprawie?...
Wróciłam myślami do przewalonego jednym klaśnięciem sporego drzewa. (Dlaczego ani Amy, ani Alex nie zwróciły na nie uwagi?) Szczerze wątpię, żeby nawet więzienie mogło powstrzymać takiego typa. Zresztą nie miałam na niego żadnych dowodów.
     Jeszcze.
 Nagle zaświtał mi w głowie genialny pomysł. Może powiem o wszystkim Harremu i poproszę go, by poszedł tam jutro ze mną, tylko w ukryciu? Miałabym świadka, a także ochroniarza, gdyby doszło co do czego. Ten cały Eyden mógł się posunąć niemal do wszystkiego.
   Odwróciłam karteczkę na drugą stronę.
                                                         
                                                "Oczywiście, spotykamy się bez świadków. Będę doskonale
                                                              wiedział, czy jesteś sama. :)"

Zrzedła mi mina. Po co, do cholery, on postawił na końcu tą uśmiechniętą buźkę? To miała być groźba, czy co?
  Moje plany legły w gruzach. Kim on był? Kiedy mówił, wydawało mi się, jakby był z innego świata. Ciekawe, czy w ogóle miał telefon. A jeśli to on wysyłał te dramatyczne sms-y? Tak, wszystko by się zgadzało! Już ja mu to wygarnę! A jeśli to nie pomoże, natychmiast zmieniam numer.
   Zresztą i tak chciałam przejść do Orange.
Tylko co z tym odbiciem w lustrze? Czy ja miałam jakąś schizę? Ta scena z nożem wydawała mi się znajoma, gdzieś już to widziałam...

                               ***
         Następnego dnia była sobota. Rano ciepłe promienie słońca wlały się do mojego pokoju, budząc mnie delikatnie z niespokojnego snu. Ani trochę nie było mi teraz miłe cieszyć się cudowną pogodą, mimo że to mógł być mój ostatni dzień życia. Chciało mi się wręcz płakać. Bałam się jak cholera.
    Nie było mi trudno puścić ściemę rodzicom, że dziś będę nocowała u Alex. Oni i tak jej nie znali, ale wyrazili zgodę ciesząc się, że mam wreszcie jakieś koleżanki. Musiałam tylko wykombinować, co będę robić przez ten czas, kiedy opuszczę dom. Nie mogłam przecież wyjść o północy, tata uparłby się, że mnie zawiezie autem, a do tego nie mogłam dopuścić. 
   Kiedy wybiła dziesiąta wieczorem, pożegnałam się z rodzicami, próbując nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Chciałam się mamie rzucić na szyję z myślą, że mogę jej już nigdy nie zobaczyć, ale musiałam się powstrzymać. Musiałam. Wcześniej zapakowałam sobie podstawioną torbę z ciuchami. W rzeczywistości wrzuciłam tam młotek i mapę miasta, a do kieszeni upchnęłam gaz pieprzowy, który dostałam niegdyś od mamy, tak na wszelki wypadek. Dziś mógł mi się przydać.
    Zarzuciłam torbę na ramię i wkroczyłam na chodnik, przeszywając ciepłe, gęste powietrze swoim nierównym oddechem. Kiedy upewniłam się, że na pewno nie widać mnie z okna mojego domu, przycupnęłam na murku obok ulicy i wyciągnęłam mapę. Cmentarz rzeczywiście nie był daleko, wystarczyło przemknąć się obok Harrego, następnie skręcić kilka przecznic w lewo, a pod lasem znajdowała się już upiorna równina. Wzięłam głęboki oddech, zwinęłam mapę i ruszyłam wolnym, swobodnym krokiem w drogę. Miałam dwie godziny, a nie zamierzałam sterczeć na cmentarzu, czekając na tego zboczeńca. Próbowałam potraktować to wszystko jako trzecią wycieczkę krajoznawczą.
Tyle że te, zawsze kończyły się dla mnie tragicznie.
Do trzech razy sztuka.
    Przeczekałam dany mi czas w pobliskiej kafejce, chyba jedynej, która była otwarta do czwartej nad ranem. Chociaż oceniając po towarzystwie, które zaczęło się tam gromadzić zaczęło to bardziej przypominać nightclub. Skończywszy swoją herbatę melisę na uspokojenie i orzeźwiający koktajl z malin zdeterminowana opuściłam club. Zerknęłam na zegarek - zostało mi 10 minut - w sam raz na dotarcie.
      Stara, zardzewiała brama cmentarza na Sparrow 13 otworzyła się z przeraźliwym skrzypnięciem. Oddychając głęboko wślizgnęłam się na najupiorniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziłam. W życiu nie chciałabym być tu pochowana. 
    Czy Eyden już tu był? Gdzie miałam go szukać? Między tymi ohydnymi, popękanymi pomnikami?
    Krzywiąc się ze strachu ruszyłam dróżką między grobami, rozglądając się za chłopakiem. Może weszłam od złej strony? Cmentarz był dość spory, mogłam pomylić wejścia.
   Nagle zachwiałam się na ruchomym piasku i kiedy miałam już wpaść do świeżo wykopanego grobu ktoś chwycił mnie za rękę. Wrzasnęłam i zakryłam oczy. Usłyszałam gromki śmiech.
   - No proszę, przyszłaś - powiedział Eyden, doprowadzając mnie do pozycji pionowej. - Brawo za odwagę.
   Serce biło mi jak oszalałe, czułam je w gardle. Spojrzałam na chłopaka i w pierwszej chwili poczułam ulgę, że jednak nie jestem tu sama. Bądź co bądź, gdyby nie on, leżałabym teraz nieprzytomna w grobie. Albo martwa ze strachu.
   - A miałam inne wyjście? - odgryzłam się, kiedy odzyskałam oddech. - Po co mnie tu przywlokłeś?
   - Przejdę od razu do rzeczy - powiedział i trzymając mnie czule pod rękę zaprowadził kilka metrów dalej pod okazały, duży pomnik. - Widzisz to zdjęcie? - wskazał gładką dłonią na fotografię spoczywającej tu starszej kobiety z siwymi włosami. Pokiwałam głową. - Jak widzisz, jesteśmy na cmentarzu, a więc ona nie żyje.
   - No co ty? - mruknęłam. Zignorował to.
   - Każdy człowiek kiedyś umrze i będzie tak leżał. Z wyjątkiem nas.
Spojrzałam na niego zaskoczona i zachichotałam. Nie spodziewałam się, że takie coś palnie. Uśmiechnął się pobłażliwie.
   - Wszyscy ludzie umierają - zauważyłam.
   - Masz rację. Ale my nie jesteśmy ludźmi.




**********************
Rozdział dodałam wyjątkowo szybko, mam szczerą nadzieję na jak największą ilość  komentarzy. ^^ Kolejny rozdział pojawi się, kiedy pojawi się ich nieco więcej :)


  

    

  
    
 

 




czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 8

  Oddech znów niebezpiecznie przyspieszył. Uniosłam wzrok znad telefonu i ostrożnie rozejrzałam się po pustej łazience. Kiedy mój wzrok padł na szerokie, duże lustro - zamarłam.
   Zobaczyłam swoje odbicie. Odbicie, które stało tyłem do mnie. Odbicie, które pomimo, że stałam w bezruchu zaczęło się powoli obracać w moją stronę, by nasze oczy się spotkały. Wyprostowałam się i z przerażeniem obserwowałam jak lustrzana "ja" staje twarzą do mnie. Otworzyłam szeroko oczy. Miała taką samą, panicznie przerażoną minę, była tak samo ubrana. Różnił nas tylko jeden szkopuł. Dziewczyna z lustra sięgnęła ręką za plecy i wysunęła ją, trzymając w dłoni nóż, skierowany ostrzem w moją stronę.



   Wybiegłam z wrzaskiem z łazienki, zatrzaskując za sobą szybko drzwi. Rzuciłam się biegiem korytarzem, napotykając zaskoczone spojrzenia innych ludzi. Kolana miałam jak z waty, ale strach dodawał mi skrzydeł. Pędziłam.
     Czy ja zwariowałam?! Przecież to, co się wydarzyło jest po prostu niemożliwe. Zdecydowanie powinnam się leczyć. 
 Po drodze szaleńczego biegu potknęłam się o wiadro z wodą, opryskując jego zawartością jedną ze sprzątaczek.
   - Przepraszam! - rzuciłam przez ramię, zbierając się z podłogi i podnosząc wiadro. Jedyne, o co teraz dbałam, to to, że musiałam znaleźć się jak najdalej od łazienki na pierwszym piętrze. Wbiegłam na pierwsze lepsze ruchome schody, dopiero po chwili orientując się, że prowadzą one w przeciwną stronę, niż zmierzałam. Dysząc ciężko i machając rękami wkarowałam się na górę, pokonując ostatnie stopnie niemal na czworakach.
   - Noe! - usłyszałam przed sobą i podniosłam czerwoną jak burak ze zmęczenia głowę. Alex i Amy podbiegły do mnie i pomogły wstać, otrzepując mi bluzę z piasku, który zebrałam ze schodów.
   - Co ci się stało? - spytała zaskoczona Amy. - Jesteś cała mokra! Dlaczego biegłaś?
Akurat w tym momencie szczerze wisiało mi, czy jestem sucha, czy nie.
   - Ee.. Znaczy.. Chciałam ci szybko oznajmić, że na dole jest wyprzedaż ciuchów, trwa jeszcze 10 minut, więc pomyślałam, że pobiegnę...
   - Oh, Noemi! - Amy rzuciła mi się na szyję i ku mojej rozpaczy pociągnęła za rękę z powrotem na ruchome stopnie. - Buty dla taty Alex już załatwiłyśmy, teraz znajdziemy coś dla ciebie - uśmiechnęła się szeroko i zawlekła mnie do  pierwszego z brzegu sklepu. Alex poklepała mnie współczująco po ramieniu.
    - Masz całą mokrą bluzkę - oświadczyła zdziwiona - Oblałaś się czy co?
    - Tak, kran w łazience był zepsuty.
    - Eh, w takich galeriach to najgorzej z podstawowymi wymaganiami. - skrzywiła się i poprawiła sobie kitka.
    - Noemi - zawołała mnie zakłopotana Amy, stojąca przy kasie. - Gdzie była ta wyprzedaż?
 
    Kiedy obłowiłam się już w kilka bluzek, topów i parę szortów (cudem okazało się, że  w sklepie obok jednak istniała jakaś wyprzedaż) z powrotem wyszłyśmy na zewnętrzny parking. Słońce powoli zaczęło opadać za horyzont, a niebo przybrało piękny, pomarańczowo - różowy odcień. Odnalazłyśmy nasze białe auto i odczekawszy swoją działkę w korku oczekujących przed galerią, wyjechałyśmy na ulicę główną.
    - No dziewczęta, zakupy uważam za udane - oznajmiła uroczyście Amy, stukając palcami swój własny rytm w kierownicę, obłożoną puchatym, białym pokrowcem. - Ale następne będą efektowniejsze.
   Alex jęknęła.
   - A może tak pojechałybyśmy gdzieś na biwak, nie wiem, do lasu, cokolwiek? - spytała błagalnie, a mi na wyobrażenie sobie "lasu" zatrzęsły się kolana. Byłam jednak zadowolona, że obie używały słowa "my", co oznaczało, że w szkole na 99% nie będę już samotna.
   - Chcesz dziczy, to proszę cię bardzo - odparła Amy i skręciła z głównej w boczną, polną uliczkę, otoczoną z jednej strony ścianą ciemnego lasu, a z drugiej obszernym polem. Zachód słońca wyglądał teraz niesamowicie, jednak po około pięciu minutach drogi nową trasą, zapadła już ciemność.
   - Gdzie jesteśmy? - spytałam, ukrywając swój niepokój. Dłonie wciąż trzęsły mi się po tej imprezie w łazience.
   - Jedziemy na około - wyjaśniła Alex. - Nie sądzicie, że ta droga jest o wiele przyjemniejsza od tej zatłoczonej, brudnej w mieście?
   - Dziewczyno, weź mi powiedz co ty robisz w Dallas? - oburzyła się Amy, spoglądając na przyjaciółkę przez górne lusterko.
   - To nie ode mnie zależało. - odparła, wzruszając ramionami. Chciała coś jeszcze dodać, jednak gdy tylko otworzyła usta, silnik samochodu zgasł, światła się wyłączyły, a wokół nas zapadła kompletna ciemność.
   - Ja pierdole - rzuciła Amy, na co Alex parsknęła śmiechem.
   - Czemu stanęłaś? - zapytałam, również się śmiejąc.
   - On sam tak - nasz kierowca był przerażony. Spojrzała na mnie zaskoczona i kilka razy próbowała przekręcić kluczyki w stacyjce, lecz na próżno. Samochód nie chciał ruszyć z miejsca.
   - Widzisz co się stało, przez tą twoją przyrodniczą wycieczkę?! - krzyknęła Amy, waląc pięścią w biały puszek. Razem z Alex śmiałyśmy się z jej bulwersu. Co prawda mało co widziałyśmy w tych ciemnościach, jednak sam jej ton głosu był w tym momencie zabawny.
   - Wyluzuj, zaraz zaskoczy, znam się na tym - uspokoiła ją Alex i nachyliła się w stronę przedniego siedzenia. - Spróbuj chociaż włączyć światła... - przekręciła odpowiednią korbkę, a kiedy reflektory rozbłysły, wszystkie zaczęłyśmy przeraźliwie krzyczeć.
   - Wyłącz to, wyłącz! - wrzeszczała Amy waląc pięściami we wszystkie przyciski i wajchy, jakie istniały.
   - O mój Boże! - wykrzyczała Alex około siedem razy w ciągu pięciu sekund.
Wychyliłam się na środek i przerażona zobaczyłam czarną postać w kapturze, znajdującą się prosto przed naszym samochodem. Alex rzuciła się na tylne siedzenie i zaczęła kopać fotel Amy, krzycząc jak opętana. Nagle przerażająca postać zdjęła z głowy kaptur. Twarz wbiła w ziemię, toteż nie rozpoznałam jej. W świetle reflektorów w oczy rzuciła mi się jednak charakterystyczna, misternie zażelowana fryzura. Zmrużyłam wściekle oczy i dziwiąc się sama sobie, otworzyłam drzwi auta i wyskoczyłam na zewnątrz.
    - Noemi, wracaj tu, słyszysz?! - usłyszałam, ale zamknęłam za sobą drzwi. Szybkim, stanowczym krokiem podeszłam do czarnej postaci przed autem i pchnęłam je z całej siły w ramię. Ani drgnęła.
    - Eyden, wiem że to ty! - krzyknęłam i ponownie zadałam mu cios. Chłopak podniósł powoli głowę i zmierzył szybę samochodu groźnym spojrzeniem, co wywołało tylko kolejną serię stłumionych wrzasków i przekleństw.
   - Bystra jesteś, Noemi - odwrócił twarz w moją stronę i przeszył mnie swoim przenikliwym, wręcz przezroczystym wzrokiem.
   - Czego ode mnie chcesz?- przybrałam najgroźniejszą minę, na jaką tylko mnie było stać. Dłonie znów zwinęłam w pięści.
   - Już się mnie nie boisz? - spytał, uśmiechając się pobłażliwie. Idealne rysy twarzy wykrzywiły się lekkim rozbawieniem.
   - Nigdy się nie bałam. Czego chcesz?
   - Ciebie chcę. Ciebie. Musimy poważnie porozmawiać, i to jak najszybciej. - powiedział aż zbyt poważnie. Przewróciłam oczami.
   - Ty jesteś nienormalny! - wydusiłam tylko, cofając się lekko.
   - Chcę tylko rozmowy.
   - Czyli mnie już nie? - chwytałam go za słówka. Roześmiał się jedną stroną ust, w ten sposób, bym tylko ja ujrzała uśmiech, a nie laski w aucie.
   - Nie zakochałem się w tobie, jeśli o to ci chodzi. To znaczy, jesteś niezła, przyznaję, ale nie mam na to czasu. Spotkajmy się jutro, tam. - wsunął mi niepostrzeżenie małą karteczkę z jakimś adresem do kieszeni bluzy. - To ważne. - dodał.
   - A jeżeli nie przyjdę? - spytałam lekceważąco.
   Eyden posłał mi złowrogi uśmiech, po czym delikatnie klasnął w dłonie. Na moich oczach drzewo naprzeciw mnie runęło jak długie na ziemię. Otworzyłam szeroko usta, chcąc wydać stłumiony okrzyk. Chłopak jednak przyłożył palec do ust.
   - Przyjdziesz.
   W tym momencie światła reflektorów auta ponownie zgasły a mnie otoczyła gęsta, straszliwa ciemność. Po omacku rzuciłam się do samochodu, zahaczając boleśnie kolanem o błotnik. Wskoczyłam do środka przez drzwi, które otworzyła mi Alex, upadając prosto w jej ramiona.
   - Jezus Maria Noemi, coś ty zrobiła! - zaczęła mnie ściskać, nie wiem, czy dlatego, że cieszy się, że przeżyłam, czy dlatego, że naraziłam nas na niebezpieczeństwo. Amy wpatrywała się we mnie takim wzrokiem, że miałam wrażenie, że zaraz zemdleje.
   - Włącz silnik - powiedziałam. - Wyjeżdżamy stąd. Dziewczyna pokiwała przecząco głową.
   - Nie bój się, go już tam nie ma.
Amy trzęsącą się ręką przekręciła kluczyki w stacyjce. Silnik odpalił. Czarna postać zniknęła. Drzewo stało znów na swoim miejscu. Rozpłakałam się i przytuliłam mocniej do Alex.



**********************************
Uhuhu żem długo nie dodawała ^^ XD Mam jednak nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział, i liczę również na kilka komentarzy <3 ^^