piątek, 23 maja 2014

Rozdział 19

   Otworzyłam oczy kilkanaście minut przed budzikiem, zbudzona radosnymi promieniami słońca wpadającymi do mojego pokoju, tworząc tym samym piękną, letnią poświatę. Przetarłam powieki, nie mogąc wyjść z podziwu jak bardzo kontrastowała ona z moim dzisiejszym nastrojem. W mojej głowię kłębiło się od szarych, suchych informacji, które nękały mnie przez całą noc.
        Dopiero kiedy moich uszu dobiegł irytujący dźwięk budzika zmusiłam się, by usiąść na łóżku i przemyśleć na spokojnie wydarzenia z ostatnich kilkunastu godzin, choć sama nie potrafiłam rozróżnić, które zaistniały naprawdę, a które mogły okazać się tylko moim głupim snem. Głowa pękała mi z bólu.
    Wczoraj, kiedy opuściliśmy rezydencję, Eyden utworzył na polanie za bramą ogrodu portal powrotny, również w postaci piaskowych schodów i upewniwszy się, że na pewno nikogo niepowołanego nie ma na górze, wydostaliśmy się na powierzchnię.
   Wszystko zastałam tak, jak i pozostawiłam. Nim brunet pomógł mi dokuśtykać do domu, za rogiem ulicy właśnie znikała Alex, którą Eyden niefortunnie wkręcił na temat  naszej "randce" w teatrze. Podczas gdy dla niej nie minęło dziesięć minut, ja zdążyłam w tym momencie skoczyć na niezłą imprezę pod ziemią, przejechać się rydwanem po pustyni ciągniętym przez białe tygrysy i posiąść na własność pałac. No i oczywiście przewrócić sobie życie do góry nogami.
     I wtedy coś spłynęło na mnie niczym kubeł zimnej wody. Zaczęłam sobie wszystko przypominać.
Wczoraj oficjalnie zostałam poinformowana, co jest moim przeznaczeniem i do czego jestem tak naprawdę potrzebna. Do zabijania. Miałam być mordercą! Na samą myśl o tym dostawałam chorobliwych drgawek.
      Przecież ja miałam problem, by dobić zdychającą na parapecie muchę, a co tu dopiero mówić o ludzkim życiu! Zawsze uważałam i tak mnie nauczono, że życie to największy skarb, jaki ktoś może kiedykolwiek otrzymać za darmo, bez oceniania. Zrozumiałam to kiedy byłam małą dziewczynką -  byłam wtedy przypadkiem świadkiem wypadku samochodowego na jednej z pobliskich dróg. Pamiętam, że na ulicy stały dwa kompletnie rozharatane auta, a między nimi leżał czarny worek, o długości może metra. Pośrodku ulicy bezczynnie leżał samotny, maleńki, sznurowany bucik dziecka.
     Jakim więc potworem muszę się stać i do czego jestem zmuszona się posunąć, by ten dar bezkarnie odbierać?
   
                  ***
   
       Do Regulaminu, którego upchnęłam na najwyższą półkę w szafie i szczelnie przykryłam strojem kąpielowym, by nie dostał się w niepowołane ręce, nawet nie zajrzałam. Do samego wieczora starałam skupić myśli na lekturach, szkole, zajęciach i pracy domowej, której zadane miałam po uszy. Próbowałam dodzwonić się także do Harrego, ale najwyraźniej miał wyłączony telefon, lub po prostu był na mnie nieźle wkurzony i ignorował moją troskę, która rosła z każdą godziną.
     Mimo to spędziłam przyjemną końcówkę słonecznego dnia z obojgiem rodziców, napajając się chwilą rodzinnej, tak bardzo rzadkiej jedności. Udało nam się nawet chwile pograć w chińczyka, zanim tata dostał pilne wezwanie z pracy.
    Albo mi się zdawało, albo faktycznie zarówno mama, jak i mój ojciec powoli tracili wzajemny dystans i uprzedzenie do siebie, z czego bardzo się cieszyłam. Kto wie, co może z tego wyniknąć?
    
      Nazajutrz do szkoły pojechałam srebrną Toyotą, doskonale pamiętając już drogę obok pobliskiego lasu i ogromnej fabryki butów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy zaparkowałam auto, to oczywiście krwistoczerwony motor, postawiony przy murku w cieniu drzew. Miałam szczerą nadzieję, że spotkam Harrego w szkole i znajdę choć chwilę, by przestać się w końcu martwić i mu wszystko wyjaśnić. Znaczy wyjaśnić to, co mogłam.
 
     - Noemi wszystko dobrze? - spytała mnie Alex, mrużąc podejrzliwie oczy, zaraz na początku angielskiego. Uśmiechnęłam się niewinnie. Po wczorajszej akcji z Eydenem musiała być nieźle zaskoczona.
     - Oczywiście.
     - Kim był ten chłopak? Znasz go? - chyba mi nie uwierzyła. Miała pełne prawo, by uważać, że Eyden nie jest typowym miejskim chłopakiem.
     - Jasne, to mój stary kumpel, przyjechał mnie odwiedzić z Kanady - powiedziałam przez ściśnięte gardło, uśmiechając się słabo. Czułam się naprawdę podle, wymawiając te kłamstwa w żywe oczy, w dodatku do Alex. Amy również rzucała mi niepewne uśmiechy z drugiego końca sali, splatając i rozplatając na przemian dłonie. Byłam pewna, że już o wszystkim wiedziała.
     - Chyba cię będę częściej odprowadzać do domu. - stwierdziła z namysłem Alex, wyciągając książki z torby i kładąc je przed sobą na ławkę.
     Zaśmiałam się serdecznie, choć poczułam w pełni usprawiedliwioną grozę w żyłach. Kto wie, co wydarzy się w najbliższym czasie? Moje przyjaciółki nie są przecież głupie. Doskonale wiedzą i widzą, że coś się święci, a to oznacza, że naprawdę muszę mieć się na baczności, dla ich bezpieczeństwa.
     - Jak się czujesz? Boli cię coś? - moja przyjaciółka zmierzyła zatroskanym wzrokiem bandaż na moim lewym przedramieniu, którego wyniosłam ze szpitala po wypadku.
     - Wszystko dobrze, wracam do formy. Właśnie, jak przygotowania do przedstawienia? Słyszałam, że niedługo premiera! - zmieniłam zwinnie temat.
     - Dziś mamy przedostatnią próbę, zaraz po lekcjach. Wpadniesz?
 Pokiwałam z uśmiechem głową i zadowolona zajęłam się analizą wiersza. Młoda nauczycielka rozpoczęła swoją lekcję.



     Na każdej wolnej przerwie rozglądałam się uważnie za Harrym, jednak nie zauważyłam go ani razu. Kiedy przyszedł czas na hiszpański, na który chodziliśmy razem, poinformowano nas o nieobecności wykładowcy, toteż zostaliśmy zwolnieni z ostatniej lekcji. Wiarygodność faktu, że go dziś już nie zobaczę rosła z każdą chwilą, postanowiłam więc, że zadzwonię do niego po powrocie do domu, z nadzieję, że odbierze.
    Godzinne okienko przed próbą spędziłam razem z Amy i Alex w szkolnym bufecie, zajadając sałatkę.
     - Więc, ten twój kolega z Kanady, na ile tu zostaje? - spytała Amy sepleniąc, kręcąc się na obrotowym krześle, z buzią pełną sałaty. Spojrzałam na nią uważnie.
     - Nie mam pojęcia. - przygryzłam wargę. Jedno kłamstwo ciągnie za sobą drugie, a dziewczyny z całą pewnością połknęły haczyk. Byłam pewna, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
     - Nie chcesz mnie z nim poznać? - uniosła zaczepnie brwi i dała Alex porozumiewawczego kuksańca w bok. Dziewczyna zaśmiała się.
     - Jest nieziemsko przystojny - wypaliła, kiwając z podziwem głową. - Jaki jest? Eyden, racja?
     - Eyden, jakie imię...- rozmarzyła się Amy.
     - Jest przeciętny. - wydukałam zaskoczona, chcąc przerwać ich chore myśli. Jak mogły polecieć na kogoś takiego, jak Eyden?! - Ale po tym, co mi powiedział przy fontannie, to... - ugryzłam się w błyskawicznie  język, wbijając szybko wzrok w puszkę od coli. Dziewczyny spojrzały szybko po sobie z dokładnie takimi minami, których się obawiałam najbardziej. Minami pożądania wszystkich istniejących informacji. Jaka ja jestem głupia.
     - Jakiej fontannie? Tej takiej romantycznej, w parku? - oczy Amy rozbłysły.
     - Tej w parku? - Alex powtarzała niczym echo.
  Zaśmiałam się. Tak sztucznie, jak jeszcze nigdy w życiu.
     - Co ja plotę! Jaka fontanna! - prychnęłam. - Pomyliłam fakty, przy jakiejś fontannie w Kanadzie siedziałam zawsze z moją przyjaciółką, April. - sprostowałam, dumna ze swojej pospiesznej wymówki. - Coś mi się pokręciło. A z Eydenem się nie spotykam, w żadnym wypadku. - kręciłam energicznie głową.
     - Noemi, ale wiesz, że...
     - Jejku, siedzimy tu aż pół godziny? - przerwałam jej szybko, patrząc ze zdumieniem na zegarek. - Chodźmy już lepiej, spóźnicie się na próbę, moje wy aktoreczki! - wstałam, założyłam torbę na ramię i wyszczerzyłam do nich zęby, kładąc ręce na biodra. Obie wpatrywały się we mnie, jak w muchę na Antarktydzie.
    Naprawdę było mi głupio i wiem, że moje zachowanie okazało się być strasznie niedojrzałe, ale musiałam zrobić wszystko, by trzymały się z dala od Eydena. Szczególnie z dala od Eydena.      Doskonale wiedziałam, do czego był zdolny i jak potrafił zamącić w głowie dziewczynom, takie jak one. Oj, wiedziałam.


      Szkolny teatr był doprawdy przepięknym miejscem, prawdopodobnie jedynym, gdzie w całości można było się oddać swojej pasji i spokojowi ducha. Dobrze wyposażone zaplecze i scenę otaczały z jednej strony niskie trybuny, tworząc efektowne półkole bordowych krzesełek. Zajęłam jedno z nich w tylnym rzędzie, założyłam nogę na nogę, popijając wodę z butelki. Próbowałam wymyśleć kilka awaryjnych rozwiązań, w razie gdyby temat Eydena niespodziewanie wrócił.
    Podczas gdy Amy i Alex z oddaniem wypowiadały swoje role, pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać, jak będzie wyglądało niedługo moje życie w szkole. Czy będę miała w ogóle czas na naukę? Czy będę mogła moje przyszłe praktyki wykorzystać na egzaminach...?
      - Hej.
  Czyjś głos przerwał moje rozmyślania. Odwróciłam się na fotelu i otworzyłam szeroko oczy na widok siadającego na krześle obok mnie Harrego. Zdjął z nosa okulary przeciwsłoneczne i rzucił mi szybkie spojrzenie.
     - Czemu nie odbierałeś telefonów? - wyjąkałam, zbita z tropu, obserwując go.
     - Przepraszam.
     - Zwykłe "przepraszam" nie zmienia faktu, że się o ciebie martwiłam, Harry.
  Spojrzał na mnie uważnie i wziął głęboki oddech. Miał na sobie niebiesko czarną koszulę w kratkę rozpiętą pod szyją, ukazując w ten sposób biały podkoszulek. Wyglądał bardzo ładnie. W dodatku jak usiadł, doleciała do mnie przyjemna, świeża woń jakiegoś nowego perfum.
     - Jak się czujesz? - spytał, jakby rozgrzewał się do poważniejszej rozmowy.
     - Lepiej, dzięki.
 Chyba po raz pierwszy od zawsze zapadła między nami niezręczna cisza. Wolałam poczekać, aż to on rozpocznie rozmowę. Wiedziałam, do czego zmierzał.
     - Co to jest za koleś? - wypalił, patrząc mi prosto w oczy. Oboje wiedzieliśmy, o kim mowa.
   Tak bardzo chciałam mu wyznać całą prawdę, nie być z tym wszystkim sama, znaleźć kogoś, kto ze mną porozmawia, poradzi... Kogoś, kto dodałby mi odwagi w tym wszystkim. Nie chciałam kłamać Harremu, nie potrafiłam.
     - To tylko kolega z Kanady, przyjechał mnie odwiedzić na parę dni, to wszystko. - wycedziłam przez zęby, odwracając wzrok.
     - Na pewno? Tylko na kilka dni?
    Pokiwałam głową i odchrząknęłam bezgłośnie. Miałam wyrzuty sumienia.
     - Harry, ja naprawdę...
     - Noemi zależy mi na tobie i nie chcę, żeby ten typ wszystko zepsuł, rozumiesz? - odwrócił się w moją stronę i złapał się poręczy fotela. - Widzę, że coś jest nie w porządku i doskonale wiem, że mi kłamiesz.
     Spojrzałam mu w oczy, oddychając miarowo. Byłam tak blisko, by mu o wszystkim powiedzieć, tak blisko.
    - Znamy się tyle lat - kontynuował swój wywód, podnosząc lekko kąciki ust. - Potrafię rozpoznać, kiedy nie mówisz mi prawdy. Nie chcę, żebyś czuła się samotna. Jestem przy tobie i chcę ci pomóc, ale jak mam to zrobić, skoro kłamiesz? Nie wyjdę stąd, póki się nie dowiem, co jest grane, wiesz o tym. Jestem twoim przyjacielem.
    Zamknęłam usta. Rzuciłam szybkie spojrzenie na scenę, lecz Amy i Alex wciąż zajęte były dokładnym omawianiem scenariusza z nauczycielką zajęć teatralnych. W mroku tylnej części sali niczego nie dostrzegły.
    - Jesteś moim przyjacielem - powtórzyłam z rozmysłem. - I właśnie dlatego nie mogę ci o tym powiedzieć.
   Przyjrzał mi się badawczo marszcząc brwi, jakby chciał wyczytać wszystkie moje myśli. Pokręcił przecząco głową. Złapał mnie spontanicznie za rękę.
    - Czy dobrze rozumiem? Nie musisz się o mnie bać.
    - Dam sobie radę sama.
    - Ja się po prostu...
   Nie miałam siły się już z nim dłużej dyskutować na ten temat. Byłam pewna, że pomógłby mi, jak nikt inny, więc z każdą sekundą ostateczne słowa cisnęły mi się na język, a do ich wolności nie mogłam dopuścić. Przyszło mi do głowy tylko jedno rozwiązanie - coś, co chciałam zrobić, by się zamknął, a jednocześnie coś, co by go znów nie uraziło.
    Odwróciłam się w jego kierunku, nachyliłam i dotknęłam swoimi ustami jego warg. Pocałowałam go w usta. Uwolniłam swoją dłoń z jego uścisku, zabrałam torbę i czym prędzej opuściłam szkolny teatr.








ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ


Dzień dobry :3 Przepraszam, że tak nie dodawałam rozdziałów, ale w szpitalu byłam i niestety ciężko było cokolwiek napisać...;c Mimo to oby się Wam rozdział spodobał! Komentujcie, piszcie swoje uwagi, to dla mnie bardzo ważne. Dodałam zakładkę z moim askiem. Cieszę się, że coraz więcej osób używa słowa #Seconders (*_*) i że mamy coraz więcej wyświetleń i komentarzy!
                                            <3








 
    
 


    
   


     
     



   
     
   



sobota, 10 maja 2014

Rozdział 18

    Wpatrywałam się nieprzytomnym wzrokiem w ekranik telefonu, na którym widniała nowa wiadomość, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. Zdążyłam już zapomnieć o sms-ach, które za każdym razem wypełniały moje żyły paniką i prześladującym strachem. Sądziłam, że ktoś zaprzestał ich wysyłaniu, że się opanował. A jednak, myliłam się. Ten ktoś wciąż dokładnie wiedział gdzie jestem, z kim przebywam i o czym myślę. W dodatku potrafił to idealnie wykorzystać.
    Eyden machinalnie wyłączył "tryb słodkiego rozmówcy" i sprawnie powrócił do swojej czujnej, zdecydowanej postawy. Zajrzał mi przez ramię, marszcząc brwi.
    - Kto napisał? - spytał, obserwując moją twarz, na której wyświetlała się w tym momencie setka emocji. Byłam kompletnie zbita z tropu, spanikowana i przestraszona jednocześnie. Do tej pory byłam pewna, że to właśnie on wysyła mi sms-y, by mnie zastraszyć, by dać swojej osobie więcej posłuszeństwa z mojej strony, abym się go po prostu bała. Teraz natomiast ta hipoteza została skreślona. Eyden przecież nie mógłby się rozdwoić, by wskoczyć za fontannę, cyknąć fotkę i szybko wrócić na miejsce obok mnie. Jedyne, co pozostawało teraz pod znakiem zapytania, to dlaczego nie było go ze mną na fotografii...? Postanowiłam, że poinformuję o wszystkim Eydena dopiero wtedy, gdy sama się dowiem, co w trawie piszczy. Nie będę bez potrzeby wznosiła głupiego alarmu.
      Szybko otrząsnęłam się i zarzuciłam na twarz kurtynę spokoju i rozluźnienia.
      - To przypomnienie o słabej baterii - posłałam mu niewinny uśmiech, starając się nie spuszczać z niego wzroku. Eyden wyraźnie odetchnął z ulgą.
      - No tak. Wszelka komunikacja telefoniczna, w tym sms-y nie są tutaj możliwe - uśmiechnął się i wstał, podając mi dłoń. - A teraz chodź, pokażę ci twoją rezydencję.
      - Jak to nie są możliwe? - zbaraniałam, nie ruszając się z miejsca. Spojrzał na mnie podejrzliwie.
      - Zasięg komunikacji tu nie obowiązuje, przecież jesteśmy kilkaset metrów pod ziemią. A właściwie to w innym wymiarze. - odparł beztrosko, dziwiąc się mojej nagłej bladości.
   Pokiwałam głową i razem ruszyliśmy dalej urokliwą ścieżką, prowadzącą do mojego okazałego pałacu. Pragnęłam zapomnieć o tych przeklętych wiadomościach, by w pełni oddać się radości i ekscytacji z posiadania tak wspaniałej posiadłości. Zżerała mnie ciekawość, jak będzie wyglądał wewnętrzny wystrój i na czym dokładnie będzie polegała moja nowa praca, którą mnie obarczono. Bez mojej zgody, rzecz jasna.
     - Najlepsze zachowam dla ciebie na koniec. - rzekł tajemniczo Eyden, kiedy stanęliśmy przed wysokimi, potężnymi drzwiami wejściowymi. Nawet one wydały mi się teraz dziwnie znajome, kiedy przejechałam wewnętrzną stroną dłoni po ich zdobionych ornamentach.
    Chłopak kiwnął do mnie zachęcająco głową. Wzięłam oddech, złapałam za okrągłą klamkę i delikatnie, by niczego nie uszkodzić przekręciłam ją w dłoni. Eyden nachylił się i pomógł mi pchnąć masywne drzwi.
      Wkroczyłam do środka, wstrzymując powietrze w płucach, bojąc się, że jakikolwiek niekontrolowany ruch może zniweczyć tą chwilę. A tego bym nie przeżyła.
     Szczerze mówiąc to, że wchodząc do Redanów, czy ogrodu  zawsze zapierało mi dech w piersiach stawało się już moim zwyczajem, przyzwyczajeniem do oszałamiającego piękna tego wymiaru. Naprawdę, chciałabym się w tym momencie przyczepić do jakiegoś elementu, który by tu nie pasował, lub mi się nie podobał, ale go najzwyczajniej w świecie nie było. Było idealnie. Choć przyznam, że byłam mocno zaskoczona, gdyż nie tego się spodziewałam po dostojnych architektach wnętrz średniowiecza, czy baroku.
     Po przekroczeniu uroczego przedsionka, ujrzałam przed sobą ogromny jasny salon, wypełniony po brzegi nowoczesnym sprzętem elektronicznym, wielką na prawie całą ścianę plazmą i miękkimi kanapami, oczywiście w kolorze fioletowym, tak jak i wszystkie dodatki. Ściany pokryte były jasną farbą, a na jednej z nich rozpościerała się fioletowo-biała flaga, symbolizująca Redan Drugi. Od salonu odchodziło kilka korytarzyków z pokojami, natomiast naprzeciwko na górę prowadziły z dwóch stron drewniane schody. Jednym słowem - raj na ziemi.
      - Podoba ci się? - spytał Eyden, podchodząc bliżej mnie, zamknąwszy wpierw drzwi. Spojrzałam na niego z rozdziawioną buzią.
      - Jakim cudem wytrzasnęliście ten sprzęt?! - ruszyłam w głąb pomieszczenia, przerzucając w dłoniach gry wideo i podziwiając okazałą wieżę stojącą na regale. Eyden zachichotał.
      - Nieźle, co? Rezydencja została wyposażona na podstawie twoich zainteresowań i potrzeb. Nie ukrywajmy się, twoja praca będzie zbyt stresująca, byś nie zasługiwała na takie bajery.
      - Znów grzebaliście mi w mózgu? - pierwszy raz nie miałam im tego za złe. Na półce z muzyką znajdowała się setka ulubionych albumów i płyt moich ukochanych wykonawców. Aż mi się głos trząsł.
      - Prawie. Tym razem postawiliśmy na wolny wybieg dla twojego umysłu, czyli sen, rzecz jasna. Stan, w którym twoja wyobraźnia pracuje swobodnie i bez zakłamań. Zaprojektowaliśmy sen, by przyśnił ci się wymarzony dom, na którego podstawie właśnie zbudowaliśmy to cudeńko.
     Już wiedziałam, dlaczego to wszystko wydawało mi się takie znajome; ogródek, fontanna, wszystko to skądś pamiętałam! Ten sen przyśnił mi się kilka miesięcy temu, jednak nie z pozytywnych pobudek go tak dobrze zapamiętałam. Przecież to był senny koszmar! Przecież obudziłam się wtedy z płaczem, nie mogąc usnąć przez drugą połowę nocy, z obawy o jego powrót. Od tego wszystko się przecież zaczęło...
      "Noemi, zapomnij o tym. Rozejrzyj się, twój drugi dom to istny raj!" - odetchnęłam.
      - Wnętrze rezydencji z mojego snu nie było takie jak tutaj - zmarszczyłam brwi, rozglądając się. - Było bardziej dostojne, królewskie.
    Eyden pokiwał głową i wycofał się przed drzwi przedsionka, gdzie leżał duży, zdobiony dywan, na którym wyszyte były jakieś słowa w nieznanym mi języku. Brunet ściągnął szybko but, by go nie pobrudzić i stanął jedną nogą na jednym z rogów dywanu.
      W tym momencie cały salon szybko zawirował, a w miejsce nowoczesnych sprzętów rozrywki znikąd pojawiły się kosztowne, królewskie kanapy, stoliki i obrazy na ścianach, przedstawiające zapewne ważnych historycznych władców - w tym również i Parę Królewską. Miejsce plazmy zajął teraz rozpalony kominek, z którego tryskał wesoło pomarańczowy ogień, smagając językami iskier  czystą szybę. Ze starodawnego wyglądem radia leciała muzyka klasyczna, dostojnie wypełniając pomieszczenie stoickim spokojem i relaksem. Również drzwi do pozostałych pokoi dostały ozdobnych ornamentów i pozłacanych klamek. Teraz salon wyglądał identycznie, jak z mojego snu.
     Otworzyłam szeroko oczy.
    - Ale...jak to... - wybąkałam, rozglądając się na wszystkie strony. Szybko zdjęłam buty. Zrobiło mi się głupio, że w tak dostojnym pomieszczeniu chodzę w brudnych buciorach, niszcząc starannie haftowane dywany. To pomieszczenie było godne króla!
    - To na wypadek, gdyby Ozyrys zechciał cię niespodziewanie odwiedzić - wyjaśnił Eyden, chichocząc na widok mojej miny. - Jest sprzymierzeńcem właśnie takich klimatów. O Izydę się nie obawiaj, na pewno spodobałaby się jej i tamta nowocześniejsza opcja, jednak z Ozyrysem lepiej nie ryzykować. - westchnął.
    - Mi również podoba się bardziej tamta opcja - powiedziałam nieśmiało i podskoczyłam do dywanu, naskakując na jego lewy górny róg. Salon znów zawirował, ponownie odkrywając moje królestwo, w którym zabrzmiała rockowa, głośna muzyka. Podeszłam do małego stolika z koszykiem pełnym filmów na DVD i z zachwytem wyciągnęłam z niego jedną płytę.
     - Eyden, obejrzyjmy Titanica! - rzuciłam błagalnym tonem. - Zobaczysz, jaki to piękny film! Chłopak rzucił mi potępiające spojrzenie i ściszył nieco muzykę.
     - Zwiedzamy dalej - oznajmił stanowczo i pociągnął mnie za rękę w stronę schodów, prowadzących na górę. Zawiedziona odłożyłam do koszyka płytę i podreptałam posłusznie za Eydenem.
      Tak właśnie myślałam, że jest jak każdy inny facet - nie ma za grosz poszanowania dla tej historycznej, nieszczęśliwej miłości, na której ja za każdym razem płakałam.
      - Co jest w tamtych pokojach? - spytałam, wskazując palcem na dwa korytarzyki, odchodzące od salonu.
      - Po jednej stronie jest pokój muzyczny, prywatne kino, stajnia dla koni, sauna, basen, mini dżungla i jeszcze kilka pokoi tego typu.
      Słysząc to, prawie się oplułam własną śliną. Że co proszę?! To wszystko było w moim drugim domu? Prywatne kino?! Dżungla?!
      - Eyden chodźmy taaam - zawyłam, ciągnąc go z całej siły za rękę. Ten oczywiście ani drgnął.
      - Natomiast po drugiej stronie są dwie łazienki i kuchnia. Wszystkie te pokoje rozrywkowe, po naciśnięciu przycisku na dywanie w przedsionku zmieniają się w pokoje do dyskusji, pokoje gościnne, czy jakieś dodatkowe biura, w razie czego. - kontynuował spokojnie. - Później sobie wszystko dokładnie zobaczysz i przetestujesz. Chodźmy na górę.
      Coś czułam, że tak szybko z tej rezydencji nie wyjdę. Fakt, że tygodnie tu spędzone okażą się tylko kilkoma godzinami na ziemi był dla mnie jak miód lany na serce. Już nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie tu zamieszkam, chodź na kilka dni, by móc zasmakować królewskiej rozkoszy.
     - A, i jest jeszcze jedna sprawa - powiedział Eyden. - Mam nadzieję, że to dla ciebie oczywiste, że nie możesz tu nikogo przyprowadzać, nawet jeśli nauczysz się już samodzielnie otwierać portal.
     Trochę się zawiodłam. Naprawdę chciałam pokazać to wszystko Harremu, rodzicom, czy nawet Amy i Alex. Ba, Jannet wprost umarłaby z zazdrości! 
     - Dlaczego nie? - spytałam, kiedy wdrapaliśmy się na pierwsze i jedyne w rezydencji piętro. Eyden rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
     - Ponieważ to nie jest ich świat, nie należą do niego. W dodatku to bardzo niebezpiecznie. Nie będę ci tego tutaj teraz tłumaczył, sama się dowiesz wszystkiego w swoim czasie. Po prostu: nie i koniec.
     Podniosłam rękę niczym siedmiolatek w pierwszej klasie, chcący zadać pytanie swojej nauczycielce.
    - Tak? - zniecierpliwiony Eyden wypuścił z ust powietrze.
    - Jeżeli ja jestem potomkinią Ozyrysa, to znaczy, że moi rodzice również nimi są?
  Brunet zatrzymał się na chwilę, mrużąc oczy. Otrząsnął się i znów kontynuował wspinaczkę po wysokich schodach, twardo stawiając stopy na każdym stopniu.
     - Nie. - odrzekł szybko, nie patrząc na mnie.
     - Ale jeżeli...
     - Powiedziałem nie! - zagrzmiał donośnym głosem, niczym rozgniewany lew.
   Nie można już zapytać? Chyba należą mi się słowa wyjaśnień i prawo do zadawania pytań, co nie?
    Westchnęłam na znak, że rozumiem. Nie miałam zamiaru ani dalej denerwować kompana, ani łamać tutejszych ściśle określonych zasad. Jak na razie byłam tu nowa i czułam, że jak najlepsza opinia u Ozyrysa i Izydy może mi wiele ułatwić.
      Na piętro składał się duży korytarz z balkonikiem, z którego można było wyjrzeć na salon, kolejne dwie łazienki, w tym jedna typowo relaksacyjna, mała kuchenka, kilka dodatkowych pokoi, moja sypialnia i oczywiście główne biuro.
     Miałam ochotę zwiedzić to wszystko naraz, każdy pokój poznać i przekonać się o jego rajskiej naturze, bo byłam pewna, że na żadnym z nich się nie zawiodę. Niestety Eyden stwierdził, że nie mamy zbyt wiele czasu, by podziwiać całą rezydencję, toteż zaprowadzi mnie do rzeczonej na początku "wisienki na torcie" - mojego biura.
     Stanęliśmy naprzeciw dużych dwuskrzydłowych drzwi, wykonanych z delikatnego, lekkiego szkła. Aż bałam się ich dotknąć, by przypadkiem nie go nie zbić.
    - Wyglądają, jakby się zaraz miały rozlecieć - stwierdziłam, przypatrując się im bliżej. - Nie powinny być jakieś bezpieczniejsze?
    - Ależ są. Zostały wykonane z najmasywniejszego, niezniszczalnego i najtrwalszego metalu świata, Nederu.
    - Nigdy o nim nie słyszałam - zdziwiłam się. Jeśli jest taki niezniszczalny, powinnam o nim słyszeć wcześniej.
    - Na ziemi jeszcze go nie wynaleziono - Eyden uśmiechnął się. - Jesteśmy kilkaset lat do przodu, niż wy, ludzie.
      Albo mi się wydawało, albo wyczułam czystą pogardę.
    - Dodatkowe zabezpieczenie daje jeszcze kod. Wybierz jakiś, który łatwo zapamiętasz, ale który nie łatwo będzie zidentyfikować, tak w razie czego. - odwrócił wzrok, bym spokojnie mogła wprowadzić własne zabezpieczenie.
  Podeszłam do małego kalkulatorka obok drzwi, wmontowanego w ścianę i zastanowiłam się chwilkę. Na pewno nie mogłam wybrać kodu, typu 1234, albo 0000, bo to byłoby zbyt banalne. Postawiłam więc na 0207 - dzień i miesiąc urodzin Harrego. Wydał mi się najstosowniejszy.
     Drzwi automatycznie otworzyły się przed nami, ukazując pomieszczenie w kształcie ogromnego koła. Pośrodku miękkiego białego dywanu stało ładne drewniane biurko z białym skórzanym fotelem i takiego samego koloru małym laptopem. W biurze nie było ścian. Tworzyły je postawione naokoło  wysokie regały, na których starannie poukładane zostały alfabetycznie tysiące białych segregatorów, zawierających setki białych teczek. Były tak poupychane, że między nimi ciężko byłoby wsunąć choćby najcieńszą igłę.
     - Czy to jest to, co myślę? - spytałam cicho Eydena, wchodząc do środka. Starałam się ogarnąć wzrokiem wszystkie segregatory.
     - To biografie i scenariusze życia wszystkich ludzi na świecie.
   Przeklęłam cicho. Stałam właśnie przed siedmioma miliardami ludzkich historii i przeżyć. Znałam ich przeszłość, teraźniejszość i co najdziwniejsze przyszłość, mogłam wyjść na ulicę i wykrzyczeć do każdego, co się wydarzy za godzinę, lub za kilka lat w jego życiu. Mogłam wszystko.
     - A teraz usiądź, muszę ci wyjaśnić kilka istotnych spraw... - Eyden odchrząknął, a ja zajęłam miejsce za biurkiem. Skórzany fotel był bardzo wygodny.
     - Jak widzisz, masz przed sobą teczki z ludzkimi scenariuszami życia, których rzecz jasna nie wolno ci nikomu wyjawić. Każda zdrada, czy podpowiedź będzie natychmiast wykryta i surowo ukarana. - rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie i kontynuował: - Co chwilę któraś z teczek znika z powodu śmierci delikwenta, a jej kopia jest transportowana automatycznie do archiwum w innym budynku. Oczywiście nie będziesz musiała szukać danych segregatorów, wystarczy, że wpiszesz w przygotowany program na laptopie dane typu kontynent, kraj, płeć, wiek, czy nazwisko, a półka z odpowiednim segregatorem podświetli się.
   Pokiwałam głową z uznaniem.
   - A teraz przejdźmy do tego, na czym będzie polegała twoja praca... - Eyden podszedł do mojego biurka, otworzył jedną z szuflad i położył przede mną czarną grubą księgę, na której napisane było pozłacanymi literami: "Regulamin".
   - Weź to do domu i postaraj się ją szybko przestudiować, abyś jak najszybciej mogła zająć się swoją pracą. Tylko uważaj, żeby nikt jej przypadkiem nie znalazł.
    Przewertowałam przelotnie regulamin, jęcząc w duchu i klnąc na mikroskopijną czcionkę. Na za tydzień miałam do nadrobienia dwie lektury szkolne, zapowiadało więc wiele nieprzespanych nocy.
     - Jak ci mówiłem już na Sparrow13, twoim zadaniem będzie tworzyć ludzkie przeznaczenie.
     - Nie rozumiem. - przerwałam mu automatycznie.
     - Będziesz otrzymywała zlecenia, dajmy na przykład Jana Kowalskiego. Szukasz jego scenariusza w odpowiednim segregatorze, odczytujesz go uważnie i ustalasz, który z momentów w jego życiu sprawi, że dopełni on swojego przeznaczenia, czyli na przykład wynalezienie czegoś, poślubienie kogoś, zamordowanie kogoś.
      - Zamordowanie? - wypaliłam. Brunet kiwnął głową.
      - Zbyt wiele rzeczy na świecie dzieje się z powodu zła. Wszystko kręci się z powodu zła.
     Zamilkłam. Chyba miał rację.  
      - W jaki sposób mam doprowadzić do skutku siedem miliardów scenariuszy sama?
      - Masz do tego asystentów, pomocników i oczywiście swoją działkę wypełnia również Para Królewska. Nie siedzisz w tym sama. Tylko że dopełnianie scenariuszy, będzie tylko twoją praktyką. W rzeczywistości później zajmiesz się czymś innym. - odparł sucho Eyden, spuszczając wzrok.
      - Czym takim? - sama nie byłam pewna, czy naprawdę chcę to wiedzieć. Zwinęłam dłonie w piąstki.
      - Na cmentarzu wspomniałem ci również o systemie trójkowym, prawda? - pokiwałam głową, przypominając sobie tamtą noc. - Bunty w Advento wciąż narastają z powodu wielkiego opóźnienia  wyjścia wcieleń na świat. Jesteśmy więc zmuszeni wprowadzić niedługo ustawę, w której na jedną duszę przypadną tylko trzy wcielenia, a inne pozostałe zostaną przetransportowane do innych dusz.  Ale nawet w ten sposób mogą nie zostać wykorzystane wszystkie, gdyż ich produkcja wciąż trwa. Dlatego zależy nam na czasie.
     - Naprawdę nie mogą poczekać? - spytałam zaskoczona. - Przecież oni nie żyją, nie mają uczuć.
     - Ale mają umysły, ich uczucia są martwe, jednak istnieje ich namiastka. - odparł Eyden. - Poza tym na świecie do tej pory żyło około sto osiem miliardów ludzi! Wiesz, co to oznacza?
    Pokiwałam przecząco głową.
     - Oznacza to, że na jednego żywego człowieka przypada tylko około osiemnastu zmarłych.  Wyobrażasz sobie, ile pokoleń w Advento się niecierpliwi?
   O Matko Boska. Z tego, co Eyden niedawno mi mówił, kolejki w Redanie Pierwszym ciągną się milionami lat do przodu. Nie trudno było pomyśleć, jaki kocioł tam panuje.
     - A co ja mam do tego? - spytałam po chwili namysłu, kładąc dłonie na kolana. Eyden wbił we mnie pusty wzrok i nachylił się lekko w moją stronę.
     -Twoim  zadaniem będzie w ustalony sposób przyspieszyć śmierć innych, by kolejne wcielenia  mogły zająć ich dusze. Twoim zadaniem będzie zabijać, Noemi. Będziesz ich śmiercią.












ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ

UWAGA! Rozdział 18 został zmieniony, więc zanim przeczytasz kolejny, wiedz, że sporo się pozmieniało. :)












   

 
 
    
    
  
        
    


   

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 17

    Tak jak białe tygrysy, Eyden odprawił nasze kare konie, które podążyły dalej własnym wyuczonym szlakiem znikając w gęstych ciemnościach i pozostawiając nas samych. Mimo, że moje oczy zdążyły przyzwyczaić się już do mroku, ledwo co widziałam stojącego obok mnie Eydena, jedyne źródło światła stanowiły gwiazdy. Nawet nie wiem, czy prawdziwe. Podniosłam wzrok. Patrzył na mnie.
    - To tutaj? - odchrząknęłam i odgarnęłam sobie włosy z czoła. Popołudniowy upał już zelżał, a zastąpiła go chłodna, rześka nocna pora. Eyden pokiwał niezauważalnie głową. Wciąż nie był w humorze po tym, co usłyszał ode mnie na pustyni.
    - Jest tu jakiś włącznik światła? - zapytałam, rozglądając się.
    - Zamknij oczy i wyobraź sobie światło. - powiedział Eyden. Zrobiłam tak, jak kazał. Sekundę potem pod powiekami widniał mi oślepiający, biały blask, rozpraszający ciemności. Skupiłam się maksymalnie na poszerzającej się jasnej plamie światła, która ku mojemu zdziwieniu coraz szybciej się powiększała. Kiedy stała się tak wyraźna i autentyczna, że aż paliła spod powiek, otworzyłam oczy.
     Naprawdę, nie chciałabym wciąż powtarzać, że to, co ujrzałam było jednym z najpiękniejszych rzeczy, jakie widziałam, bo tych słów użyłam dziś aż nadto. Ale to, co teraz stało przede mną przerosło wszystkie moje dotychczasowe wyobrażenia, jak może wyglądać moja nowa "rezydencja".
     Światło z mojej wyobraźni przeskoczyło do wszystkich lamp za bramą, ukazując najwybitniejsze dzieło architektów krajobrazu.
    
                                                                      ***


     
        Podążyliśmy wybrukowaną, wąską ścieżką, ciągnącą się pośrodku okazałego, pełnego przepychu ogrodu. Był bardzo duży, wyglądał jak pole golfowe, tyle że grę uniemożliwiały rosnące wszędzie w kilku rzędach równo obcięte drzewka. Od każdego z nich  wydobywało się fioletowo-białe światło, jakby były ustrojone choinkowymi lampkami, ale nigdzie wokół nie zauważyłam kabla, ani wtyczki. Świeciły i migotały tak same z siebie, rozpraszając mrok i dając mi pełną widoczność, pomimo panujących wciąż ciemności za bramą ogrodu.
      Na końcu ogrodu, kiedy pokonało się już krętą ścieżkę, mały drewniany mostek nad rzeczką i ominęło kilka drzew, stał najokazalszy i najpiękniej oświetlony budynek, jaki widziałam. Dlaczego nie zauważyłam go ze wzgórza? Przecież był tak rzucający się w oczy. Wysoki, podparty dostojnymi kolumnami, z gładko zakończonym ozdobnym dachem spokojnie nadawałby się na siedzibę najbardziej wymagającego prezydenta. Ba, króla.

      Pośrodku ogrodu stała duża włączona fontanna wykonana z drogiego marmuru. Nie wiem dlaczego, ale z każdym krokiem i spojrzeniem odnosiłam coraz większe wrażenie, że już tu kiedyś byłam, że to wszystko wydaje mi się takie znajome. Zwolniliśmy kroku.
      - To najpiękniejszy ogród, jaki widziałam - powiedziałam do Eydena, który również wydawał się być mile zaskoczony.
      - Najlepsi architekci z całego świata zadbali, by ci się spodobało. Kiedy już było wiadomo, że to właśnie ty i zostałaś wykryta przed czujniki, czytali ci w twoich myślach, by dobrać najtrafniejsze elementy, według twojego gustu.
      Ktoś szperał bez mojej zgody w moich myślach? Byłam wykryta przez jakieś radary? Boże, będę musiała się bardziej pilnować. A już myślałam, że chociaż w mojej głowie będę miała choć trochę swobody.
      - Pamiętasz, jak kiedyś prawie wpadłaś do studni?
 Stanęłam jak wryta i spojrzałam zaskoczona na Eydena. Skąd on to wiedział? To się stało na urodzinach mojej cioci na wsi, z dobre dwanaście lat temu. Jako mała dziewczynka chciałam zaglądnąć do środka głębokiej studni na podwórzu, sprawdzić, czy jest tam woda i niechcący się przechyliłam do przodu.
     - Skąd o tym wiesz?
     Eyden zaśmiał się, zamyślony.
     - To stary Leonardo da Vinci chciał zobaczyć, czy spodoba ci się kamień tej studni, to on ją projektował. Nachylił się wtedy nad tobą, ale sam stracił równowagę i niechcący cię pchnął. W ostatniej chwili złapałem cię za rękę i nie byłaś mokra. Dlatego właśnie ta fontanna - wskazał ręką. - Nie jest wykonana z kamienia, jak było pierwotnie zaplanowane.
    - Jak to złapałeś mnie za rękę? - otworzyłam szeroko oczy. Eyden uśmiechnął się lekko. Wydawało mi się, że się zarumienił, chyba po raz pierwszy, od kiedy się znamy. Ale to może było złudzenie, może wydawało mi się przez te padające z drzew światełka.
     - To, że ty mnie znasz od jakiegoś miesiąca, nie znaczy, że ja cię nie znam dłużej.
    Ruszyliśmy dalej ścieżką wolnym krokiem, wreszcie zatrzymując się przy okazałej marmurowej fontannie, którą zaprojektował specjalnie dla mnie sam Leonardo da Vinci. Matko, jak to brzmi. Chyba napiszę o tym pracę z historii na maturze.
     - A więc jak długo mnie znasz? - spytałam i przysiadłam na marmurowej płycie. Woda z fontanny okazała się samoistnie świecić, jakby widoczne w niej były gołym okiem elektrolity przewodzące prąd. Wylatywała z małych otworów w kształcie trójkątów. Świeciła jasnym, ciepłym światłem i emitowała przyjemnym ciepłem, jak na ten chłodny wieczór. Ciekawe jak smakowała. Jeśli tak, jak wyglądała, to od razu zacznę ją butelkować i sprzedawać w USA, zostanę milionerką.
     - Od samego początku. - Eyden zajął miejsce obok mnie i odetchnął, poprawiając swoją perfekcyjną fryzurę. - Moim zadaniem było cię odnaleźć i namierzyć. Czasem cię odwiedzałem.
     Jak często? Miałam wrażenie, że moja twarz zaraz stanie w płomieniach. Aż się boję przypuszczać, kiedy składał mi wizyty. Co ja co, ale po nim to mogę się spodziewać dosłownie wszystkiego.
     - Na czym polega twoje życie tu? - spytałam. Zmarszczył brwi.
     - Kiedyś ci o tym opowiem, ale nie teraz. Za mało widziałaś, za mało wiesz i jesteś za młoda, by się tego uczyć.
     - A ty? Ile w ogóle masz lat?
     - Dlaczego zadajesz mi te pytania? - spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
     - Pomyślmy. Dałam się namówić obcemu facetowi, który jak się potem okazuje wcale nie jest człowiekiem, na opuszczenie normalnego świata i rządzenie losem wcieleń i innych ludzi, więc chyba mogę chociaż wiedzieć, ile masz lat? - prychnęłam. Eyden zaśmiał się, kiwając z uznaniem głową.
     - Masz rację, wiem o tobie wszystko, a ty o mnie nic. - teraz zaczęłam się czuć naprawdę niepewnie. - Moja odpowiedź brzmi: nie wiem.
  Rzuciłam mu rozbawione spojrzenie.
     - Jak to nie wiesz?
     - Normalnie. Nie wiem, kiedy zostałem stworzony, zesłany na ziemię, ani przez kogo. Tutaj nie liczy się wiek, tu żyjesz wiecznością. Nikogo nie obchodzi, ile masz lat, to ci nic nie daje.
      Zamyśliłam się. Z tego co mówił Eyden, świat, o którym mówił wydawał się być zupełnie inny, niż mój na ziemi. Może lepszy? Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Kim byłam jako mały, kruchy człowiek w stosunku do Eydena? Kimże byłam w stosunku do wieczności, z którą dane jest mi się zmierzyć?? Czy ja też będę żyła wiecznie? Czy chcę takiego życia?
     - Noemi - brunet przerwał moje "tysiąc pytań na sekundę" cichym, delikatnym głosem. Spojrzałam na niego. - Czy ty się mnie boisz?
     To pytanie zdecydowanie przebiło wszystkie pozostałe, kłębiące się w mojej głowie. Sama nie wiedziałam, czy znam na to odpowiedź.
     - Nie boję się ciebie.
     - Nie kłam.
  Delikatnie złapał za moje złączone dłonie i przytrzymał mnie za nadgarstek. Ale nie tak, jak wtedy, kiedy chciał mnie wyciągnąć z szalonego tłumu w Revano. Złapał mnie tak, jakby się bał, że jednym ruchem może mi połamać wszystkie kości. Może i słusznie.
     - Nie masz się mnie bać, nie po to tu jestem.
     - Potrafisz czytać mi w myślach? - zapytałam zupełnie z innej beczki.
   Błagam, powiedz nie. Błagam, powiedz nie.
     - Nie potrafię.
   Uff.
     - Dlatego właśnie nie wiem, jak mam się w stosunku do ciebie zachowywać... Nie wiem, jak to jest być człowiekiem.
     - Wiesz, jak na razie nie jest źle. - prychnął. - Jestem ciekawa, jak to jest wiedzieć, że się będzie żyło wiecznie, że się uniknie okropnej śmierci. - na to Eyden zmrużył nieco oczy.
     - Śmierć? Śmierć nie jest wcale okropna. To tylko zatrzymanie się kruchego mechanizmu, jaki stanowi słabe ciało ludzkie. To przejście do innej życia, po przebyciu najwspanialszej drogi, jaką można sobie wyobrazić. A wieczność? Fajnie jest być nieśmiertelnym góra kilkadziesiąt lat. Potem wciąż to samo; te same dni, ta sama noc, te same gwiazdy. Tu one wyglądają zupełnie inaczej, niż na Ziemi, tam za każdym razem widać w nich malusieńką zmianę. - zamknął na chwilę oczy. - Czasem sobie myślę, że wam zazdroszczę, ludziom. Chciałbym umrzeć. Śmierć to musi być wielka ulga.
    Spojrzałam w jego przenikliwe oczy.
    - Nie możesz tak mówić.
    Rzucił mi rozbawione spojrzenie, ale chwilę potem spoważniał. Przysunął się bliżej mnie i wypuścił z płuc chłodne powietrze, które omiotło moją twarz.
     Zapanowała między nami cisza. Słychać było tylko delikatny szum równo obciętych koron drzew. Chwilę się zawahałam, ale położyłam ostrożnie swoją dłoń na jego, złożoną na marmurowej płycie. Jego skóra była gładka, nieskazitelna i blada. Jakby zaraz miała się rozpłynąć.
    - Dziękuję, że przytrzymałeś mnie przy studni. - zabrzmiało to dziecinniej, niż pierwotnie w mojej głowie. Uśmiechnął się.
    - Nie, to ja dziękuję. Za to, że...
  Jego pierwsze szczere wyznanie przerwał donośny sygnał sms-a dochodzący z mojej kieszeni od spodni. Nie miałam pojęcia, że tu też działa komunikacja.
    - Przepraszam cię. - palnęłam, czerwieniąc się ze wstydu i odruchowo zajrzałam do telefonu.
   Numer się nie wyświetlił. Nagle znów zadrżały mi kolana, mimowolnie wzięłam gwałtownie oddech. Wszystko stanęło mi przed oczami. Już wiem, skąd znałam to miejsce. Już wiem, skąd wziął się mój uprzedni niepokój i dystans do tego ogrodu. Znajdowałam się właśnie w miejscu z mojego snu, sennego koszmaru sprzed miesiąca, który zwiastował moje nowe życie.
   Treść wiadomości stanowiło zdjęcie, zrobione dosłownie przed chwilą. Jego autor stał z drugiej strony fontanny, tuż za nami. Na fotografii ujrzałam siebie, siedzącą na marmurze, rozmawiającą sama ze sobą. Po Eydenie nie było na niej ani śladu. Poniżej został załączony tekst:

                                                      
                                                         "Pamiętaj o mnie."




                    
       ⓢ▲ ▲ ▲ⓑ
 
Hej haj heloł wszystkim, tradycyjnie mam nadzieję, że rozdział się podobał, proszę wyrażajcie swoje opinie w komentarzach :3 Dziękuję za ich ilość, to dla mnie bardzooo ważne, i jestem z Was dumna #Seconders! <3 Jeśli macie jakieś pytania, proszę piszcie do mnie na mojego aska: http://ask.fm/MagdaBrunke  (: