piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2

    Szłam szybkim krokiem, w żadnym wypadku nie patrząc za siebie. Czy ja zawsze muszę robić sobie taką siarę? Co mnie w ogóle podkusiło, żeby siadać na tym motorze, mogłam się przecież domyślić, że ktoś mnie nakryje. I to jeszcze tamten typ.
   Odchodząc od chłopaka skierowałam się w przeciwną stronę od domu, więc nie pozostało mi nic innego, jak dokończyć moją wycieczkę, idąc na około. Z tego wszystkiego  zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Przeczesałam ręką włosy, zmasakrowane przez gniotący kask i odetchnęłam głęboko. Dlaczego nie pomyślałam wcześniej, by zaopatrzyć się w jakieś lżejsze ciuchy? Moja garderoba składała się głównie z bluz i ciepłych sweterków od babci, których tu przy takiej pogodzie za dużo nie wynoszę. Muszę pomyśleć nad jakimiś porządnymi zakupami, w tygodniu pojadę do centrum. Tata czasem chodzi do pracy pieszo, bo ośrodek straży pożarnej znajduje się niedaleko od nas, więc nic się nie stanie, jak raz na jakiś czas pożyczę jego samochód.
    Przebrnęłam wreszcie przez dwie ostatnie uliczki i stanęłam znów przed domem numer siedem. Z tej perspektywy zauważyłam, że chłopak, na którego się natknęłam mieszkał na rogu z drugiej strony. Przeskoczyłam na skraj ganku i wysunęłam głowę zza filara - wciąż tam stał i grzebał coś przy swoim motorze. Kto wie, może mu coś tam popsułam z tymi guziczkami? Szybko wślizgnęłam się do domu.
    Zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam kurtkę na wieszak. Wychodząc z przedsionka, na rogu zderzyłam się z kimś.
    - Tata! - spojrzałam na wysokiego mężczyznę, który przez okres trzech lat w samotności zupełnie nic się nie zmienił. Może tylko przybrało mu kilku zmarszczek na czole, a oczy były nieco zwężone z wysiłku i zmęczenia, ale to wciąż był ten sam facet.
   Przytuliłam się do niego. Pachniał zapałkami, jak zawsze.
    - Noe - zdrobnił moje imię i odwzajemnił uścisk. - Jakżeś ty urosła!
Tak, tak, tato. Patrząc na mój nowy pokój, bardziej niż ci się wydawało.
    - Za to ty nic się nie zmieniłeś - przyjrzałam mu się z uśmiechem.
    - Potraktuję to jako komplement.
    - I słusznie. Mama jeszcze śpi? - spytałam i ziewnęłam ukradkiem. Nieprzespana noc zaczęła dawać mi się we znaki. Tata wypuścił mnie z objęć i lekko uśmiechał się do mnie.
    - Tak, była bardzo zmęczona.
   Razem z Johnym Edwardsem zjadłam moje pierwsze śniadanie, składające się z wczorajszego spaghetti. Tak jak w Fort Nelson - wciąż umiał gotować praktycznie tylko to.
     Do końca dnia nie ruszałam się z domu. Popołudnie spędziłam z rodzicami, jak za dawnych, starych czasów. Mama nawet pochwaliła mieszkanie - stwierdziła, że myślała, że będzie gorzej, a tata przyjął tą uroczą opinię z uśmiechem. Co do wystroju mojego pokoju, przedyskutowałam to z ojcem i delikatnie dałam mu do zrozumienia, że "to nie mój styl". Jako, że od zawsze byłam jego jedynym oczkiem w głowie, dostałam pozwolenie na przystosowanie pokoju do własnych potrzeb i oczywiście zamierzałam z tego skorzystać w stu procentach w najbliższym czasie.
     Wieczorem, kiedy robiłam porządki w szafie i układałam w niej najpotrzebniejsze ubrania, zadzwoniła April, moja najlepsza przyjaciółka.
    - Dziewczyno ty w ogóle żyjesz? - naskoczyła na mnie, kiedy tylko odebrałam telefon. Zaśmiałam się do słuchawki. - I jak tam jest?
    - Żyję, żyję - wymamrotałam. - Jest nie najgorzej. Wreszcie spotkałam się z tatą, dom całkiem niezły.. Ciebie tylko brakuje - dodałam smutno i usiadłam na łóżku.
    - To dopiero pierwszy dzień, a już za tobą tęsknię - usłyszałam jej głos. - Nelson kazał mi cię pozdrowić.
W Fort Nelson codziennie na parapetach domów gromadziło się mnóstwo ptaków, które okazjonalnie dokarmiałyśmy z April jak byłyśmy małe. No właściwie to wpychałyśmy w nie ziarna jak nienormalne, ale to było dla ich dobra. Jednego nawet nazwałyśmy - Nelson -  to był gruby wróbel, który przylatywał pod moje okno bardzo często. Chyba się uzależnił biedaczek.
    - Postaram się was odwiedzić jak najszybciej - obiecałam i uśmiechnęłam się mimowolnie. W pokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi. - Przepraszam, muszę już kończyć... Oddzwonię niedługo.
     - No ja myślę, że oddzwonisz.
Pożegnałam się ze śmiechem i rozłączyłam. Na sam głos April dostawałam banana na twarzy, nawet krótka rozmowa z nią poprawiała mi humor i podnosiła na duchu.
     - Wejdź, mamo - rzuciłam w stronę drzwi. Zrobiłam jej miejsce na łóżku i odłożyłam komórkę na biurko.
      - Podoba ci się tu? - spytała mama, siadając naprzeciw mnie po turecku. Miała na sobie ulubiony biały sweter. Pewnie tak jak ja, zastanawiała się na uzupełnieniem części garderoby.
       - Może być - odparłam, kiwając głową. - Fajnie, że jest tata.
Mama uśmiechnęła się przyjaźnie, jej jasne włosy opadły na ramiona. Nie było jej łatwo z myślą, że sobie nie poradziła z utrzymaniem nas, a proszenie o dach nad głową byłego męża było poniżej jej godności.
       - Jutro poniedziałek - rzuciła mimochodem, wypatrując mojej reakcji.
       - Wiem, idę do szkoły - odparłam, starając się, by mój ton głosu był wystarczająco dziarski i pogodny.
       - Nie musisz od razu, wiem, że to dla ciebie trudne...
       - Mamo, naprawdę, poradzę sobie. To tylko szkoła przecież. - uśmiechnęłam się serdecznie. - Jutro o wszystko wypytam, książki i tak dalej. Powiem ci, co i jak. - ziewnęłam teatralnie i przeciągnęłam się. - Chyba już będę się kłaść.
     Naprawdę byłam zmęczona. Miałam ochotę zasnąć i już się nie obudzić.
      - Jasne, skarbie. Podwieźć cię jutro? - mama wstała i pocałowała mnie w czoło.
      - Nie, poradzę sobie. Wezmę samochód taty. Dobranoc. - zgasiłam lampkę i w chwili gdy zamknęły się drzwi, zapadłam w niespokojny sen o jutrze.

                                                       ***


      
Niestety musiałam rozbić akcję na 2 rozdziały ;/ Kolejna część będzie ciekawsza (:



   


    

8 komentarzy: